Długo krążyłem przy tej produkcji, gdyż naczytałem się na sieci uwag mówiących że film dostał Oskara za poprawność polityczną i w ogóle nie powinien być aż tak gloryfikowany. Bardzo lubię tematykę buntu jednostki oraz walki o wolność, ale mimo tego nie mogłem się przekonać, aby sięgnąć po tą produkcję. W końcu gdy ukazała się w wypożyczalniach DVD stwierdziłem, że już pożałuję te kilka złoty i sam się przekonam na własnej skórze czy faktycznie Zniewolony jest tak niezasłużenie nagrodzony. Od razu uprzedzę, że nie czytałem książki Twelve Years a slave, na podstawie której powstał film, choć mam zamiar nadrobić tą zaległość. Jak wypada zatem sama produkcja w moim przekonaniu? Cóż, dostałem mniej więcej to czego oczekiwałem, czyli porządny dramat biograficzny.
Film opowiada losy Solomona Northup'a, czarnoskórego skrzypka który jest wolnym człowiekiem, mieszkającym z swoją rodziną w Nowym Jorku. Pewnego razu zostaje on porwany i sprzedany jako niewolnik, co było dość częstym procederem w połowie XIX wieku w USA, kraju który dalej dość luźno interpretował słowa o wolności dla wszystkich. Nowi "właściciele" nadają mu imię Platt i w ten oto sposób zaczyna się niewolnicza podróż Solomona w której przyjdzie mu służyć zarówno pod dobrym jak i złym panem. Odcięty od rodziny, świadom że w każdej chwili może stracić życie tylko dlatego że jest czarny, odcięty od przyjaznych mu ludzi z jego rodzinnych stron walczy o przetrwanie w świecie, którego dotąd nie poznał.
Nie mamy tutaj do czynienia z historią człowieka próbującego uciec, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę że nie ma na to szans. Nawet jeśli wydostałby się z plantacji to i tak bez pomocy z zewnątrz nie przetrwałby długo. Nie, tutaj główny bohater próbuje udowodnić że jest wolnym człowiekiem, obywatelem amerykańskim, mającym swoje prawa i przywileje, jakie mu przysługują z tego powodu. Jednocześnie będąc świadkiem codziennych okrucieństw białych, w tym głównie nadrządców i właścicieli plantacji, nie chce niepotrzebnie ryzykować. Gdy może pomóc robi to, ale nigdy nie wychyla się tak aby ryzykować życiem, choć kilka razy jest tego bliski. Postać jaką wykreował Chiwetel Ejiofor, znany mi głównie z filmów Serenity i American Gangster (genialna rola) jest bardzo żywa i odegrana realistycznie, bez niepotrzebnego heroizmu, którego było bardzo mało w tych czasach. Widz szybko zaczyna czuć sympatię oraz współczucie do głównego bohatera i chce aby finał był dla niego pomyślny, bo tak nakazuje sumienie.
Na równi świetnie została wykreowana postać Edwina Eppsa, właściciela plantacji, w którego wcielił się Michael Fassbender. Tak naprawdę przyćmił on innych bohaterów, nie tylko negatywnych, ale też i pozytywnych, w tym bardzo ważnego dla całego obrazu Pana Forda (Benedic Cumberbatch), będącego niejako jego przeciwieństwem - dobrym panem. Pierwszoplanowy antagonista jest kwintesencją nie tylko rasizmu, ale okrucieństwa w najgorszym wydaniu. Traktuje ludzi przedmiotowo, prędzej pozbędzie się żony niż zyskownego robotnika, a upodlenie kogokolwiek nie stanowi dla niego cienia problemu. Jest to istota bez sumienia, która swoją własność ceni bardziej niż ludzkie życie.
Niestety w filmie słabo rozwinięto, ciekawie zresztą zarysowany, wątek białych kobiet, będących żonami plantatorów. Jedynie Pani Epps (Sarah Paulson) jest pokazana jako kobieta zazdrosna o jedną z niewolnic - Patty (nagrodzona Oskarem za tą rolę Lupita Nyong'o) - w której zauroczony jest na swój zwierzęcy sposób jej mąż. Tak naprawdę w całym tym konflikcie, reżyser usilnie stara się wypromować małą, czarnoskórą niewolnicę, ale nie całkiem mu się to udaje. Fassbender w duecie z Ejiofor'em dominują non stop w tym konflikcie jako wrogowie i dwie szale obrazu człowieczeństwa - furii oraz stłamszonej prawości. Przez to wszystko spychają obraz kobiet na dalszy plan, zaś inne postacie żeńskie nie zapadają tak w pamięci widza jak wyżej wymieniona dwójka.
Dzieło Steva McQeena należy jednak bardzo pochwalić za część techniczną. Zdjęcia, montaż i kostiumy stoją tutaj na bardzo wysokim poziomie. Bardzo podobały mi się zdjęcia plenerów, szczególnie bagien, które biły zielenią i ulotną nutą ucieczki na wolność. Choć widz doskonale zdawał sobie sprawę, tak jak i główny bohater filmu, że ta wolność szybko skończyłaby się śmiercią. Oprawa muzyczna też jest dobra, ale nie pozostaje w pamięci na długo.
Jak zatem, w moim przekonaniu, należy podsumować Zniewolonego? Jest to film bardzo dobry, technicznie udany z doborową obsadą aktorską, która wywiązała się z swojej pracy. Jednak w wielu miejscach bije z niego współczesna, często nad interpretowana, poprawność polityczna, gdzie czarny to ofiara, a biały to kat. Jeśli idzie o Oskary, to zdecydowanie niezasłużenie dostała go Lupita Nyong'o. Powinien on powędrować w ręce Fassbendera za rolę jaką stworzył i dzięki której ten film miał przeciwieństwo głównego bohatera. Oskar za najlepszy film roku też nie jest moje opinii zasłużony. Mimo to jeśli ktoś lubi dramaty to śmiało może sięgnąć po tą produkcję. Na pewno nie będzie to czas stracony.
Ocena - 8/10
Film opowiada losy Solomona Northup'a, czarnoskórego skrzypka który jest wolnym człowiekiem, mieszkającym z swoją rodziną w Nowym Jorku. Pewnego razu zostaje on porwany i sprzedany jako niewolnik, co było dość częstym procederem w połowie XIX wieku w USA, kraju który dalej dość luźno interpretował słowa o wolności dla wszystkich. Nowi "właściciele" nadają mu imię Platt i w ten oto sposób zaczyna się niewolnicza podróż Solomona w której przyjdzie mu służyć zarówno pod dobrym jak i złym panem. Odcięty od rodziny, świadom że w każdej chwili może stracić życie tylko dlatego że jest czarny, odcięty od przyjaznych mu ludzi z jego rodzinnych stron walczy o przetrwanie w świecie, którego dotąd nie poznał.
Nie mamy tutaj do czynienia z historią człowieka próbującego uciec, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę że nie ma na to szans. Nawet jeśli wydostałby się z plantacji to i tak bez pomocy z zewnątrz nie przetrwałby długo. Nie, tutaj główny bohater próbuje udowodnić że jest wolnym człowiekiem, obywatelem amerykańskim, mającym swoje prawa i przywileje, jakie mu przysługują z tego powodu. Jednocześnie będąc świadkiem codziennych okrucieństw białych, w tym głównie nadrządców i właścicieli plantacji, nie chce niepotrzebnie ryzykować. Gdy może pomóc robi to, ale nigdy nie wychyla się tak aby ryzykować życiem, choć kilka razy jest tego bliski. Postać jaką wykreował Chiwetel Ejiofor, znany mi głównie z filmów Serenity i American Gangster (genialna rola) jest bardzo żywa i odegrana realistycznie, bez niepotrzebnego heroizmu, którego było bardzo mało w tych czasach. Widz szybko zaczyna czuć sympatię oraz współczucie do głównego bohatera i chce aby finał był dla niego pomyślny, bo tak nakazuje sumienie.
Na równi świetnie została wykreowana postać Edwina Eppsa, właściciela plantacji, w którego wcielił się Michael Fassbender. Tak naprawdę przyćmił on innych bohaterów, nie tylko negatywnych, ale też i pozytywnych, w tym bardzo ważnego dla całego obrazu Pana Forda (Benedic Cumberbatch), będącego niejako jego przeciwieństwem - dobrym panem. Pierwszoplanowy antagonista jest kwintesencją nie tylko rasizmu, ale okrucieństwa w najgorszym wydaniu. Traktuje ludzi przedmiotowo, prędzej pozbędzie się żony niż zyskownego robotnika, a upodlenie kogokolwiek nie stanowi dla niego cienia problemu. Jest to istota bez sumienia, która swoją własność ceni bardziej niż ludzkie życie.
Niestety w filmie słabo rozwinięto, ciekawie zresztą zarysowany, wątek białych kobiet, będących żonami plantatorów. Jedynie Pani Epps (Sarah Paulson) jest pokazana jako kobieta zazdrosna o jedną z niewolnic - Patty (nagrodzona Oskarem za tą rolę Lupita Nyong'o) - w której zauroczony jest na swój zwierzęcy sposób jej mąż. Tak naprawdę w całym tym konflikcie, reżyser usilnie stara się wypromować małą, czarnoskórą niewolnicę, ale nie całkiem mu się to udaje. Fassbender w duecie z Ejiofor'em dominują non stop w tym konflikcie jako wrogowie i dwie szale obrazu człowieczeństwa - furii oraz stłamszonej prawości. Przez to wszystko spychają obraz kobiet na dalszy plan, zaś inne postacie żeńskie nie zapadają tak w pamięci widza jak wyżej wymieniona dwójka.
Dzieło Steva McQeena należy jednak bardzo pochwalić za część techniczną. Zdjęcia, montaż i kostiumy stoją tutaj na bardzo wysokim poziomie. Bardzo podobały mi się zdjęcia plenerów, szczególnie bagien, które biły zielenią i ulotną nutą ucieczki na wolność. Choć widz doskonale zdawał sobie sprawę, tak jak i główny bohater filmu, że ta wolność szybko skończyłaby się śmiercią. Oprawa muzyczna też jest dobra, ale nie pozostaje w pamięci na długo.
Jak zatem, w moim przekonaniu, należy podsumować Zniewolonego? Jest to film bardzo dobry, technicznie udany z doborową obsadą aktorską, która wywiązała się z swojej pracy. Jednak w wielu miejscach bije z niego współczesna, często nad interpretowana, poprawność polityczna, gdzie czarny to ofiara, a biały to kat. Jeśli idzie o Oskary, to zdecydowanie niezasłużenie dostała go Lupita Nyong'o. Powinien on powędrować w ręce Fassbendera za rolę jaką stworzył i dzięki której ten film miał przeciwieństwo głównego bohatera. Oskar za najlepszy film roku też nie jest moje opinii zasłużony. Mimo to jeśli ktoś lubi dramaty to śmiało może sięgnąć po tą produkcję. Na pewno nie będzie to czas stracony.
Ocena - 8/10
Gatunek: biograficzny, dramat historyczny
Produkcja: USA
Czas trwania: 133 min
Premiera: 30 sierpnia 2013 (31 stycznia 2014 w Polsce)
Polski dystrybutor: Monolith Films
Produkcja: USA
Czas trwania: 133 min
Premiera: 30 sierpnia 2013 (31 stycznia 2014 w Polsce)
Polski dystrybutor: Monolith Films
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz