4 lutego 2015

Pingwiny z Madagaskaru (2014)

W końcu w ostatni weekend do naszych kin zawitały Pingwiny z Madagaskaru w pełnej krasie. Pełnometrażowa wersja filmu o czterech super agentach we "frakach" doczekała się już bardzo udanego serialu, gdzie nasze słodkie nieloty mają w zoo bazę rodem z Jamesa Bonda. Tym razem jednak akcja dzieje się niejako bezpośrednio po trzeciej odsłonie Madagaskaru i zabiera nas do zwiedzenia połowy globu w walce pingwinów z bandą ośmiornic. Jak to wypada w praniu? Cóż, z mojego punktu widzenia bardzo udanie, bo dostałem dokładnie to co chciałem. Z drugiej strony widziałem najpierw wersję anglojęzyczna, a potem poszedłem do kina na polską. Musze stwierdzić, że tym razem oryginał jest dużo śmieszniejszy, choć do serialu sporo mu brakuje.

Akcja zaczyna się na Antarktydzie, gdy nasza paczka była jeszcze w puchu, a Szeregowy w jaju. Po bardzo zawrotnej akcji na wraku statku, który finalnie wyleciał w powietrze, cztery małe pingwiny ruszają w nieznany im świat. Przenosimy się do czasów gdy znamy już naszych czarno-białych agentów i wyruszają oni do Fortu Nox po to aby dostać się do ostatniego automatu z serowymi chrupkami bez konserwantów. Tam niestety popadają w sidła zastawione przez ośmiornicę Drake (ekhm... Dave), znaczy Dave, mającą obsesję na punkcie słodkich pingwinów, ponieważ to przez nie został zapomniany. Nasi płetwiaści agenci stają do nierównej walki z głowonogami, a pomagają im w tym, choć bardzo niechętnie, agenci z organizacji Północny Wiatr. Zaczyna się pościg pełen absurdów, eksplozji i kłótni kto jest lepszym psem gończym.

W przeciwieństwie do serialu, film jest bardziej stonowany. Mniej w nim dwuznacznych tekstów, eksplozji, surrealistycznych zagrywek oraz praktycznie nie posiada Juliana i jego podwładnych. Z jednej strony to nie przeszkadza, bo gry słownej jest sporo, a Donna... znaczy Dave i jego banda ośmiornic dają spory ładunek humorystyczny, szczególnie w scenach akcji. Do tego cały czas,niemal każdy przekręca imię głównego antagonisty, nawet autorzy filmu w napisach końcowych. Sam pomysł aby z głowonogów zrobić tych złych jest genialny. Są oślizgli, giętcy i szybcy, a do tego dano im komiczną formę wymowy. Pingwiny zaś słodkie, każdy chce je przytulać (poza naszą tytułową czwórką) i podziwiać ich wyczyny.

Co do dubbingu to mam nieco rozterek. Zważywszy że pomiędzy premierą w Polsce a resztą Europy była niemal trzy miesięczna wyrwa, udało mi się (legalnie) obejrzeć wersję po angielsku, a dopiero potem poszedłem do kina na wersję polską. To czego mi brakowało to językowych smaczków w stylu "Nicolas, cage them!" czy "Drew, Barry, more power!". Ciężko coś takiego przenieść dosłownie na inny język, dlatego też nasza wersja jest śmieszna, ale już nie aż tak. Co prawda na sali było sporo dzieciaków i śmiały się z komizmu sytuacyjnego, jednak po twarzach starszej widowni nieraz przebiegał grymas znużenia.

Jak zatem należy podsumować kinowe Pingwiny z Madagaskaru? Patrząc na całość wypada to dobrze, choć zdecydowanie lepiej po angielsku, z punktu widzenia starszego widza. Niemniej warto wybrać się z dzieciakami do kina lub puścić je same. Jeśli jest się miłośnikiem serialu, to lepiej przymrużyć nieco oko, inni powinni bawić się udanie. Ja na pewno kupię DVD, ale tylko po to aby oglądać ten film po angielsku. Szczególnie ze względu na Benedicta Cumberbatch'a i Johna Malcovich'a, który użyczył głosu Doris (Dave, sir), to jest Dav'ovi.

Ocena Marty - 9/10
Ocena Artura - 8/10

Ocena finalna - 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz