Tytułowy Zbir i jego kumpel Frankie nie mają łatwego życia. Od samego początku zmagają się z hordami zdechlaków, Kapłanem Zombie, zwanym też jako Kaznodzieja (nie, nie ten Kaznodzieja), przerośniętymi szczurami i całym zastępem ryboludzi. Na naszym rynku komiksowym Zbir również nie miał dotąd szczęścia. W latach 2004-2006 wydawnictwo Taurus Media próbowało przedstawić go naszym czytelnikom, ale gdzieś coś poszło nie tak i po trzech albumach, seria znikła. Realizowany (podobno) od wielu lat film, który ostatecznie miał się pojawić w 2018, również nie ujrzał światła dziennego. Dostaliśmy jedynie zwiastun i tyle. Niemniej "The Goon" w końcu doczekał się u nas ogromnego wydania zbiorczego, którego pierwszy tom liczy sobie niemal 500 stron. Drugi, zapowiedziany na ten miesiąc, nieco ponad 400, a w albumach mieści się spora liczba dodatków w postaci szkiców, okładek i materiałów od autora oraz amerykańskich recenzentów. Komiks w USA obrósł zresztą nie małym kultem i pozwolił jego autorowi, wieść spokojny żywot. Czy jednak i mnie kupił? W pewnym sensie tak, bo na pewno chce przeczytać całą serię, ale z drugiej strony przygody Zbira i jego kurduplowatego kumpla Frankiego mocno zalatują paździerzem.
Seria jest bardzo specyficzna, obfituje w niezbyt wyrafinowany humor, co zresztą było zamierzone, oraz dość brutalna. Sam autor naśmiewa się z niej, przyznaje wprost, że pierwsze opowieści od strony graficznej było słabe, ale i scenariusz nie powalał na kolana. "The Goon" od samego początku nie był robiony jako dzieło ambitne, tylko ostra, wulgarna i bezpruderyjna satyra. To się udało, choć faktycznie pierwsze zeszyty strasznie się zestarzały i mnie osobiście dość mocno wynudziły. Jest to w zasadzie kalejdoskop mordobicia bez większego polotu, z szczątkowym scenariuszem. Później, gdy rozwija się akcja i zostaje wyjaśnionych parę spraw, całość nabiera jako takiego sensu. Niemniej to nadal jest mordobicie z Fatality w roli głównej.
I owszem, znajdzie się ogrom amatorów tego typu komiksu, ale również tyle samo przeciwników. Osobiście jestem gdzieś pośrodku, bo lubię takie historyjki. Cholera, jestem wielkim fanem filmu "Krwawa uczta" (tylko część pierwsza, pozostałe to rynsztok), który oglądałem bodaj 21 razy, w tym większość na trzeźwo. Niemniej w "The Goon" miejscami zwyczajnie się nudziłem. W mojej opinii historie są strasznie nierówne. Jedne czytałem zanosząc się przy tym śmiechem, inne katowałem z recenzenckiego obowiązku. Musze jednak przyznać, ze mniej więcej od połowy tego albumu, zdecydowanie dominowały historyjki udane. BA! jedna nawet była z gościnnym występem Hellboya.
Na polu rysunku również widać w tym albumie ogromny rozwój autora. Pierwsze rysunki są miejscami naprawdę mało ciekawe. Nie powiedziałbym, że siermiężne albo brzydkie, tylko zwyczajnie mało interesujące. Z czasem widać jednak powolną zmianę stylu i swoisty rozwój postaci. Do mnie to trafiło, bo od mniej więcej drugiej połowy tego albumu, rysunek bardzo mi podszedł. Mimo wszystko uważam, ze warto było poświęcić czas na lekturę tej ogromnej cegły. Jest to ogromny kawał amerykańskiego komiksu, do tego wielokrotnie nagradzanego. Wydanie zbiorcze pozwala nam poznać jego ewolucję i tak naprawdę zrozumieć, czemu "The Goon" odniósł sukces. Jak pisałem wcześniej - jest to wyjątkowo specyficzna lektura, zatem lepiej podejść do niej z stosowną dozą dystansu. Wydaje mi się, że warto w nią zainwestować, o ile interesujemy się komiksem amerykańskim.
Seria jest bardzo specyficzna, obfituje w niezbyt wyrafinowany humor, co zresztą było zamierzone, oraz dość brutalna. Sam autor naśmiewa się z niej, przyznaje wprost, że pierwsze opowieści od strony graficznej było słabe, ale i scenariusz nie powalał na kolana. "The Goon" od samego początku nie był robiony jako dzieło ambitne, tylko ostra, wulgarna i bezpruderyjna satyra. To się udało, choć faktycznie pierwsze zeszyty strasznie się zestarzały i mnie osobiście dość mocno wynudziły. Jest to w zasadzie kalejdoskop mordobicia bez większego polotu, z szczątkowym scenariuszem. Później, gdy rozwija się akcja i zostaje wyjaśnionych parę spraw, całość nabiera jako takiego sensu. Niemniej to nadal jest mordobicie z Fatality w roli głównej.
I owszem, znajdzie się ogrom amatorów tego typu komiksu, ale również tyle samo przeciwników. Osobiście jestem gdzieś pośrodku, bo lubię takie historyjki. Cholera, jestem wielkim fanem filmu "Krwawa uczta" (tylko część pierwsza, pozostałe to rynsztok), który oglądałem bodaj 21 razy, w tym większość na trzeźwo. Niemniej w "The Goon" miejscami zwyczajnie się nudziłem. W mojej opinii historie są strasznie nierówne. Jedne czytałem zanosząc się przy tym śmiechem, inne katowałem z recenzenckiego obowiązku. Musze jednak przyznać, ze mniej więcej od połowy tego albumu, zdecydowanie dominowały historyjki udane. BA! jedna nawet była z gościnnym występem Hellboya.
Na polu rysunku również widać w tym albumie ogromny rozwój autora. Pierwsze rysunki są miejscami naprawdę mało ciekawe. Nie powiedziałbym, że siermiężne albo brzydkie, tylko zwyczajnie mało interesujące. Z czasem widać jednak powolną zmianę stylu i swoisty rozwój postaci. Do mnie to trafiło, bo od mniej więcej drugiej połowy tego albumu, rysunek bardzo mi podszedł. Mimo wszystko uważam, ze warto było poświęcić czas na lekturę tej ogromnej cegły. Jest to ogromny kawał amerykańskiego komiksu, do tego wielokrotnie nagradzanego. Wydanie zbiorcze pozwala nam poznać jego ewolucję i tak naprawdę zrozumieć, czemu "The Goon" odniósł sukces. Jak pisałem wcześniej - jest to wyjątkowo specyficzna lektura, zatem lepiej podejść do niej z stosowną dozą dystansu. Wydaje mi się, że warto w nią zainwestować, o ile interesujemy się komiksem amerykańskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz