6 maja 2019

Fatamorgana

Zazwyczaj na Netflix trafiam produkcje, które przypadają mi do gustu, ale czasem przeliczę swoje oczekiwania. Tak było w przypadku filmu "Fatamorgana", który śmiało można nazwać hiszpańską odpowiedzią na niemiecki serial "Dark" albo amerykański film "Efekt Motyla". Próbę niestety średnio udana, która jednak miała ogromny potencjał i naprawdę nieźle się zaczynała. Mamy bowiem rok 1989. Upada Mur Berliński, zaś w tym czasie nad Hiszpanią szaleje dziwna burza. Nastoletni Nico Lasarte jest świadkiem morderstwa, którego dopuścił się jego sąsiad. Uciekając przed nim wpada pod koła samochodu i ginie na miejscu. 25 lat później do domu gdzie mieszkał wprowadza się zamożne małżeństwo. Vera, pracująca w szpitalu, odnajduje stary telewizor i podłączoną do niego kamerę. W wyniku tajemniczej anomalii pogodowej, takiej samej, jak w 1989 roku, Vera ostrzega młodego Nico przed wypadkiem i tym samym zmienia linię czasu.

Brzmi fajnie, choć bardzo znajomo. Jednak twórcy tego filmu wprowadzili kilka istotnych zmian. Owa anomalia pogodowa od razu staje się dla widza czytelnym zjawiskiem. Pokazane jest formowanie się tunelu czasoprzestrzennego i tego jak wpływa on na antenę połączoną z telewizorem. Zatem na tym polu nie mamy żadnej tajemnicy, choć bohaterowie tego filmu kompletnie o niczym nie wiedzą. Vera natomiast pamięta starą linię czasową i kompletnie nie zna obecnej. W tym momencie zaczynają pojawiać się w scenariuszu braki. Sam pomysł na niewyjaśniony zanik pamięci Very jest fajny, ale gdy scenariusz idzie dalej, to okazuje się, ze wielu elementów nie przemyślano.

Skutkuje to masą dziur logicznych, niedopowiedzeń oraz miejscami absurdów. Uwypuklają się one szczególnie na koniec, gdy poznały pełen tok nowej linii czasowej oraz życiorys głównej bohaterki, którego nie pamięta. Teoretycznie w takich filmach powinniśmy na niego wyczekiwać z wypiekami na twarzy, ale w moim wypadku tego nie było. Już w połowie filmu byłem wstanie wytkną masę niedociągnięć w scenariuszu, choć do końca liczyłem, że to sprytnie zaplanowana zmyłka. Niestety okazało się inaczej, zaś finał jeszcze bardziej podkopał wiarygodność niektórych scen oraz postaci. Bardzo zepsuło mi to finalny odbiór tego filmu, który do tego czasu zdążył mnie solidnie zmęczyć.


Odpowiedzialne były też za to często występujące "dłużyzny" w scenach mających budować napięcie. Owszem, takie zagrywki są potrzebne, ale zrobione z sensem, a nie napchane w ilości czasem skrajnej. Spokojnie można byłoby wykroić z tej produkcji 25-30 minut i całość tylko by na tym zyskała. Ewentualnie zastąpić to częstszymi migawkami powracających wspomnień, bowiem tych u głównej bohaterki jest niewiele. Zatem po pierwszych 45 minutach, zacząłem lekko ziewać i kręcić się, bowiem scenariusz w kółko klepał ten sam wątek, nie pchając akcji do przodu.

Jeśli idzie o część techniczną to jest co najwyżej poprawnie. Wielokrotnie miałem do czynienia z kinem hiszpańskim i tutaj nic na tym polu nie przykuło mojej uwagi. Nawet "No-Do", u nas szerzej znani jako "Wezwani" mimo małego budżetu prezentował się ciekawiej. W przypadku "Fatamorgany" wszystko jest po prostu przeciętne, ewentualnie poprawne. Montaż, zdjęcia, czy gra aktorska. Muzyki jest niewiele, przy czym zaraz po seansie nie mogłem sobie przypomnieć ani jednej nuty, tak bardzo całość była nijaka. 


Osobiście nie polecam tego filmu. Lepiej sięgnąć po "Dark", albo poszukać kilka starszych i ciekawszych pozycji, pokroju "Drzwi" z 2009 roku, czy wspomniany już "Efekt motyla" z 2004. "Fatamorgana" to po prostu kompletny średniak, który można co najwyżej obejrzeć z braku laku. Nie jest to film zły albo fatalny, jednak przy wcześniej wymienionych pozycjach, wypada słabo. Pomysł był nawet ciekawy, kilka rozwiązań wprowadzonych tutaj jest interesujących, ale za dużo tu niedoróbek. Szkoda, bo mógł być to naprawdę solidny thriller z wątkiem podróży w czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz