Dinogang to idealny przykład, jak schrzanić dobrą grę za sprawą katastrofalnie napisanej instrukcji. Bo mowa o naprawdę solidnie opracowanej, dobrze pomyślanej i działającej mechanice, której po prostu ciężko się nauczyć, bo ludzie odpowiedzialni za instrukcję musieli być kompletnie pozbawieni wyobraźni. Wiem co piszę, bowiem w swoim życiu ograłem już dużo, naprawdę dużo planszówek i widziałem wiele przykładów kiepsko napisanych instrukcji. Swego czasu prym wiodło w tym zakresie wydawnictwo Portal i pierwsze wersje instrukcji do Stronghold czy 51 stanu to były prawdziwe koszmary. Jednak nawet przy tak niewinnie wyglądającym tytule da się sporo spieprzyć.
Okej, ponarzekałem, ale na starcie podkreślmy dobitnie jedna rzecz: Dinogang to naprawdę DOBRA gra. I to nie podlega dyskusji. Jeśli już rozszyfrujemy instrukcję i zagramy kilka razy, to w nasze ręce wpada tania, bo kosztująca raptem 35 zł, gierka, która potrafi wciągnąć zarówno przedszkolaka, jak i dorosłego amatora lekki, familijnych planszówek. Tak, to dobra gra, ale z beznadziejną instrukcją. I szczerze, uwierzcie mi, to bardzo łagodne określenie na ten zbitek słów, które dostajemy na raptem czterech stronach. Bo poważnie rzecz ujmując - osoby odpowiedzialne za oddanie instrukcji w takim stanie, powinny przez tydzień klęczeć na grochu i pisać na tablicy drukowanymi literami: Nauczę się pisać instrukcje do gier planszowych dla dzieci. Przejdźmy jednak do konkretów.
Zanim w pełni zbesztam autorów instrukcji, omówmy jednak czym Dinogang jest i jak się w to gra. Celem graczy jest zbudowanie z kart dinozaurów jak największego pola w kolorze, który wylosowali na początku zabawy. Oczywiście część kart ma funkcje specjalne, jednak zasada jest prosta - układać karty tak, aby zbudować odpowiednio duże pole, jednocześnie blokując rozbudowę konkurencji. W wariancie podstawowym plansza opisuje ile kart w danej rundzie otrzymują gracze z ogólnej puli. Sztuczka polega na tym, że z tych kart wybieramy jedną na rękę, a resztę przekazujemy osobie obok nas. Kierunek przekazani kart również określa plansza i zmienia się on w zależności od rozgrywanej rundy. Gdy już etap budowania ręki dobiegnie końca, wystawiamy jedną z trzech kart startowych (wybieramy losowo lub wspólnie) i począwszy od najmłodszego gracza dokładamy naprzemiennie karty do tego co już jest w polu gry.
Tutaj warto pamiętać o kilku zasadach:
* Każda karta składa się z dwóch pól.
* Karta musi przylegać w całości choć jednym polem do krawędzi jednej z już leżących kart.
* Przynajmniej jeden z kolorów z dokładanej karty musi sąsiadować z dokładnie tym samym kolorem już leżącej karty.
* Przynajmniej jeden z kolorów z dokładanej karty musi sąsiadować z dokładnie tym samym kolorem już leżącej karty.
* Funkcję kart specjalnych rozgrywamy od razu po ich dołożeniu, np. Wulkan lub Jedzenie.
Runda trwa, aż wszyscy gracze nie pozbędą się kart z ręki, choć przy 2-3 osobach odrzuca się część kart z końcem rundy. Po jej zakończeniu zaczyna się nowa, a na koniec gry wygra ten, kto ma największe pole w przypisanym do tej osoby kolorze.
W wariancie zaawansowanym gracze dostają nie jeden okrągły żeton koloru (Dinozaura), tylko dwa kwadratowe. Każdy z nich posiada dwa kolory i za nie zbierzemy punkty, o ile trafią na planszę punktów. Wygląda to tak, że po zakończeniu gry zlicza się które dinozaury miały największy obszar (gang) i tym sposobem przypisujemy im miejsca na planszy. Potem odkrywamy nasze żetony kolorów i zliczamy punkty wedle tabeli. Warto zaznaczyć, że piąty kolor, czyli ostatni, z automatu dostaje 0 punktów.
I tak wygląda zabawa. Prosta, szybka i przyjemna. Szkoda tylko, ze instrukcja miesza już na poziomie rozdawania kart i budowania ręki gracza. Do tego wariant zaawansowany jest opisany koszmarnie i wychodzi tam, że mamy przypisać dinozaury do tabeli przed rozgrywką, co stoi w sprzeczności z jakąkolwiek logiką. Na dokładkę karty z funkcją "Skok", nota-bene bardzo użyteczna, mają kiepskie oznakowanie graficzne. Zamiast dać tam rysunek odcisku łapy, co wręcz samoczynnie przychodzi do głowy, jest zamiast tego ledwo widoczna ramka. Gratulacje dla "geniusia", który to wymyślił.
Jednak sama gra jest naprawdę dobra i szczerze ja polecam. Po prostu trzeba przebić się przez makabrycznie napisaną instrukcję, ale potem gdy nauczymy się samodzielnie tłumaczyć zasady, to zabawa jest miodna. Szkoda, że tak potraktowano ten tytuł, bowiem domyślam się, że nie każdemu rodzicowi będzie chciało się dumać nad zasadami gry, tylko zamiast tego sięgnie po coś, co już zna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz