1 lutego 2019

Pajęczym okiem #7: Język angielski w szkole, czyli trauma z dzieciństwa

OK, miało dzisiaj być coś innego, ale wczoraj wieczorem obejrzałem nowy odcinek "Po cudzemu", na kanale Arleny Witt. Kobiety, która jest dla mnie i zapewne większości młodych Polaków, przepisem na idealną nauczycielkę języka angielskiego. I nie, nie mam tutaj namyśli wyglądu Pani Arleny, choć fakt jest bardzo urodziwą niewiastą. Mowa o jej sposobie nauczania, podejścia do nauki języka obcego oraz czegoś, co było moją zmorą prze cały okres nauki. Akcentu. Ostatnio właśnie zapodała na swoim kanale odcinek poświęcony temu zagadnieniu, który możecie obejrzeć TUTAJ. To on sprawił, że coś we mnie pękło i postanowiłem podzielić się moimi doświadczeniami odnośnie nauki języka angielskiego, bądź co bądź niezbędnego w środowisku nerdów i graczy. Serio - nie znasz angielskiego to tracisz tyle komiksów i gier, w tym planszowych, że aż czacha dymi. I żeby nie było - wolę czytać i grać po polsku, bo to mój ojczysty język, ale w tym nerdowskim światku, baz "angola" ani rusz, o czym przekonałem się już w dzieciństwie, a jestem rocznik 1983. Zatem doświadczyłem na własnej skórze rewolucji gamingowej w Polsce, która zaczęła się z początkiem lat 90-tych. 

ABY NIE BYŁO NIEPOROZUMIEŃ. MATERIAŁ JEST W 100% SUBIEKTYWNY I MOGĄ POJAWIĆ SIĘ W NIM BLUZGI. SPORADYCZNIE :)
NIE PASUJE CI TAKA FORMA LEKTURY - NIE CZYTAJ! CZUJCIE SIĘ OSTRZEŻENI.

Zanim zacznę mój wylew żali na temat chorego systemu edukacji w Polsce, który uważam za maszynkę do robienia bezmózgich i potulnych tumanów, łykających propagandę jak kura ziarno, muszę zapodać kilka istotnych faktów. Po pierwsze od trzeciego roku życia jestem osobą w połowie głuchą, co jest pamiątka po przebytej śwince. Niestety trochę mi nabroiła i tak straciłem słuch w lewym uchu. Początkowo jeszcze coś tam działało, ale od dwóch dekad po prostu na lewe ucho nie słyszę. Niestety oberwało się też ośrodkowi odpowiedzialnemu za rozpoznawanie, w efekcie czego mylą mi się symbole. Głównie litery, cyfry i małe znaki. Walczyłem z tym przez lata, w zasadzie nadal walczę, pisząc na blogu czy sporządzając notatki do przygód RPG. Niemniej lata szkoły podstawowej i licealnej, były dla mnie katorgą. 

Ciągle wymagano ode mnie abym pisał i wysławiał się jak reszta, a gdy nie nadążałem, to chciano wywalić mnie do szkoły specjalnej. Mimo protestów rodziców i pedagoga szkolnego, który tłumaczył wychowawczyni mojej klasy, że nie jestem opóźniony, tylko mam problemy z pisaniem oraz czytaniem. Chuj z tym, moja wychowawczyni wiedziała lepiej, ale na szczęście skończyło się tylko na zmianie szkoły w czwartej klasie podstawówki. Zresztą po latach dowiedziałem się, że suka poleciała ze szkoły od razu, gdy jej mąż, były partyjniak, wykitował. Zatem w nowej szkole miałem nadzieję trafić na bardziej myślących ludzi i..... nie do końca tak się stało. Matematyczka była genialna i rozumiała w pełni mój problem. Dlatego na sprawdzianach zawsze miałem 5 minut więcej czasu, aby poskładać cyferki. Co nie znaczy, że dawała mi fory w ocenach, bo tam kosiła równo. Zresztą zasłużenie, bo orłem nigdy nie byłem, a leniem owszem. Podobna sytuacja była na historii, geografii i kilku innych przedmiotach. Niestety prawdziwym piekłem okazał się język polski, a w szczególności angielski.

Może jestem jakiś dziwny, ale serio, za cholerę nie kumam - na chuj mi był idealny, brytyjski akcent. Całą jebaną podstawówkę, a potem liceum, musiałem kuć się tego pierdolonego akcentu, co było dla mnie - dosłownie - niewykonalne. Kurwa, ja skakałem ze szczęścia, jak napisałem zdanie bez błędów, rozpoznając wszystkie litery, czy przeczytałem coś poprawnie. Już ojczysty język sprawiał mi problem i np. potrafiłem (w zasadzie nadal tak jest) przeczytać słowo inaczej niż było faktycznie napisane. Nie. Tojza jest nieuk i leń, nie przykładający się do poprawnej wymowy. Nosz, krew mnie zalewała jak to słyszałem, ale jako nieletnia pizda, musiałem potulnie spuścić łeb, otrzymać do zeszytu kolejną lufę i pokazać ją rodzicom. Oczywiście w domu był dym, bo Artur się nie uczy. Gdy dołożyło się do tego byciem workiem treningowym w szatni, nie pomagało mi to wyrobić sobie dobrych wspomnień o szkole. 

Była jeszcze jedna sprawa, która niestety po dziś dzień potrafi sprawić mi kłopot w relacjach z nowo poznanymi ludźmi. Szczególnie kobietami. Otóż od szczeniaka, aby zrozumieć kto coś do mnie mówi, ustawiałem się prawą stroną, jednocześnie patrząc tej osobie na usta. Jest to u mnie odruch bezwarunkowy, choć staram się go zniweczyć. Obserwacja warg pomaga mi po postu zrozumieć kto coś mówi, bowiem nie zawsze jestem wstanie rozpoznać dany dźwięk, a w konwersacji to nie pomaga. W efekcie tego nieraz kobiety się na mnie oburzały, że patrzę im na usta, wymyślając sobie niestworzone rzeczy. Nawet teraz, oglądając filmy patrzę odruchowo na usta aktorów i aktorek. Szczególnie gdy mowa o anglojęzycznych produkcjach. 

Niestety w podstawówce i liceum moim nauczycielkom języka angielskiego, się to nie podobało. W pierwszym wypadku kobieta uważała że to dziwne, w drugim zaś, że patrzę na nią hmm... w sposób samczy. Na moje nieszczęście była młoda i atrakcyjna, podobnie jak nasza polonistka, która na pierwszych zajęciach w naszej klasie zaliczyła wtopę z moją osobą. Zadała mi bowiem pytanie "Co oznacza pytanie retoryczne". Niestety zrobiła to do mojego głuchego ucha, gdy sięgałem do plecaka. Kiedy się wyprostowałem i zobaczyłem wkurwioną twarz polonistki, zgłupiałem. Niestety wtedy kobieta rzuciła tekstem "Jesteś głuchy?", a ja bez namysłu odparłem że tak. Rechot w klasie był ogromny, a kiedy inni uczniowie wyjaśnili polonistce całą sytuację, ta prawie stopiła się ze wstydu. Niestety zapamiętała mnie i miałem przesrane do końca szkoły, a gapienie się na jej usta podczas rozmowy ni chuja nie pomagało.

Oto właśnie powody, dla których tak bardzo nie lubię uczyć się języków obcych. Tak naprawdę dalej kaleczę angielski, piszę słabo, choć dzięki podręcznikom Pani Arleny, zaczynam na nowo ćwiczyć gramatykę. Niemniej gdy wyjechałem za granicę na wakacje, to bez problemu dogadałem się po angielsku z tubylcami. Tak samo na studiach, kiedy miałem styczność z ludźmi z rożnych krajów. Tak naprawdę najwięcej słówek poznałem grając w gry przygodowe, gry cRPG czy kanciarkę Magic the Gathering. Obecnie staram się grać z angielskim lektorem i napisami, o ile jest taka możliwość. No z nielicznymi wyjątkami, jak Baldur's Gate, czy The Longest Journey. Szkoda że Dreamfall Chapters nie doczekał się polskiej lokalizacji.

W osłuchaniu się pomaga mi jeszcze jedna rzecz - oglądanie meczy komentowanych przez Lowko. Jak coś - jego kanał jest TUTAJ. Lubię Star Crafta, ale czasu na granie mam niewiele. Niemniej kocham oglądać mecze profesjonalistów w tej grze. Dla mnie to milion razy ciekawsze od piłki nożnej, której nigdy nie lubiłem. Lowko komentuje dla mnie bardzo zrozumiale, do tego mówi wyraźnie, choć czasem mam problemy z rozróżnieniem pojedynczych słów. Ma też przyjemny dla mojego ucha akcent i sypie nieraz żartami. Oczywiście dominuje tam growy żargon, ale i tak od kiedy oglądam regularnie jego kanał, czyli będzie to już jakieś 3 lata, zauważyłem, że ze słuchu rozumiem więcej słów, niż kilka lat temu.

I tym miłym akcentem, kończę ten materiał, wracając do oglądania eliminacji do IEM Katowice :D

NERCHIO DO BOJU!!!! ZA RÓJ!!!!!!