Trzeba przyznać, że Francuzi nie boją się tworzyć totalnie odjechanych komedii łączących groteskę z przemocą oraz wyśmiewając przy tym pewne współczesne przywary. Frnck jest tego doskonałym przykładem, podobnie jak Ekho czy komiksy z uniwersum Troy. Jednak tutaj współczesny nastolatek, do tego dość kapryśny i marudny, trafia do prehistorycznego świata, gdzie musi zderzyć się z brutalnymi prawami natury. A jedno z nich brzmi: W kupie raźnie, dlatego nie szkodź swemu plemieniu.
Franck w końcu nauczył plemię, które go przygarnęło, samogłosek. Skorzystało na tym również wrogie plemię, dotąd współpracujące z kanibalami, podsłuchując z ukrycia lekcje dawane przez chłopaka. Jednak większość pomysłów nastolatka kończyły się katastrofą. Mydło, koło i ostatecznie ogień. Za każdym razem coś sknocił, w efekcie czego nie zyskiwał przychylności plemienia. Jednak, jak to mówią: W przyrodzie nic nie ginie i każdy wynalazek zyskuje w końcu zastosowanie.
Drugi album średnio pchnął główny wątek fabularny do przodu, koncentrując się głównie na wynalazkach głównego bohatera. Oczywiście wszystko ukazane w krzywym zwierciadle i mocno przerysowane, ku uciesze czytelników. Na samym starcie dostaliśmy też przecudny obrazek puszystego króliczka leżącego na ludzkiej czaszce i długo nie można było tego z niczym powiązać. Gdy jednak nadszedł ten moment to prawie padłem ze śmiechu. Naprawdę przednia robota.
Ogólnie album nie jest zły, ale czuć że to taki przerywnik przed większymi wydarzeniami. Mamy raczej zapętloną sekwencję gagów, wprowadzenie tytułowego ognia oraz na drugim plamie trójkę ocalałych z przeciwnego plemienia. Czyta się to szybko, lekko i przyjemnie, ale w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, brakuje tutaj troszkę bardziej zawiązanej intrygi. Mam nadzieję, że trzeci album to uzupełni, bo nie chciałbym, aby seria przerodziła się w zwykła groteskę. Jest w niej bowiem potencjał na rasową przygodę pokroju Ekho, choć na razie jeszcze mu do tego daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz