Od jakiegoś czasu na serwisie CDA.pl, który (nie)wszyscy kochają z różnych względów, pojawiły się na licencji filmy z lat 80-tych i 90-tych, ubiegłego wieku. Wiadomo, od razu otwiera się u nas kopalnia wspomnień oraz sentymentów, gdy przegląda się taka bibliotekę. "Zabójcza broń", "Speed" czy "Przylądek strachu" to filmy dziś będące wręcz kultowymi. Pośród nich wyłapałem jednak pewną perełkę. Skromny film akcji, z Kurtem Russell'em, który okazał się w czasie premiery potężną klapą finansową. U nas doczekał się równie idiotycznego tłumaczenia tytułu z "Soldier" na "Galaktyczny wojownik". Dzieło Paula Andersona, kosztowało aż 60 milionów dolarów, a przyniosło dochód z kin w granicach 17 milionów dolarów, z czego w większości w USA. Gdy dorwałem się do tego tytułu byłem już nastolatkiem, ale mimo to nie powiedziałbym wtedy, że to zły film. Wręcz przeciwnie - był na swój sposób rewelacyjny. Dziś, po prawie 20 latach od premiery podtrzymuję tą ocenę, choć nieco bardziej krytycznie spoglądam na samo wykonanie. Co jednak sprawiło, że "Soldier" nadal mi się przyjemnie ogląda. Cóż, prosta, wręcz banalna, fabuła.
Russell wciela się w postać Todda. Wyszkolonego zabójcę, który od czasu narodzin był szkolony pod okiem wojskowych. Armia w ten sposób chce pozyskać żołnierzy doskonałych. Ludzi wyprutych z emocji, ślepo posłusznych, działających niczym maszyny do zabijania. Jednak gdy po 40 latach powstaje nowa jednostka, wyhodowana za pomocą inżynierii genetycznej, Todd i jemu podobni, mimo swego doświadczenia w boju, stają się zbędni. Ciężko ranny, po nieudanym teście sprawnościowym, żołnierz trafia na planetę będącą wysypiskiem śmieci. Tam poznaje ludzi, którzy zmieniają jego spojrzenie na świat, jednak cienie przeszłości nie zamierzają go tak szybko wypuścić z rąk.
Powyższy opis brzmi dość nieciekawie i oklepanie, nawet jak na rok 1998. Mimo to ma potencjał. To co najciekawiej pokazano w całym filmie to proces kształtowania żołnierza doskonałego. Świetnie wprowadza w tematykę filmu, nadaje całości bardzo poważny charakter i pokazuje bestialstwo oficerów. Liczył się efekt, nie życie jednostki. Fenomenalnie pokazuje to scena z treningu, gdzie "odławiano" słabsze osobniki. Dobrze jest jeszcze podczas testu pomiędzy Toddem, a żołnierzem nowej generacji, jednak gdy trafia on na planetę śmieci, przez chwilę całość ma jeszcze sens, jednak tam szybko go zatraca.
Niestety wtedy scenariusz zamienia się w klasyczne, w większości sytuacji dość schematyczne i nudnawe, kino akcji. Wiecie, zabili go i uciekł, połączone z wewnętrzną przemiana głównego bohatera, w którym zaczynają budzić się ludzkie uczucia. Nie ma to już takiej siły oraz dramaturgi, jak wstęp. Główny bohater też nie wypada jakoś specjalnie przekonująco na tym polu. Co prawda Russell gra dobrze, ale winę na ty polu ponosi nie on, tylko scenariusz filmu.
Niewiele lepiej scenariusz traktuje inne postacie, choć aktorzy i aktorki, dają z siebie naprawdę sporo. Jednak trudno rozwinąć skrzydła, gdy trzeba odgrywać wałkowane w kółko schematy. Ufny i zarazem stanowczy mąż pięknej kobiety, która zajęła się opieką nad rannym żołnierzem, nieufny sąsiad, stanowcza przywódczyni rady osady i tak dalej. Gdy na planetę przybywa znajomy oddział żołnierzy z dwoma klasycznymi dowódcami - weteranem starej daty i młodym, goniącym za postępem pułkownikiem - to można spodziewać się tylko jednego. Spektakularnej rozpierduchy.
Zatem ponownie mamy nierówny w wykonaniu schemat. Z jednej strony ciekawie zrobione walki, nie najgorsza scenografia i kostiumy. Z drugiej beznadziejne, nawet jak na tamte czasy, efekty komputerowe, rażące po oczach swoją tandetą. Do tego nieraz plastikowe uzbrojenie i nie porywający, finalny pojedynek. Zdjęcia są porządne, choć tyłka nie urywają, ale montaż miejscami kiepsko wypada. Czasami aż za mocno widać powtórzone kadry, szczególnie w scenach batalistycznych. Do tego kilka totalnych idiotyzmów też się znalazło.
Mimo tylu błędów, film nadal ogląda się dobrze. Owszem, zawyżam mu prywatnie ocenę, ze względów sentymentalnych, jednak tak czy inaczej to jest porządna produkcja rozrywkowa. Bez specjalnych pomysłów na fabułę, jadąca na utartym schemacie, co nie każdemu się spodoba. Z drugiej strony ciężko nazwać czas spędzony przed ekranem jako stracony. Mimo kasowej porażki w kinach, "Galaktyczny wojownik" radzi sobie nie najgorzej poza nimi. Szczególnie teraz, gdy moje pokolenie z nostalgią sięga po takie produkcje. Dali więc oni temu filmowi drugie życie, z czego się bardzo cieszę.
Film legalnie dostępny na serwisie CDA.pl w usłudze Premium.
Powyższy opis brzmi dość nieciekawie i oklepanie, nawet jak na rok 1998. Mimo to ma potencjał. To co najciekawiej pokazano w całym filmie to proces kształtowania żołnierza doskonałego. Świetnie wprowadza w tematykę filmu, nadaje całości bardzo poważny charakter i pokazuje bestialstwo oficerów. Liczył się efekt, nie życie jednostki. Fenomenalnie pokazuje to scena z treningu, gdzie "odławiano" słabsze osobniki. Dobrze jest jeszcze podczas testu pomiędzy Toddem, a żołnierzem nowej generacji, jednak gdy trafia on na planetę śmieci, przez chwilę całość ma jeszcze sens, jednak tam szybko go zatraca.
Niestety wtedy scenariusz zamienia się w klasyczne, w większości sytuacji dość schematyczne i nudnawe, kino akcji. Wiecie, zabili go i uciekł, połączone z wewnętrzną przemiana głównego bohatera, w którym zaczynają budzić się ludzkie uczucia. Nie ma to już takiej siły oraz dramaturgi, jak wstęp. Główny bohater też nie wypada jakoś specjalnie przekonująco na tym polu. Co prawda Russell gra dobrze, ale winę na ty polu ponosi nie on, tylko scenariusz filmu.
Niewiele lepiej scenariusz traktuje inne postacie, choć aktorzy i aktorki, dają z siebie naprawdę sporo. Jednak trudno rozwinąć skrzydła, gdy trzeba odgrywać wałkowane w kółko schematy. Ufny i zarazem stanowczy mąż pięknej kobiety, która zajęła się opieką nad rannym żołnierzem, nieufny sąsiad, stanowcza przywódczyni rady osady i tak dalej. Gdy na planetę przybywa znajomy oddział żołnierzy z dwoma klasycznymi dowódcami - weteranem starej daty i młodym, goniącym za postępem pułkownikiem - to można spodziewać się tylko jednego. Spektakularnej rozpierduchy.
Zatem ponownie mamy nierówny w wykonaniu schemat. Z jednej strony ciekawie zrobione walki, nie najgorsza scenografia i kostiumy. Z drugiej beznadziejne, nawet jak na tamte czasy, efekty komputerowe, rażące po oczach swoją tandetą. Do tego nieraz plastikowe uzbrojenie i nie porywający, finalny pojedynek. Zdjęcia są porządne, choć tyłka nie urywają, ale montaż miejscami kiepsko wypada. Czasami aż za mocno widać powtórzone kadry, szczególnie w scenach batalistycznych. Do tego kilka totalnych idiotyzmów też się znalazło.
Mimo tylu błędów, film nadal ogląda się dobrze. Owszem, zawyżam mu prywatnie ocenę, ze względów sentymentalnych, jednak tak czy inaczej to jest porządna produkcja rozrywkowa. Bez specjalnych pomysłów na fabułę, jadąca na utartym schemacie, co nie każdemu się spodoba. Z drugiej strony ciężko nazwać czas spędzony przed ekranem jako stracony. Mimo kasowej porażki w kinach, "Galaktyczny wojownik" radzi sobie nie najgorzej poza nimi. Szczególnie teraz, gdy moje pokolenie z nostalgią sięga po takie produkcje. Dali więc oni temu filmowi drugie życie, z czego się bardzo cieszę.
Film legalnie dostępny na serwisie CDA.pl w usłudze Premium.