21 maja 2017

Punisher Max #1

Pamiętam jak w latach 90-tych ubiegłego wieku zaczytywałem się jako młody nastolatek w komiksach o przygodach Punishera. Koło Spawna i Batmana był to mój ulubiony bohater z czasów szkolnych. Mroczny, brutalny i walczący z całą ferajną morderców, handlarzy narkotyków i wszelkiego tałatajstwa. Za co go tak uwielbiałem? Za to że był bezkompromisowy, nie łapał wiecznie tych samych bandytów tylko likwidował problem w zalążku oraz wyróżniał się na tle innych "herosów". Miałem też to szczęście, że moi rodzice nie gonili mnie za takie komiksy, zatem "Punisher" stał na półce koło "Thorgala", "Asteriksa" i "Kaczora Donalda". Dlatego bez wahania sięgnąłem po "Punisher Max", gdyż ten komiks był adresowany bezpośrednio do dojrzałego czytelnika, co przypomina znaczek na tyle okładki, brzmiący wymownie "Tylko dla dorosłych". Czy zatem po tylu latach mój powrót na łono mściciela z wielkim rysunkiem białej czaszki na koszulce okazał się udany? Cóż, i tak i nie.

Za scenariusz do "Punishera Max" odpowiada Garth Ennis, autor wielu krwawych i nieraz kontrowersyjnych komiksów, jak choćby "Chłopaki" czy "Kaznodzieja". Bardzo mi to pasowało, choć po czasie okazało się, ze jest pewna rzecz, która szybko zaczęła mnie nużyć - gore. Nie żeby krwawa fala rozbryzgiwanych ciał nie pasowała do tego bohatera, ale jak to się mówi "Co za dużo to nie zdrowo" i w tym wypadku to powiedzenie się sprawdza. Już na stracie dostajemy morze trupów w takiej ilości, że "Komando" może robić co najwyżej za przedszkole. Ma to nawet dobre uzasadnienie w fabule, choć z czasem zwyczajnie dostajemy tego przesyt, a do tego wkrada się tutaj spora garść błędów logicznych. Rozumiem jeszcze zastawienie pułapki na mafię w ogrodzie rezydencji Capo, ale wywalenie pocisku z RPG w zamkniętym samochodzie i wyjście z tego bez uszczerbku (cholera, nawet szyba nie pękła, a scena odpalenia pocisku wygląda jakby detonowano bombę we wnętrzu samochodu) jakoś do mnie nie przemawia. Niestety tego typu "popisów" mamy tutaj więcej, szczególnie w pierwszej z dwóch historii.

Pierwsze opowiadanie, zdecydowanie najbardziej brutalne, nosi tytuł "Od początku". Frank Castle wyrusza naprzeciw włoskiej mafii włączając ich na swoją wojenną listę w odwecie za utraconą rodzinę. W dwa dni wybija niemal wszystkich przywódców siejąc w szeregach przestępców strach i niedowierzanie czego może dokonać jeden człowiek. Jednak za Punisherem podąża pewien niepozorny z wyglądu człowiek, o ksywie Micro. Jest pewien, że potrafi przekonać Franka do swej sprawy i nakłonić do współpracy. Nie wie jednak, że w cieniu jego knowań czyha o wiele groźniejszy przeciwnik, wezwany przez włoską mafię. Sama historia jest napisana świetnie. Najlepiej wypadają zwięzłe przemyślenia głównego bohatera, pełne bolesnej prawdy o świecie zdominowanym przez narkotyki i korupcję. Zresztą wszystkie postacie napisano tutaj wyśmienicie i zapadają one na długo w pamięci czytelnika. Co mnie zatem jednak boli? Kreska.


W moim odczuciu jest nierówna i czasami strasznie kaleczyła mi oczy. Koło naprawdę fenomenalnie narysowanych mrocznych scen umieszczonych w półcieniu lub ciemnym pomieszczeniu z jednym, nie za silnym źródłem światła, mam ogrom takich sobie rysunków postaci mniej ważnych bohaterów czy kilku osób występujących na drugim planie. Do tego w przypadku scen gore, a tych jest tutaj od groma, naprawdę nie podobały mi się rysunki wypływających flaków czy bryzgającej krwi. Miałem ciągle wrażenie jakby były "naklejone" na całość, zaś sama krew bardziej przypominała mi sos pomidorowy i to raczej gorszego gatunku. Psuło to cały odbiór tej mrocznej opowieści, o bardzo ciekawym finale, którego nie szło do końca przewidzieć.

Druga historia nosi tytuł "Mała Irlandia". Tu zaś był odwrotny efekt. Rysunek przypadł mi do gustu, choć nie powiem żeby powalił, natomiast sama fabuła miała rewelacyjny start, ale z czasem szło wszystko przewidzieć. Całość jest też utrzymana w mniej ponurym tonie, ilość trupów też jest niższa (co akurat zaliczam na plus), zaś sceny przemocy aż tak nie biją po oczach. Wręcz pasują do tego co wyrabiają poszczególni bohaterowie. Niestety poza Frankiem, reszta obsady jest dość sztampowa i miałka, w tym jeden z szefów lokalnego gangu, który miał szokować, gdyż nie posiada połowy twarzy. Nie wiem czemu, ale jak zobaczyłem go po raz pierwszy (mamy z nim do czynienia bardzo szybko) to aż wybuchłem śmiechem.


Pierwszy tom "Punisher Max" to niezła lektura, czasami nawet bardzo dobra w przypadku pierwszej historii. Niemniej gdy zasiadłem do niej po raz drugi, po krótkiej przerwie, to już tak bardzo mnie nie wciągnęła. Od strony graficznej bardzo dużo zależy od preferencji czytelnika. Jeśli ktoś nie lubi gore, to nie za bardzo ma tutaj czego szukać. Jeśli zaś jest fanem takich scen to poczuje się jak ryba w wodzie. Wydaje mi się jednak, że fabularnie można było z tego komiksu wyciągnąć znacznie więcej. Jednak warto zaznaczyć, że nie trzeba być znawcą historii Punishera, aby móc połapać się o co chodzi w całości. Zarówno fabuła pierwszej opowieści jak i nota od wydawcy na końcu komiksu tłumacza czytelnikowi wiele z tego uniwersum. Do tego opisują początki i złoty wiek Punishera, co jest szczególnie warte uwagi. Czy zatem będę dalej śledził losy Franka Castle w serii "Punisher Max"? Owszem i to z miłą chęcią, ale nastawiam się raczej na jednorazową lekturę niż coś do czego będę chciał regularnie wracać.