Ludy Armady posługują się dziwnymi językami, wykazując tym samym nieskończoną różnorodność we wszechświecie. Autorzy jak dotąd ciekawie to przedstawiali, zmieniając czcionkę, pisząc wspak czy nawet tworząc nowe alfabety. Tak właśnie jest w tym wypadku, gdyż tytuł piątego numeru serii jest zapisany w języku Ftorossów. Co on oznacza? To czytelnik musi sam zinterpretować, gdyż album porusza bardzo ważny element naszego życia, jakiego doświadczamy na ziemi - terroryzm. Jednak w tym wypadku jest on inny, nie w imię religii czy pieniędzy, a wolności i próby zwrócenia uwagi na dramat do jakiego przyczyniła się sama Armada.
Historia rozpoczyna się w jednym sektorów gigantycznej Armady, w tym samym czasie co finalne wydarzenia z poprzedniego tomu, gdzie doszło do konfrontacji Navis i Rib'wunda.Samotny Ftoross dokonuje samobójczego ataku bombowego w kolejce szynowej pełnej cywilów, co media kwitują błyskawicznie jako zwykły akt niczym nie uzasadnionego terroru. Grupa Ftorossów pracujących w placówce humanitarnej Knardii Shinjokokoro, potępia stanowisko mediów, nie rozumiejąc jak można nie widzieć dramatu dotykającego ich rasę, zmuszoną po utracie planety do życia w ogromnych okrętach-slumsach. Tymczasem jeden z ich towarzyszy wpada na szalony pomysł. Postanawia porwać Navis w jej własnym domu i zagrozić Radzie Armady śmiercią dziewczyny jeśli nie spełnią ich żądań. Plan zostaje wprowadzony w czyn, jednak jego przebieg i późniejsze następstwa okażą się o wiele bardziej skomplikowane.
Na pierwszym planie są tutaj Ftorossi, zwłaszcza grupa która porwała Navis. Z nich wszystkich szczególnie wyróżnia się Criscioss - młody, charyzmatyczny i przystojny przywódca, potrafiący pociągnąć za sobą innych oraz dodać im odwagi w obliczu pewnej śmierci. Jego intencje są szczere i osobiście brzydzi się bezmyślną przemocą, jednak nie waha się zabić w imię większej sprawy, jaką jest ratowanie jego ludu. Dla niego jest gotów poświecić absolutnie wszystko i wszystkich z sobą włącznie. Z tego powodu czytelnik, tak samo jak i Navis, nie potrafi go znienawidzić czy przypiąć mu łątkę terrorysty, gdyż w praktyce nim nie jest. Zrobił to co zrobił z przymusu, nie zaś pod wpływem fanatyzmu czy dla własnych korzyści.
Album pokazuje też biurokratyczna obłudę Armady, która jest tak bardzo znajoma w realnym świecie. Polityczni przedstawiciele każdej z ras zrzucają winę na siebie, przypinają wygodna z medialnego punktu widzenia łątkę czynom Ftorossów, samemu przy tym umywając ręce od problemu. W imię politycznych oraz finansowych korzyści szukają kozła ofiarnego, który odwróci uwagę społeczeństwa Armady od faktycznego problemu. Kilka zamachów bombowych i garść trupów cywilów to niska cena na ołtarzu demokracji w zamian za tanią siłę roboczą, pracującą w pocie czoła gdyż w domu bida piszczy na każdym kroku. Jednak aby nikt nie mógł im zarzucić nieróbstwa oficjalnie pracuje się nad rządowym programem pomocy socjalnej dla rasy, którą wcześniej pozbawiono planety, na mocy prawnych dekretów pozwalających innym rasom Armady eksploatować w sposób nieumiarkowany jej złoża naturalne. Czyż nie brzmi to znajomo?
Finał dramatu jaki rozegrał się na oczach czytelnika jest naprawdę mocny i złożony. Nie ma tu miejsca na happy end, poklepanie po ramieniu za dobrze przeprowadzoną akcję i wyniosłe słowa polityków o wolności oraz równości wszystkich ras. zamiast tego jest głupio przelana, niewinna krew, zniszczenie i chaos, którego kwintesencją jest krótka medialna burza oraz sądowy wyrok będący pogłaskaniem po głowie społeczeństwa. Teoretycznie wszystko dobrze się kończy, ale w praktyce problem pozostał nierozwiązany, a ci prawi, którzy przeżyli całą jatkę, opłakują poległych i rannych towarzyszy bezsensownej wojny, zaognianej przez politycznych karierowiczów.
Ocena - 9/10
Na pierwszym planie są tutaj Ftorossi, zwłaszcza grupa która porwała Navis. Z nich wszystkich szczególnie wyróżnia się Criscioss - młody, charyzmatyczny i przystojny przywódca, potrafiący pociągnąć za sobą innych oraz dodać im odwagi w obliczu pewnej śmierci. Jego intencje są szczere i osobiście brzydzi się bezmyślną przemocą, jednak nie waha się zabić w imię większej sprawy, jaką jest ratowanie jego ludu. Dla niego jest gotów poświecić absolutnie wszystko i wszystkich z sobą włącznie. Z tego powodu czytelnik, tak samo jak i Navis, nie potrafi go znienawidzić czy przypiąć mu łątkę terrorysty, gdyż w praktyce nim nie jest. Zrobił to co zrobił z przymusu, nie zaś pod wpływem fanatyzmu czy dla własnych korzyści.
Album pokazuje też biurokratyczna obłudę Armady, która jest tak bardzo znajoma w realnym świecie. Polityczni przedstawiciele każdej z ras zrzucają winę na siebie, przypinają wygodna z medialnego punktu widzenia łątkę czynom Ftorossów, samemu przy tym umywając ręce od problemu. W imię politycznych oraz finansowych korzyści szukają kozła ofiarnego, który odwróci uwagę społeczeństwa Armady od faktycznego problemu. Kilka zamachów bombowych i garść trupów cywilów to niska cena na ołtarzu demokracji w zamian za tanią siłę roboczą, pracującą w pocie czoła gdyż w domu bida piszczy na każdym kroku. Jednak aby nikt nie mógł im zarzucić nieróbstwa oficjalnie pracuje się nad rządowym programem pomocy socjalnej dla rasy, którą wcześniej pozbawiono planety, na mocy prawnych dekretów pozwalających innym rasom Armady eksploatować w sposób nieumiarkowany jej złoża naturalne. Czyż nie brzmi to znajomo?
Finał dramatu jaki rozegrał się na oczach czytelnika jest naprawdę mocny i złożony. Nie ma tu miejsca na happy end, poklepanie po ramieniu za dobrze przeprowadzoną akcję i wyniosłe słowa polityków o wolności oraz równości wszystkich ras. zamiast tego jest głupio przelana, niewinna krew, zniszczenie i chaos, którego kwintesencją jest krótka medialna burza oraz sądowy wyrok będący pogłaskaniem po głowie społeczeństwa. Teoretycznie wszystko dobrze się kończy, ale w praktyce problem pozostał nierozwiązany, a ci prawi, którzy przeżyli całą jatkę, opłakują poległych i rannych towarzyszy bezsensownej wojny, zaognianej przez politycznych karierowiczów.
Ocena - 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz