Jest to pierwszy raz, gdy mam styczność z pracami Ulfa Starka, szwedzkiego pisarza książek dla dzieci, który niestety w czerwcu 2017 przegrał walkę z rakiem. Miał jednak 73 lata, zatem zapewne sporo w życiu widział. Niektóre swoje przygody z dzieciństwa postanowił spisać w formie książek, które zilustrowali znamienici rysownicy i rysowniczki z Szwecji. "Jak mama została Indianką" przedstawia jego matkę w znajomej mi sytuacji. Przyjazd na wieś do rodziców jej męża, gdzie gotowała, prała i ogólnie ciągle pracowała. Dokładnie taki obraz mojej matki zapamiętałem, kiedy razem jechaliśmy na wakacje do dziadków na wsi, w Borach Tucholskich. Mama Ulfa, miała jednak to szczęście, że choć jednego dnia potrafiła stać się Indianką.
Kiedyś ktoś mi powiedział "Matka zawsze jest w pracy.". Coś w tym jest, bo będąc dzieckiem, pamiętam że moja mama ciągle coś robiła. Naprawdę rzadko kiedy miała czas tylko dla siebie. Podobnie jest i w tej książce, gdzie mama autora to bardzo zapracowana kobieta. Gdy jednak jej syn znalazłszy mewie pióro, przebiera się za Indianina, jego matka mówi mu, że została złapana przez blade twarze i zmuszona do pracy. Oczywiście chłopiec podejmuje zabawę i "uwalnia" jeńca z rąk wroga. Od tej chwili spędzają razem cały dzień na zabawie. Mały Ulf z niedowierzaniem patrzy na transformację matki. Z zapracowanej i zmęczonej osoby, staje się energiczną, wesołą i szaloną kobietą. Można powiedzieć, że znów zaczęła żyć.
Morał z tej opowieści jest dość prosty. Pomóżmy czasem naszym mamo, czy żonom. Pomyjmy gary, ugotujmy, posprzątajmy, a im dajmy odpocząć. Wtedy zupełnie zmienią swoje nastawienie do nas i całego otoczenia. Niby drobnostka, ale przecież jak bardzo pomocna. Ulf Stark świetnie zauważa oraz przedstawia takie drobnostki. Ucieczka nad zatokę, rozpuszczone włosy, łowienie ryb, a potem ich pieczenie nad ogniskiem. Zostawiwszy za sobą codzienną pracę, domową krzątaninę i tym podobne sprawunki, na głowach męskiej części rodziny, sprawia, że w końcu wychodzi się z rutyny. To dotyczy też drugiej strony.
Osobiście cieszę się, że w końcu zabrałem się za lekturę prac Ulfa Starka. Już po tej książce widzę ich wyjątkowość. To proste "współczesne baśnie", jeśli wolno mi to tak określić. Autor opisuje zwyczajne życie, ale w niezwyczajny sposób, a ilustracje Matiego Leppa, wnoszą w całość pewnego rodzaju ducha wspomnień. Przynajmniej tak było w moim wypadku, choć zapewne nie jestem na tym polu wyjątkiem. Warto zatem sięgnąć po ten tytuł, nawet dla samego siebie, aby powspominać dzieciństwo i obraz rodziców z tamtego okresu.
Kiedyś ktoś mi powiedział "Matka zawsze jest w pracy.". Coś w tym jest, bo będąc dzieckiem, pamiętam że moja mama ciągle coś robiła. Naprawdę rzadko kiedy miała czas tylko dla siebie. Podobnie jest i w tej książce, gdzie mama autora to bardzo zapracowana kobieta. Gdy jednak jej syn znalazłszy mewie pióro, przebiera się za Indianina, jego matka mówi mu, że została złapana przez blade twarze i zmuszona do pracy. Oczywiście chłopiec podejmuje zabawę i "uwalnia" jeńca z rąk wroga. Od tej chwili spędzają razem cały dzień na zabawie. Mały Ulf z niedowierzaniem patrzy na transformację matki. Z zapracowanej i zmęczonej osoby, staje się energiczną, wesołą i szaloną kobietą. Można powiedzieć, że znów zaczęła żyć.
Morał z tej opowieści jest dość prosty. Pomóżmy czasem naszym mamo, czy żonom. Pomyjmy gary, ugotujmy, posprzątajmy, a im dajmy odpocząć. Wtedy zupełnie zmienią swoje nastawienie do nas i całego otoczenia. Niby drobnostka, ale przecież jak bardzo pomocna. Ulf Stark świetnie zauważa oraz przedstawia takie drobnostki. Ucieczka nad zatokę, rozpuszczone włosy, łowienie ryb, a potem ich pieczenie nad ogniskiem. Zostawiwszy za sobą codzienną pracę, domową krzątaninę i tym podobne sprawunki, na głowach męskiej części rodziny, sprawia, że w końcu wychodzi się z rutyny. To dotyczy też drugiej strony.
Osobiście cieszę się, że w końcu zabrałem się za lekturę prac Ulfa Starka. Już po tej książce widzę ich wyjątkowość. To proste "współczesne baśnie", jeśli wolno mi to tak określić. Autor opisuje zwyczajne życie, ale w niezwyczajny sposób, a ilustracje Matiego Leppa, wnoszą w całość pewnego rodzaju ducha wspomnień. Przynajmniej tak było w moim wypadku, choć zapewne nie jestem na tym polu wyjątkiem. Warto zatem sięgnąć po ten tytuł, nawet dla samego siebie, aby powspominać dzieciństwo i obraz rodziców z tamtego okresu.