Jestem wielkim fanem komiksów Guya Delisle i staram się dorwać każdy wydany u nas tom. Uwielbiam jego reportaże z punktu widzenia zwykłego turysty czy pracownika. Mają one pewną dodatkową dozę wiarygodności w moich oczach, bo oto zwykły facet opisuje po prostu to co widzi. Bez żadnego podtekstu czy ogromnego tła historycznego. Oczywiście dorzuca garść informacji o danym regionie, kulturze czy nacji, ale miesza to płynnie z własnymi spostrzeżeniami oraz rozterkami. I za tą szczerość go uwielbiam.
Tym razem przenosimy się do Kanady z lat 80tych XX wieku, gdy to nastoletni Delisle podejmuje prace w fabryce papieru, gdzie pracuje jego ojciec. Staruszek ma wykształcenie wyższe, jest inżynierem i robi w biurach, a Guy trafia na halę produkcyjną, gdzie zresztą sam się zgłosił. Nie ma on specjalnej więzi z ojcem i studiuje rzecz "mało praktyczną" czyli rysunek w studium plastycznym. Latem natomiast dorabia w fabryce papieru, aby zebrać kasę na studia animacji w Toronto, o których marzy.
Komiks to spostrzeżenia Guya na temat pracy w fabryce i relacji jego pokolenia z pokoleniem jego ojca. Sporo czasu antenowego poświęcił działaniu samego zakładu, ale też jego bogatej historii. A ta jest naprawdę fascynująca, szczególnie dla kogoś interesującego się takimi sprawami. Jednak centrum wydarzeń jest hala produkcyjna, gdzie na wielkie walce nawijany jest papier. To ciężka praca, w hałasie, gorącu oraz niezwykle rutynowa. Tutaj czas po prostu staje w miejscu.
To co przykuło moją uwagę, to jak starsi traktowali nastolatka, nieraz wyśmiewając się z jego marzeń. Nie wierzą w jego upór oraz umiejętności, bowiem wedle schematu, dzieci inżynierów idą na studia medyczne lub prawnicze, aby potem być "Kimś". Oto wizja szarego robotnika, który został odarty z marzeń. Praca, piwko, dom. I tak w kółko. Guy to zauważa, ale nie komentuje, choć daje jasno do zrozumienia, że nie podziela ich wizji. Nie chce tak skończyć. Dla niego bycie robotnikiem to praca sezonowa do momentu, gdy jest mu potrzebna. Aby zebrać kasę na studia i potem pracować jako rysownik i animator.
Od tamtych wydarzeń minęło blisko 40 lat, a ja mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Mimo, że wychowałem się w innym kraju na innym kontynencie, to jednak w rodzinie robotniczej, tym samym doświadczając tego, o czym pisał Guy Delisle. Zawsze miałem przez to pod górkę, bowiem nigdy nie talentu do nauki, a musiałem iść na "praktyczne studia", z których, jak łatwo się domyślić, wyleciałem. Za moich czasów nie było bowiem szkół idących w kierunku projektowania gier, a moim marzeniem było być ich scenarzystą. Dziś to marzenie spełniam pisząc i wydając książki, a co ważniejsze - zarabiam na tym. Mimo wszystko mój kontakt z ojcem nie należy do najlepszych. Choć on bardzo się stara, po prostu nie interesuje go to, co robię. Podobnie miał Guy Delisle, co trafnie zobrazował w swej pracy. To przykre, ale czasem zwyczajnie nie damy rady przebić bariery dzielącej pokolenia. Jednak zawsze warto próbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz