Żałuję, że Don Rosa stworzył dla Disneya tylko tyle historii, że starczyło tego na spakowanie w raptem 10 tomów. Potem ich drogi się rozeszły w dość niemiły sposób. Jednak każda z tych opowieści jest niezwykle wartościowa i trzeba przyznać, że kocham do nich wracać. O wiele bardziej niż do innych komiksów z uniwersum Kaczych Opowieści. W ósmym tomie mamy również trochę powrotów, ale też nowych przygód, gdzie Sknerus McKwacz i jego siostrzeniec Kaczor Donald z wsparciem Młodych Skautów stawiają czoła przeciwnością losu.
Skoro o Młodych Skautach mowa, to jak bumerang wraca wątek ich poradnika. Don Rosa świetnie usystematyzował na osi czasu swoje opowieści odnosząc je do ważniejszych wydarzeń historycznych, za co go uwielbiam. Zatem w poprzednich tomach poznaliśmy sekret owego poradnika i dlatego bardzo śmieszą mnie gagi sytuacyjne z Sknerusem, który miał z nim niezłą przygodę. Tutaj Hyzio, Dyzio i Zyzio okazują się nieoceniona pomocą w kilku sytuacjach. szczególnie w historii z zaginioną kopalnią Holendra oraz mitologią fińską. Poznajemy również ich pierwsze kroki w Młodych Skautach oraz dlaczego w ogóle Kaczor Donald zapisał ich do tej organizacji.
Z powrotów mamy też morderczy wynalazek Diodaka, czyli rozpuszczalnik Uniwersol, pierwszy fort na wzgórzu gdzie obecnie stoi skarbiec McKwacza oraz zaginioną dolinę dinozaurów. Z tego wszystkiego najbardziej spodobała mi się opowieść z Uniwersolem, gdzie pewien francuski złodziej, nie wymawiający litery "R", dokonał niezłego bałaganu w Kaczogrodzie. Należy pamiętać, że środek ten nie rozpuszcza jedynie diamentów, a poza tym jest naprawdę niebezpieczny, co zauważa sam Sknerus. Ponowna wyprawa do doliny dinozaurów jest o tyle interesująca, że McKwacza trafia tam po raz pierwszy. W przeciwieństwie do Donalda i jego siostrzeńców dobrze pamiętających te rejony.
Z rzeczy dla mnie kompletnie nowych była historia z mitologią fińską w tle, opowieść o pechowym dniu Gogusia Kwabotyna oraz pewna przygoda młodego Sknerusa na Jawie w 1883 roku. Szczególnie pierwsza i trzecia miały tonę odniesień do historii, ale chyba ta ostatnia najwięcej. Przy okazji wydarzenia te ukazano w groteskowej formie zatem nieraz wybuchałem niepohamowanymi salwami śmiechu. Właśnie za takie akcenty kocham komiksy Dona Rosy. Zatem polecam się zaopatrzyć w cała serię, bo jest możemy w tych opowieściach znaleźć tonę tego typu smaczków. Ja na pewno będę wracał do tych komiksów nie raz i nie dwa, ciesząc się, że w końcu wydano u nas całą serię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz