Kocham przygody Asteriksa oraz Obeliksa i reszty szalonych oraz nieugiętych Galów. Dlatego bardzo zaciekawił mnie "Złoty menhir", pierwotnie wydany na płycie gramofonowej z książeczką w 1967 roku. Było to coś unikalnego w świecie komiksu, choć wtedy pojawiła się już pierwsza animacja, a pierwsze dwa albumy rozchodziły się w ogromnym nakładzie. Jednak o "Złotym menhirze" szybko zapomniano i dopiero niedawno odkopano na nowo nieliczne płyty z tą książką. Czy było warto? W mojej opinii: To zależy :)
A konkretniej, to zależy od tego jak wielkimi fanami tej serii jesteśmy. Z pewnością mamy tutaj do czynienia z interesującą ciekawostką. Świetnie opracowane rysunki, nie najgorsza historyjka, choć zdecydowanie odstająca od tego co potem dali nam Goscinny i Uderzo. W tym momencie nie dziwi mnie fakt, że ta przygoda została zapomniana. No bo tak naprawdę siłą Asteriksa jest idealna kombinacja gagów słownych z rysunkami. Tutaj niby to jest, ale w wersji bardzo okrojonej.
Ponieważ tak między Bogiem a prawdą, mamy tutaj krótką przygodę, gdzie Kakofoniks udaje się na konkurs bardów aby zawalczyć o nagrodę Złotego Menhiru. Asteriks z Obeliksem mu towarzyszą robiąc za eskortę i uczestnicząc w bójkach spowodowanych wątpliwym talentem ich barda. Po drodze do przygody pakują się Rzymianie z jednego z obozów otaczających wioskę niezwyciężonych szaleńców, jak często ich nazywali. I to w zasadzie tyle.
Dlatego uważam to za ciekawy smaczek historyczny, ale nic więcej. Dal wiernych fanów serii z pewnością będzie ciekawy. Dla mniej oddanych lub takich jak ja, którzy wolą pełnoprawne przygody Asteriksa i Obeliksa, co najwyżej będzie on ciekawostką. Krótką, lekką, miejscami wesołą nowinką, ale nic ponad to. Osobiście wyczekuję bardziej na kolejny pełnoprawny album serii, którą w mojej opinii godnie kontynuuje duet Conrad-Ferri. Ich poprzednie prace bardzo przypadły mi do gustu i szczerze powiedziawszy wolę wracać do nich niż do "Złotego Menhiru".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz