Gdy sięgałem po ten komiks, tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, co mnie czeka. Wszak nie mamy tutaj do czynienia z czymś niezwykłym. Autorka opowiada historię wspomnień swego dzieciństwa gdy chodziła do szkoły podstawowej. Nie miała lekko, celowo porusza tematy raczej niewygodne, ale takie, o których coraz częściej się mówi. I dobrze. Należy mówić o psychicznej przemocy w szkole, pomagać dzieciakom radzić sobie z takimi sytuacjami i uodparniać się na nie, bo dorosłe życie potrafi być po stokroć cięższe. Dlaczego więc podczas lektury tego komiksu trzęsła mi się ręka, co jest u mnie odruchem bezwarunkowym, gdy mam atak paniki? Bo uderzyła we mnie z pełną siłą cała kaskada wspomnień, gdy sam chodziłem do szkoły podstawowej. Niestety w przeciwieństwie do Shannon, albo w polskim wydaniu Sary (celowe spolszczenie imion, aby łatwiej się było czytnikom utożsamić z postaciami) wspominam te czasy o wiele, wiele gorzej. Zatem tak, ten wpis będzie mocno osobisty, więc nie miejcie mi tego za złe.
Jeśli w tej chwili ktoś pomyślał, że utożsamiam się z główną bohaterką tej opowieści, albo jak autorka napisała w posłowiu - baśni utkanej ze wspomnień - to od razu mówię, że się myli. Sara miała ciężko, atakowała ją nerwica, gdy dopadał ją strach przed samotnością i odrzuceniem, ale mimo wszystko zawsze miała kogoś pod ręką. No prawie zawsze. Tymczasem w jej najbliższym otoczeniu były osoby, które nie posiadały nawet tego. Sam się do takich ludzi zaliczałem, a okres czasów szkolnych był dla mnie piekłem na ziemi, które w wieku 17 lat omal nie zostało zwieńczone samobójstwem. Uratował mnie czysty przypadek, choć pewnie wiele osób określiłoby to jako tchórzostwo. Ja nazywam to boską opatrznością.
Na szczęście Sara nie miała aż takiego pecha, choć nie oznacza to, że nie dostała srogo w kość. Tak jak inne rówieśniczki chciała należeć do grupy, być lubianą lub przynajmniej kumplować się z najciekawszą osobą w szkole. Tak na marginesie Shannon Hale genialnie przedstawia drugie oblicze bycia "najlepszą" osobą w szkole. Tymczasem Sara dostawała w kość za każdym razem, gdy udało się jej do kogoś zbliżyć. To trafiała na pomówienia, innym razem na kłamstwa wygadywane za jej plecami, czy naśmiewanie się. Jednak ostatecznie spotykała ludzi, którzy pomagali jej pokonać te wszystkie przeciwności. Inaczej było z jej starszą siostrą. Ona takiego szczęścia nie miała i musiała sobie radzić sama.
Tutaj właśnie widzę ogrom podobieństw do mojej osoby. Samotny, odrzucony, skreślony przez wszystkich worek treningowy, na którym każdy mógł się wyżywać, a przy okazji udawał dobrego kolegę, bo wiedział, że desperatem łatwo manipulować. Taki człowiek staje się zaszczutym niedźwiedziem, który w końcu wybucha i nikt nie wie dlaczego ma "huśtawki nastroju". Widzę też jednak kilka podobieństw do Sary. Też od dziecka chciałem być pisarzem, choć moje polonistki skutecznie niszczyły we mnie wiarę w ten zawód, wyśmiewając moje projekty opowiadań i książek. Dopiero po zakończeniu edukacji w 2004 roku (tak kiblowałem w liceum i nie skończyłem studiów) zacząłem pisać, odseparowany mocno od ludzi, którym zwyczajnie nie ufałem.
Najstraszniejsze jednak podczas lektury "Prawdziwych przyjaciółek" było dla mnie gdy autorka opisywała fantazyjne opowieści, które potem przelewała na papier lub odgrywała scenki z swoimi koleżankami. W tym momencie strasznie jej zazdrościłem, bo w jej wieku nie umiałem już tak beztrosko śnić. Moje historie były mroczne, zaś moja postać, którą celowo nazwałem Vermin, władała taką mocą, że wszyscy się jej bali. Ten strach towarzyszy mi po dziś dzień, co zresztą widać w uniwersum, które już wtedy powoli zacząłem tworzyć, choć faktycznego kształtu zaczęło nabierać dopiero w latach 1998-2000, gdy poszedłem do liceum. Jest mroczne, przerażające, pełne przemocy, choć nie brak w nim nadziei. Nadziei, którą karmiłem się w samotności dopóki nie spotkałem kobiety, będącej od wielu lat moją żoną.
Tak. Strach można pokonać, ale nigdy samemu i ten komiks dobrze o tym opowiada. Bez kogoś zaufanego, bez drugiej osoby, z którą możemy dzielić absolutnie wszystko, której możemy bezgranicznie zaufać, nigdy nie opuścimy tego mrocznego miejsca. Nigdy nie staniemy się na powrót człowiekiem, tylko zawsze będziemy zaszczutym niedźwiedziem powoli przeradzającym się w bestię pragnącą ranić każdego kto się do nas zbliży. Nie ważne jakie intencje będzie miała ta osoba. Strach stanie się naszym drugim ciałem i pożre nas niczym rak. Dlatego cieszę się, że autorka tego komiksu miała szczęście i nie doświadczyła koszmaru swojej starszej siostry. Cieszę się, że ta starsza siostra też w końcu odnalazła kogoś komu ufa. Cieszę się, że ja też mam taką osobę, która pomaga mi walczyć z bestią, którą stworzyłem w dzieciństwie. I mam nadzieję, że dziś, dzięki takim komiksom, takim wyznaniom, więcej ludzi, a szczególnie dzieci, nie będzie się bało powiedzieć głośno: Boję się! Proszę, pomóż mi, bo nie chcę się już bać.
Jeśli w tej chwili ktoś pomyślał, że utożsamiam się z główną bohaterką tej opowieści, albo jak autorka napisała w posłowiu - baśni utkanej ze wspomnień - to od razu mówię, że się myli. Sara miała ciężko, atakowała ją nerwica, gdy dopadał ją strach przed samotnością i odrzuceniem, ale mimo wszystko zawsze miała kogoś pod ręką. No prawie zawsze. Tymczasem w jej najbliższym otoczeniu były osoby, które nie posiadały nawet tego. Sam się do takich ludzi zaliczałem, a okres czasów szkolnych był dla mnie piekłem na ziemi, które w wieku 17 lat omal nie zostało zwieńczone samobójstwem. Uratował mnie czysty przypadek, choć pewnie wiele osób określiłoby to jako tchórzostwo. Ja nazywam to boską opatrznością.
Na szczęście Sara nie miała aż takiego pecha, choć nie oznacza to, że nie dostała srogo w kość. Tak jak inne rówieśniczki chciała należeć do grupy, być lubianą lub przynajmniej kumplować się z najciekawszą osobą w szkole. Tak na marginesie Shannon Hale genialnie przedstawia drugie oblicze bycia "najlepszą" osobą w szkole. Tymczasem Sara dostawała w kość za każdym razem, gdy udało się jej do kogoś zbliżyć. To trafiała na pomówienia, innym razem na kłamstwa wygadywane za jej plecami, czy naśmiewanie się. Jednak ostatecznie spotykała ludzi, którzy pomagali jej pokonać te wszystkie przeciwności. Inaczej było z jej starszą siostrą. Ona takiego szczęścia nie miała i musiała sobie radzić sama.
Tutaj właśnie widzę ogrom podobieństw do mojej osoby. Samotny, odrzucony, skreślony przez wszystkich worek treningowy, na którym każdy mógł się wyżywać, a przy okazji udawał dobrego kolegę, bo wiedział, że desperatem łatwo manipulować. Taki człowiek staje się zaszczutym niedźwiedziem, który w końcu wybucha i nikt nie wie dlaczego ma "huśtawki nastroju". Widzę też jednak kilka podobieństw do Sary. Też od dziecka chciałem być pisarzem, choć moje polonistki skutecznie niszczyły we mnie wiarę w ten zawód, wyśmiewając moje projekty opowiadań i książek. Dopiero po zakończeniu edukacji w 2004 roku (tak kiblowałem w liceum i nie skończyłem studiów) zacząłem pisać, odseparowany mocno od ludzi, którym zwyczajnie nie ufałem.
Najstraszniejsze jednak podczas lektury "Prawdziwych przyjaciółek" było dla mnie gdy autorka opisywała fantazyjne opowieści, które potem przelewała na papier lub odgrywała scenki z swoimi koleżankami. W tym momencie strasznie jej zazdrościłem, bo w jej wieku nie umiałem już tak beztrosko śnić. Moje historie były mroczne, zaś moja postać, którą celowo nazwałem Vermin, władała taką mocą, że wszyscy się jej bali. Ten strach towarzyszy mi po dziś dzień, co zresztą widać w uniwersum, które już wtedy powoli zacząłem tworzyć, choć faktycznego kształtu zaczęło nabierać dopiero w latach 1998-2000, gdy poszedłem do liceum. Jest mroczne, przerażające, pełne przemocy, choć nie brak w nim nadziei. Nadziei, którą karmiłem się w samotności dopóki nie spotkałem kobiety, będącej od wielu lat moją żoną.
Tak. Strach można pokonać, ale nigdy samemu i ten komiks dobrze o tym opowiada. Bez kogoś zaufanego, bez drugiej osoby, z którą możemy dzielić absolutnie wszystko, której możemy bezgranicznie zaufać, nigdy nie opuścimy tego mrocznego miejsca. Nigdy nie staniemy się na powrót człowiekiem, tylko zawsze będziemy zaszczutym niedźwiedziem powoli przeradzającym się w bestię pragnącą ranić każdego kto się do nas zbliży. Nie ważne jakie intencje będzie miała ta osoba. Strach stanie się naszym drugim ciałem i pożre nas niczym rak. Dlatego cieszę się, że autorka tego komiksu miała szczęście i nie doświadczyła koszmaru swojej starszej siostry. Cieszę się, że ta starsza siostra też w końcu odnalazła kogoś komu ufa. Cieszę się, że ja też mam taką osobę, która pomaga mi walczyć z bestią, którą stworzyłem w dzieciństwie. I mam nadzieję, że dziś, dzięki takim komiksom, takim wyznaniom, więcej ludzi, a szczególnie dzieci, nie będzie się bało powiedzieć głośno: Boję się! Proszę, pomóż mi, bo nie chcę się już bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz