Po tragicznie słabym, piątym albumie spin-offu o Kriss de Valnor, W końcu zdecydowano się na odsunięcie De Vita i Sente. Na miejsce rysownika wskoczył Surżenko, który zdecydowanie bardziej umie nawiązać swoje prace do klasycznego klimatu "Thorgala". Scenariuszem natomiast zajął się duet Dorison-Mariolle, co również było strzałem w dziesiątkę. No może dziewiątkę, bo wolałbym, aby Dorison samodzielnie pisał scenariusz. Niemniej jest dobrze, bo dostaliśmy coś będącego z pogranicza "Alinoe" i "Władcy much". Oczywiście to nadal nie ten sam "Thorgal" co za czasów Van Hamme, ale w przeciwieństwie do absurdów pisanych przez Sente, ma on klimat sagi wikingów.
Przed autorami stanęło nieliche zadanie, bowiem po kretyńskim scenariuszu tomu piątego, trzeba było jakoś poskładać to wszystko w sensowną całość. Nic lepiej tego nie czyni, jak totalna zmiana miejsca akcji, co uczyniono naprawdę sprawnie. Kriss de Valnor przetrwała bitwę na rzece Raheborg, jednak fala powstała po przerwaniu tamy, zniosła ją daleko w dół doliny. Ledwo żywa ocalała dzięki zielarzowi i jego uczennicy. Niestety rozproszeni po dolinie żołnierze Magnusa, będący niedobitkami jego armii, pokonanej przez Jolana, natrafiają na jej ślad. Kobieta wraz z swymi wybawicielami umyka łodzią na Jezioromorze. Tajemnicze, niezbadane wody, o których krążą najstraszniejsze legendy. Po kilku dniach tułaczki docierają na wyspę zamieszkałą jedynie przez dzieci. Te zachowują się trochę dziwnie. Z jednej strony przyjazne, z drugiej widać jak na dłoni, ze kłamią. Do tego wokoło znajdują się ślady po dawnej walce, a i sama wyspa wydaje się jakaś dziwna. Kriss nie zważając na przeciwności postanawia uciec z wyspy, nie mając pojęcia z jakim zagrożeniem przyszło jej właśnie się zmierzyć.
Pierwszym dużym plusem jest powrót starej Kriss de Valnor. Kobiety okrutnej, ale też potrafiącej dojść do głosu swemu sumieniu. Chce odzyskać tron, aby móc za pomocą wpływów odnaleźć Aniela, swego syna, którego ma z Thorgalem. Zdeterminowana do działania, nie patrzy na rosnące kolo niej zagrożenie, które dostrzega czytelnik od pierwszej chwili, gdy grupa wylądowała na tajemniczej wyspie. Surżenko umiejętnie dał nam wskazówki, że coś tutaj nie gra, ale przy tym nie zdradził dość, aby w pełni odgadnąć przyczynę tego stanu rzeczy. Rewelacyjny ruch. Całość dobrze na tym polu uzupełnia scenariusz, a czytelnik w zasadzie do samego końca nie jest wstanie rozszyfrować co dokładnie zaszło na wyspie. sam motyw z dziećmi nasuwa wiele wydarzeń z innych tomów "Thorgala", co sugeruje już sama okładka.
Ciekawie też napisano postacie zielarza oraz jego uczennicy. Są przeciwieństwem względem siebie, choć obojgu daleko do tego co reprezentuje sobą Kriss. Mamy zatem trzech zupełnie odmiennych bohaterów. Wojowniczą i nieugięta Kriss de Valnor, młodą marzycielkę Erwinę, srogo dotknięta przez los, i starego zielarza Osjana, chcącego wieść spokojne życie i pomagać innym. Świetnie się uzupełniają w tej historii, choć łatwo przewidzieć jak grupa skończy. W przypadku Kriss może kogoś nieco zaskoczyć finał, ale reszta niestety pod koniec jest pociągnięta na starych nutach. Niby sprawdzona zagrywka, ale jednak wtórna.
"Wyspa zaginionych dzieci" jest o wiele lepszym albumem, niż wcześniejsze pięć tomów napisanych przez Sente. Może z wyjątkiem pierwszego "Nie zapominam o niczym", który trzymał dobry poziom. Cieszy powrót do korzeni serii, zarówno w rysunku jak i scenariuszu, bo daje nadzieję na dobrą kontynuację. Czas pokaże co z tego wyjdzie, ale jest szansa, ze w końcu ten spin-off podźwignie się z kolan i ruszy do przodu, tak jak to stało się w przypadku "Louve". Co prawda fajerwerków nie doczekaliśmy, ale i tak ostatecznie było lepiej niż na starcie oraz nadrobiono większość kretynizmów z poprzednich tomów. Zatem jest szansa, że ten manewr zostanie powtórzony.
Przed autorami stanęło nieliche zadanie, bowiem po kretyńskim scenariuszu tomu piątego, trzeba było jakoś poskładać to wszystko w sensowną całość. Nic lepiej tego nie czyni, jak totalna zmiana miejsca akcji, co uczyniono naprawdę sprawnie. Kriss de Valnor przetrwała bitwę na rzece Raheborg, jednak fala powstała po przerwaniu tamy, zniosła ją daleko w dół doliny. Ledwo żywa ocalała dzięki zielarzowi i jego uczennicy. Niestety rozproszeni po dolinie żołnierze Magnusa, będący niedobitkami jego armii, pokonanej przez Jolana, natrafiają na jej ślad. Kobieta wraz z swymi wybawicielami umyka łodzią na Jezioromorze. Tajemnicze, niezbadane wody, o których krążą najstraszniejsze legendy. Po kilku dniach tułaczki docierają na wyspę zamieszkałą jedynie przez dzieci. Te zachowują się trochę dziwnie. Z jednej strony przyjazne, z drugiej widać jak na dłoni, ze kłamią. Do tego wokoło znajdują się ślady po dawnej walce, a i sama wyspa wydaje się jakaś dziwna. Kriss nie zważając na przeciwności postanawia uciec z wyspy, nie mając pojęcia z jakim zagrożeniem przyszło jej właśnie się zmierzyć.
Pierwszym dużym plusem jest powrót starej Kriss de Valnor. Kobiety okrutnej, ale też potrafiącej dojść do głosu swemu sumieniu. Chce odzyskać tron, aby móc za pomocą wpływów odnaleźć Aniela, swego syna, którego ma z Thorgalem. Zdeterminowana do działania, nie patrzy na rosnące kolo niej zagrożenie, które dostrzega czytelnik od pierwszej chwili, gdy grupa wylądowała na tajemniczej wyspie. Surżenko umiejętnie dał nam wskazówki, że coś tutaj nie gra, ale przy tym nie zdradził dość, aby w pełni odgadnąć przyczynę tego stanu rzeczy. Rewelacyjny ruch. Całość dobrze na tym polu uzupełnia scenariusz, a czytelnik w zasadzie do samego końca nie jest wstanie rozszyfrować co dokładnie zaszło na wyspie. sam motyw z dziećmi nasuwa wiele wydarzeń z innych tomów "Thorgala", co sugeruje już sama okładka.
Ciekawie też napisano postacie zielarza oraz jego uczennicy. Są przeciwieństwem względem siebie, choć obojgu daleko do tego co reprezentuje sobą Kriss. Mamy zatem trzech zupełnie odmiennych bohaterów. Wojowniczą i nieugięta Kriss de Valnor, młodą marzycielkę Erwinę, srogo dotknięta przez los, i starego zielarza Osjana, chcącego wieść spokojne życie i pomagać innym. Świetnie się uzupełniają w tej historii, choć łatwo przewidzieć jak grupa skończy. W przypadku Kriss może kogoś nieco zaskoczyć finał, ale reszta niestety pod koniec jest pociągnięta na starych nutach. Niby sprawdzona zagrywka, ale jednak wtórna.
"Wyspa zaginionych dzieci" jest o wiele lepszym albumem, niż wcześniejsze pięć tomów napisanych przez Sente. Może z wyjątkiem pierwszego "Nie zapominam o niczym", który trzymał dobry poziom. Cieszy powrót do korzeni serii, zarówno w rysunku jak i scenariuszu, bo daje nadzieję na dobrą kontynuację. Czas pokaże co z tego wyjdzie, ale jest szansa, ze w końcu ten spin-off podźwignie się z kolan i ruszy do przodu, tak jak to stało się w przypadku "Louve". Co prawda fajerwerków nie doczekaliśmy, ale i tak ostatecznie było lepiej niż na starcie oraz nadrobiono większość kretynizmów z poprzednich tomów. Zatem jest szansa, że ten manewr zostanie powtórzony.