Luc Ferry stworzył serie komiksów o mitologii greckiej. Pomogli mu w tym scenarzyści i rysownicy, ale to on przewodził całemu projektowi i wyszło to trochę nierówno. Bo koło dobrych komiksów mamy też słabe. "Antygona" natomiast wylądowała pomiędzy nimi. Z jednej strony dobrze oddaje tragiczną historię głównej bohaterki i jej najbliższych, z drugiej konstrukcja komiksu skrzypi i widać, że Ferry wtrącał się za mocno w pracę scenarzysty i rysownika. Jednak przejdźmy do rzeczy i oceńmy ten album jako w całości.
W przeciwieństwie do albumu "Dedal i Ikar" tutaj fabuła wierniej trzyma się mitu oraz powszechnie znanych przekazów. Konstrukcja opowieści nie uniknęła jednak pewnego błędu, w postaci konstrukcji scen. Czasem trafiamy na sytuację, gdzie scenariusz ma przeskok lub gna na skróty i to czuć. Wybija to z rytmu czytania, ale nie tak bardzo, jak w przypadku wcześniej wspominanego tomu. Głównie dlatego, że znacznie mniej tu retrospekcji.
Co zaś się tyczy fabuły, to ten kto pamięta mit o Antygonie znajdzie tu w zasadzie to samo, co z czasów lektur szkolnych. Zatem tytułowa bohaterka jest świadkiem bratobójczej walki swych braci o tron Teb, podczas której obaj giną. Jeden z nich, ten który dopuścił się agresji na miasto zostaje pozbawiony pochówku przez Kreona, obecnego władcę miasta. Antygona nie chce na to przystać, za co spotyka ją niezasłużona kara. Całą opowieść zmieszczono w dość krótkim komiksie, za to zawierającym obszerne opracowanie historyczne. Szczerze powiedziawszy było dla mnie ono ciekawsze niż sama opowieść.
Rzeczą, która mi przeszkadzała był styl wypowiedzi postaci. Miałem wrażenie, że czytam starą lekturę szkolną, dramat grecki i to bardzo męczyło. Rozumiem zabieg, ale do mnie on nie trafił. Może też dlatego, że nigdy nie byłem fanem lektur z tamtego okresu. Ogólnie komiks jednak wypada lepiej o poprzedniego tomu, więc może on trafić w gusta fanów mitologii greckiej. Ja jednak pozostanę nieco kapryśny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz