17 września 2020

Dziewięć miesięcy czułego chaosu

Jestem osobą bezpłodną. Wraz z żoną przez pewien czas walczyliśmy o dziecko, ale ostatecznie odpuściliśmy, gdyż mieliśmy dość szprycowania lekami. Wiem, że są ludzie, którzy starają się o potomka piekielnie długo, ale my nie mamy na to siły psychicznej i fizycznej. Wątpię, abyśmy przetrwali to, co bohaterka tego komiksu: Dwa poronienia, kłopoty w ciąży i potem ostre komplikacje zdrowotne po niej. Podziwiam ją za odwagę, uważam że jej historię warto przekazywać innym, ale... Tak, wkradło się jedno małe "Ale", choć tak naprawdę jest ono poważne.

Zanim jednak do niego przejdę, skupmy się na zaletach, bo tych nie brakuje, a w zasadzie przeważają. Po pierwsze całość została świetnie narysowana i przedstawiona z nutą humoru oraz samokrytyki. To cenna umiejętność i nie każdy twórca ją posiada. Lucy Knisley nieraz parodiuje samą siebie, pokazuje jak bardzo bała się wielu spraw lub zwyczajnie o nich nie wiedziała. Tutaj pojawia się kolejny plus, czyli umiejętne przedstawienie całej historii. Czyta się ja szybko oraz przyjemnie. Całość podzielono na rozdziały obejmujące zarówno sprawy walki o zajście w ciąże, depresję po poronieniu, naciski rodziny oraz wiedzę medyczną, aż w końcu po tytułowe dziewięć miesięcy. Na tym polu mógłbym jeszcze długo słodzić, bo komiks jest po prostu dobry.

Jednak w miejscu o wiedzy z zakresu nauki o ciąży i ciele kobiety, autorka popełniła niewybaczalny błąd - używając morderczych w skutkach skrótów myślowych oraz ogólników powieliła tonę fałszywych stereotypów na temat roli kobiet w społeczeństwie oraz badań nad anatomią człowieka. Knisley słusznie zauważyła, że w trakcie edukacji szkolnej tematem tabu była wiedza o seksie. W zasadzie nie nauczyła się niczego i sama musiała zdobywać wiedzę na własną rękę. Niestety przez lata widzę, jak Amerykanie łykają każdy banał niczym pelikan rybę, a ich głównym źródłem wiedzy jest prawda objawiona przez Hollywood. I w tym komiksie to widać.

Prosty przykład: Knisley za pomocą jednego przykładu, do tego poświęconego Arystotelesowi, zrównała rolę kobiety w CAŁEJ antycznej Grecji. Arystoteles jest znany bo był kontrowersyjny, kopiował nauki swych mistrzów oraz doprawiał to szowinistycznymi frazesami. Ciężko się temu dziwić, bowiem był obywatelem Aten, a to polis uważało się za pępek świata i tam kobiety nie miały niemal żadnych praw. Zupełnie inaczej wyglądało to choćby na Krecie czy w Sparcie. Inny przykład odnosi się do wpakowania CAŁEJ Europy w stereotyp, jakoby 80% oskarżeń o czary było skierowane przeciw kobietom. Jest to mit nie mający kompletnie pokrycia z rzeczywistością, a do tego jeszcze należy uwzględnić, że w różnych częściach Europy zupełnie inaczej działały sądy, inkwizycja czy ogólnie pojęta tolerancja.

Niestety w całym komiksie, w części poświęconej wiedzy o ciele kobiety jest tona takich błędów. To bardzo, ale to bardzo niebezpieczne zjawisko, bowiem po pierwsze wykazało brak gruntownego przygotowania autorki na tym polu, po drugie osoby nie znające dobrze historii danych regionów mogą powielać te szkodliwe stereotypy, tworząc kłamliwy obraz przeszłości. A tego powinniśmy się wystrzegać. Niestety z tym zjawiskiem spotykam się nader często, szczególnie ze strony osób aktywnie wspierających radykalne ugrupowania walczące o rzekomą tolerancję. Dobrym przykładem jest tutaj komiks "Walka kobiet", który miał gigantyczny potencjał, ale wszystko spaprał, gdyż tak jak tutaj, powielił stereotypy, wykastrował historię i rzucał ogólnikami nie odnosząc się do tła społecznego danego regionu oraz miejsca.

Czy jednak "Dziewięć miesięcy czułego chaosu" to komiks zły? Nie. To komiks dobry, ale nierówny. Z jednej strony pokazuje walkę o dziecko, traumę po poronieniu i tytaniczny hart ducha autorki. Z drugiej zaś powiela szkodliwe stereotypy na temat kobiet w historii mieszając je z prawdziwymi wydarzeniami, co powoduje mętlik w głowie. W rezultacie mamy spory dysonans, bowiem otrzymujemy obraz walecznej kobiety, która ma słabości, ale jednocześnie kochającego męża nie pozwalającego jej się poddać. A po drugiej stronie biały patriarchat, który palił kobiety za to, że próbowały poznać własne ciało. Kompletnie się to nie trzyma kupy, ale pasuje do współczesnej narracji Hollywood. Przynajmniej tak to widzę.

Trochę boli, że w zasadzie w całym komiksie kompletnie pominięto aspekt bezpłodności. W zasadzie jakby on nie istniał. Jakby ludzie tacy jak ja i moja żona nie mieli prawa bytu na tym świecie. Jest to kolejna taka praca i boli fakt, jak bardzo pomija się niewygodną prawdę o tych, którzy nie mogą lub nie chcą mieć dzieci, spychając ich w niebyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz