Pierwszy tom tej serii przypadł mi do gustu i uważam, że posiada bardzo wartościowe przesłanie. Drugi w miarę trzyma poziom poprzedniczki. W miarę bowiem w poprzednim czułem więcej tej fantazyjnej magii. Tematem prezentowanego na zdjęciu obok komiksu są urodziny Karmelka. Mały osiołek zaprasza do domu swoich przyjaciół, a jego ojciec dwoi się i troi, aby wszystko porządnie przygotować. Niestety los bywa czasem przewrotny.
Bartłomiej ma dokładnie wszystko zaplanowane na urodziny syna. Wynajęty balon, basen z piłeczkami, pieką ciasteczka, a na dodatek przygotował pudełko ze skarbem i sztuczne ognie. Tyle tylko, że piłeczki przyjeżdżają dużo za szybko, basen zostaje dostarczony wraz z wodą, ciasteczka się przypalają, a skarb ledwo udaje mu się schować na ostatnią chwilę. Innymi słowy wszystko idzie nie tak jak powinno. Iluż z nas, szczególnie rodziców, zna to uczucie gdy misternie przygotowany plan obraca się w niwecz. Pamiętam, że gdy miałem coś koło 7 lat, mój ojciec użerał się z polskim zamiennikiem klocków LEGO budując mi z nich port lotniczy. Matka mówiła, że klął całą noc, aby to cholerstwo złożyć i schować pod choinką. Tymczasem mały Arturek w trakcie zabawy rozpiżdżył lotnisko 5 minut, mając przy tym nieziemski ubaw.
Podobnie jest w przypadku Bartłomieja i Karmelka. Ojciec stara się ostro, ma super plan, ale los płata mi figla raz za razem. Jednak Karmelek oraz jego koledzy nie widzą w tym tragedii. oni się świetnie bawią i uważają imprezę za super udaną. Nie musi być idealna, tak jak sobie wymyślili to dorośli. Ma być po prostu radosna. I własnie taka jest, a to najważniejsze.
Wspomniałem jednak na samym początku tego materiału, ze dla mnie w tym komiksie zabrakło pewnego rodzaju magii. Tak naprawdę to w pewnym stopniu kłamstwo. Wiem doskonale, co dla autorów jest tą magią i zapewne niejeden rodzic ją odszuka podczas lektury. Tą relację pomiędzy ojcem i synem, a raczej rodzicem i dzieckiem. Samotnym rodzicem i jedynakiem. Ja niestety nigdy jej nie poznam, gdyż nie mogę mieć dzieci. Tak wyszło. Walczyliśmy z żoną, przegraliśmy i musieliśmy ruszyć dalej. Mamy nowy cel, ale czasem w sercu zwyczajnie zaboli. Choć na szczęście coraz rzadziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz