31 marca 2019

Spoiler Alert #7: Wilson

Kiedy czytam przepełnione zachwytem opinie na temat komiksu, książki lub filmu uchodzącego za odkrywcze dzieło, to zawsze mam spore wątpliwości. Oczywiście nieraz po zaznajomieniu się z danym tytułem, dołączam do chórku piewców słodzących autorowi, ale od wielu lat nie zdarza się to zbyt często. Szczególnie w odniesieniu do dzieł uchodzących za "Intelektualny majstersztyk". Między innymi takie określenia spotkałem przy okazji oceny komiksu "Wilson" Daniela Clowersa. Człowieka wielokrotnie nagradzanego i uznawanego za genialnego twórcę, potrafiącego uchwycić brutalność codziennego życia. Lubię takie tematy, więc moje oczekiwania względem "Wilsona" były ogromne, o czym zresztą pisałem w prezentacji tego tytułu. No właśnie, słowo "były" jest tutaj kluczem, bo po lekturze czułem tylko ból rozczarowania. Postanowiłem zatem, w myśl tytułowej postaci tego komiksu, podzielić się pełnymi przemyśleniami na temat Wilsona i jego dupowatości. Z tego powodu materiał wylądował w serii "Spoiler Alert", więc pozwólcie, że daruję sobie czerwone ostrzeżenia i przejdę do sedna, po i tak przydługim wstępie.

Tak, to pieprzenie w akapicie wyżej, było celowe, bo właśnie taki jest cały ten komiks. Teoretycznie miała być to słodko-gorzka piguła, o bucu, który szuka międzyludzkich relacji. W tym celu zadręcza swoich bliskich oraz przypadkowe osoby, przyprawiając je o gorączkę. Pomysł zacny, ale wykonanie, przynajmniej w moich oczach, jest nie do końca przemyślane. No poza rysunkiem, ale o nim napiszę potem. Zanim jednak przejdę do tyrady, zaznaczę, że problem uchwycony w komiksie jest bardzo poważny. Coraz więcej mężczyzn w średnim wieku, a nawet nastoletnim, jest "znudzonych życiem", nie kochanych i nie umiejących znaleźć celu w życiu. Winny jest oczywiście każdy, szczególnie kobiety. No bo to wina feministek, że odebrały nam naszą męskość. W tym wypadku zapytam - Wasze, kurwa, co?

Nasz tytułowy Wilson to po prostu zjeb. Tak, dobrze czytacie, a jest to najłagodniejszy epitet dla jego osoby. W toku lektury teoretycznie powinniśmy z czasem nieco współczuć jego osobie, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Tymczasem po przeczytaniu pięciu kartek chciałem komiks wypieprzyć za okno, wcześniej oblewając go benzyną i podpalając. Przynajmniej byłby jakikolwiek pożytek z pasożyta, którym jest Wilson. Gość nie jest nieudacznikiem, pechowcem, czy filozofem. To zwyczajny, śmierdzący leń, któremu nie chce się pracować, na wszystkich i wszystko narzeka i za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę innych i pokazać swą "wyższość" intelektualną. Słowem - gość to społeczny pasożyt.

Jeśli autor chciał pokazać właśnie ten problem, to wyszło mu to doskonale, bo Wilsona znienawidziłem od pierwszej strony. Tylko w trakcie lektury jego postać nie skłoniła mnie do refleksji, ani rozważań nad sobą. BA! Wyglądało to właściwie na zwrócenie naszej uwagi na jego personę, aby pomóc mu stanąć na nogi. Tyle że gnój ma to gdzieś i widać, że nie chce niczego poza żerowaniem na innych. Podsumujmy to od początku. Nasz przegryw nie pracuje, jest rozwiedziony, obrzuca innych błotem, a swej byłej szwagierce i jej mężowi wysyła paczkę psiego gówna. Już na tym etapie gość powinien wylądować u czubków. Co więcej jego relacja z ojcem jest żadna i to w zasadzie jedyny naprawdę ciekawie (dla mnie) pokazany element w komiksie. Gadanie o niczym ze staruszkiem, a gdy ten wylądował w stanie krytycznym w szpitalu, pojawiają się rozterki na temat ojcowskiej miłości. To prowadzi do konkluzji, aby odszukać swoją byłą żonę i może spróbować jeszcze raz.

Na tym etapie myślałem, że może w końcu coś sensownego ruszy, autor skarci Wilsona, pokaże mu (i czytelnikowi), że bycie pasożytem to uwłaczanie innym, ale nic z tego. Samo poszukiwanie było napisane po prostu nudno, bo Wilson ubzdurał sobie, że jego była to ćpunka. Gdy ją odnajduje, to coś tam próbują i gość dowiaduje się, że ma nastoletnią córkę. Co zatem robi? Porywa obie, aby kobiety zbudowały mu wymarzoną komórkę rodziną, którą on na każdym kroku celowo rozwala. Oczywiście typ ląduje w pierdlu, gdzie spędza blisko 6 lat i w zasadzie dalej żeruje na społeczeństwie. Nic nie robi, tylko "myśli". Gdy wychodzi z kicia, to stara się na nowo jakoś poukładać życie i dalej... nie robi nic. Faceta mi nawet nie szkoda, jak dla mnie mógłby zdechnąć w rowie.

Może brak mi empatii, może jestem zwykłym prostakiem i nie rozumiem, a co za tym idzie nie doceniam, twórczości Daniela Clowesa w tej pracy. Niemniej "Wilson" wzbudził we mnie tylko jedno odczucie - weź się kurwa gnoju do pracy, a nie żerujesz na innych. Za dużo spotkałem na swej drodze ludzi tego kalibru, wiecznie narzekających, jak to jest do dupy, ale sami nic nie robili aby poprawić swój los. Nie. Lepiej było pieprznąć się na kanapie, włączyć telewizor, który oczywiście opłacała im mamusia, i biadolić jacy to ludzie są mało inteligentni. Kurna, święty nie jestem, też nieraz daję się ponieść emocjom i się wymądrzam, ale jak trzeba ruszyć dupę do roboty to ją podnoszę i idę pracować. Tak, przekułem swoje hobby w pracę, ale to do jasnej cholery nadal praca. Tymczasem osoby takie jak Wilson to zwykłe pasożyty, zaś dziś omawiany komiks zamiast ich piętnować, w zasadzie nakazuje im współczuć lub uznać za inteligentne jednostki. Możecie się ze mnie śmiać, ale ja po prostu tego nie kupuję.

To co jednak spokojnie mogę uznać za majstersztyk, to rysunek. Zmienia się on w trakcie całej historii, ewoluuje i żongluje stylami, nieraz zahaczając o groteskę, tak pasującą do omawianego tematu. Szkoda tylko, że jest on miejscami tak słabo pociągnięty. W 2017 roku do kin weszła ekranizacja tego komiksu i mam nadzieję, że będzie ona lepsza od materiału źródłowego. Było tak w choćby w przypadku "End of the F***ing World", więc mam nadzieję, że i tutaj będzie podobnie. Na pewno z czasem sięgnę po ekranizację, co zaś się tyczy komiksu, to pragnę zapomnieć o Wilsonie i ludziach jego pokroju. Jak mówi stare porzekadło - kto nie pracuje, niech nie je.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz