26 lutego 2019

Głębia #2: Zanim spali nas świt

Drugi tom serii jakoś nieszczególnie pomógł mi zmienić zdanie o "Głębi". W praktyce połowę jego scenariusza bym wywalił, a drugą połowę przebudował, dodając do niej choć odrobinę logiki... i praw fizyki. Dekompresja, promieniowanie radioaktywne, promieniowanie słoneczne oraz cała reszta niby są, ale w praktyce ich nie ma. Już sam pomysł na łodzie podwodne jest trochę chybiony, bo np. w tak zaawansowanej przyszłości nadal nie ogarnięto, mimo mileniów mieszkania pod wodą, jak odzyskiwać tlen z wody. Nie. Zamiast tego potrzeba zbiorników z tlenem, odpowiedniego paliwa bliżej nie określonego rodzaju, zaś dekompresja to mit. Niby pierdoły, ale jednak bardzo mile widziane. Cholera, nawet tak prosta gra, jak "Subnautica" choć troszkę zadbała o te elementy, aczkolwiek prawa fizyki są tam mocno olewane. Tu zaś mamy komiks, gdzie scenarzysta i pomysłodawca, sili się na coś innego niż do tej pory czytał. Nie chce wyjść na chama i prostaka, ale w moim odczuciu chyba bardzo mało czytał. Szczególnie literatury science fiction.

Okej, może za bardzo marudzę, może wymagam za wiele od tej prostej, przesyconej egzystencjalnymi wywodami, lekturze, ale na litość boską, Remender naprawdę mógł się bardziej postarać. Przy powierzchni woda jest trująca. Luz. Dlaczego? Kij z tym, domyśl się sam drogi czytelniku. Nadzieja jest niebezpieczną iluzją, mogącą popchnąć ludzi do zbrojnej rewolty, co grozi zniszczeniem rasy ludzkiej. Trzeba to powstrzymać.... mordując wszystkich opozycjonistów. Bo to na pewno nie wzburzy tłumów. Ja kumam, że wzorem był ZSRR, ale w moim odczuciu pomysł Remendera na totalitarne miasto, jest strasznie nudny oraz oklepany. Przy czym chyba tylko Amerykanie powtarzają w kółko ten sam mit o ZSRR zrównując go do tego co się wyczynia w Korei Północnej.


Ten tom skupia się głównie na drugiej córce głównej bohaterki, czyli Delli. W pierwszym tomie dziewczyny zostały porwane przez piratów, a potem rozdzielone. Jedną zatrzymał dla siebie ich herszt (obecnie jedzony przez rybki), drugą sprzedał do wspomnianego wyżej, totalitarnego miasta. Mija dziesięć lat, i nasza malutka dziewczynka, jest młodą i zabójczą kobietą, która służy Carowi. Pracuje w ministerstwie, gdzie tłumi propagandę o powierzchni oraz nadziei na lepsze jutro. W zamian dając społeczeństwu.... no właśnie autor nawet nie silił się, aby napisać co. Po prostu nadzieja jest zła, powierzchnia zatruta i tyle. O samych mieszkańcach tego miasta też w zasadzie nic się nie dowiemy, bo po co. Najważniejszym wątkiem i tak dalej jest Stel Caine i jej podróż na powierzchnię w celu odnalezienia sondy. Co więcej, czytelnik na dzień dobry dowie się gdzie ów zabawka się znajduje, dostając przy tym nikłe informacje o życiu na powierzchni. Mam nadzieję, że trzeci tom jakkolwiek to rozwinie, choć patrząc na obecną stylistykę, raczej będzie to przedstawione po macoszemu. 

Stel Caine wraz z dwójką niedobitków płynie dalej ku powierzchni. Brakuje im paliwa, jedzenia oraz powietrza, więc pragną je uzupełnić w ruinach jednego z miast. Tam oczywiście natrafią na kłopoty, zaś ocalona z pirackiej niewoli Tajo Caine zabrała super-skafander swego ojca i popłynęła... gdzieś. W praktyce ma ona swoje pięć minut na samym końcu tego albumu, gdzie robi to, co zwykle - jeden wielki rozpie****. Tymczasem druga córka Stel, ta na usługach Cara, jest przekonana o śmierci swej rodziny i w sumie służy tyranowi, który ją niewolił. Niby jest wyjaśnione czemu tak jest, ale wypada to co najmniej słabo na tle innych wydarzeń. Zresztą te i tak są mało ciekawe, podobnie jak przeszukiwanie opuszczonego miasta przez Stel i jej ekipę.


Jak dla mnie ten tom, spokojnie można było skrócić do dwóch zeszytów i dopisać wydarzenia na powierzchni, lub chociaż bardziej opisać sytuację doprowadzająca do takiego stanu rzeczy. Serio, nawet "Łasuch" mimo bardzo prostej konwencji z tajemniczym wirusem, nie traktuje czytelnika w ten sposób. Jest tajemnica, ale czytelnik zostaje poinformowany, co doprowadziło do katastrofy, jaki miało to wpływ na ludzkość i tak dalej. Tutaj natomiast - słońce pieprzło, ludzie zeszli pod wodę, a reszty sam się domyśl. Przeszkadza mi to bardzo w lekturze, bowiem postacie zachowują się tak, jakby czytelnik doskonale znał historię każdej frakcji żyjącej w podwodnych miastach. Dodawszy do tego mało interesujące postacie, mające więcej szczęścia niż rozumu, nagminne łamanie praw fizyki oraz brak jakichkolwiek informacji o przeszłości rasy ludzkiej, dostaję bardzo naiwną historyjkę osadzoną w jakimś tam postapo. Dla mnie to zdecydowanie za mało.