Zachęcony "Anihilacją" sięgnąłem po kolejny film Netflixa, z półki science fiction. Padło na "The Titan", bowiem moją uwagę przykuł plakat i osoba Sama Worthingtona. Aktora którego bardzo cenię oraz lubię oglądać filmy z jego udziałem. Nie zawsze ma ciekawe role, ale nawet on osłodził mi "Terminatora Salvation" do tego stopnia, że film oglądało mi się przyjemnie. Tego samego nie mogę powiedzieć tym razem, bowiem obraz Lennarta Ruffa (reżyseria) i Maxa Hurwitza (scenariusz) jest piekielnie toporny. Z początku ciekawy i trzymający w napięciu, ale od połowy wszystko zaczyna się sypać, niczym domek z kart.
Zacznijmy od tego, że scenariusz ma od groma błędów logicznych, zaś główny projekt, nawiązujący bezpośrednio do tytułu filmu, jest... jakby to ująć.... totalnie zidiociały. Przy czym to jest bardzo, ale to bardzo pobłażliwe określenie, z mojej strony. Otóż mamy niedaleką przyszłość, ziemia jest przeludniona, paliwa kopalne się kończą... bla, bla, bla, ta sama bajeczka, wałkowana od lat. Ratujemy świat, garstka wybrańców - temat oklepany, ale sprzedajny. Zazwyczaj. Niestety tutaj pomysł na ratowanie ludzkości jest... hmm.... co najmniej bez sensu. Otóż grupa amerykańskich naukowców, inteligentnych inaczej, postanawia skolonizować jeden z księżyców Saturna, a dokładniej Tytana. Walić Marsa, bowiem ten jest już niemodny, a na Tytanie mamy dużo amoniaku i w ogóle szansę na powstanie życie jak na pierwotnej Ziemi. Co więc robią amerykańscy naukowcy? Czy zamierzają zbudować ultra nowoczesny system terraformacji i szkolą załogę na wieloletni lot? No nie do końca. Statek, bliżej nie określony, ma powstać i zabrać na Tytana dwoje, zmodyfikowanych genetycznie ludzi, którzy będą mogli się tam poruszać, jak we własnym środowisku. Nie mam pojęcia co palił scenarzysta i reżyser tego potworka, ale musiał być to mocny towar.
Szczerze mówiąc, gdy to usłyszałem, od razu zapaliła mi się lampka w głowie. Myślę sobie "Naukowcy swoim szczurom laboratoryjnym i ich rodzinom wciskają kit, a tak naprawdę robią super żołnierza". Przez bitą godzinę filmu wszystko właśnie na to wskazuje, ale nie. Naukowcy nie wciskali kitu. Pozostała część filmu jest tak idiotyczna i po prostu tępa, że można by nią młócić zboże. Z każdą kolejną sceną, zastanawiałem się o co tutaj właściwie chodzi. Pal licho, że zwiastun zdradza niemal cały scenariusz (nie oglądałem go przed seansem), a ostatnia scena jest po prostu wzięta z kosmosu (dosłownie). Niemniej droga prowadząca do tego to po prostu kpina inteligencji widza.
Niestety całości nie ratuje dość przeciętna gra aktorska, nieszczególnie zapadająca w pamięć. Aktorzy przyszli na plan, odbębnili swoje, wzięli gażę i zwinęli się do swoich domów. Koniec pieśni. Brak tutaj dramaturgii, wiarygodności postaci, choć to dodatkowo i tak utrudnia scenariusz, czy choćby kibicowania któremuś z bohaterów. Bohaterki wypadają równie słabo, a dwie główne role kobiece - Taylor Schilling i Nathalie Emmanuel - wypadają bardzo blado. Miejscami wręcz ich działania nie mają za bardzo sensu. Taylor gra żonę głównego bohatera, która jest lekarzem pediatrą, Nathalie natomiast jednego z królików doświadczalnych. Jak rola tej pierwszej jest jeszcze wyraźnie widoczna przez większość filmu, tak druga pojawia się kilka razy, po czym znika na dobre. Do tego w bardzo durny sposób.
Na pocieszenie pozostaje warstwa czysto wizualna i akustyczna. Zdjęcia, montaż, scenografia, plenery, czy ścieżka muzyczna, stoją na dobrym poziomie. Nic wybijającego się ponad konkurencję, ale to nadal bardzo porządna, rzemieślnicza robota. Może poza ostatnią sceną, ale ona jest tak absurdalna, że lepiej byłoby dla filmu, gdyby w ogóle nie powstała. Dla mnie "The Titan" to słaby film. Miał potencjał, mimo do bólu oklepanego tematu, mógł coś pokazać, nawet nieco zaskoczyc widza, ale poległ. W praktyce niemal na całej linii. Przy wspomnianej we wstępie "Anihilacji" to on nawet nie stał. Szkoda, bo miał szansę jej dorównać.
Komu film może się spodobać?
Chyba tylko masochiście. Szczerze, to nie mam sumienia polecić go komukolwiek.
Jak oceniam czas poświęcony na seans?
Żałuję, że oglądałem to na trzeźwo.
Czy sięgnę po ten film raz jeszcze?
Wołami nikt mnie nie zaciągnie przed ekran.