Reiner Knizia to Reiner Knizia. Nie mam pojęcia i setek gier ten człowiek stworzył, ale wiadomo, ze przy takim projektowaniu musiał w końcu wpaść w pułapkę powtarzalności. Doktor, czy też profesor (już nie pamiętam dobrze) matematyki i wielki miłośnik gier tworzy tytuły dopracowane mechanicznie, które jednak (niemal) zawsze są odarte z klimatu. Daj dowolną tematykę, solidną mechanikę i masz grę Knizi. Nie inaczej jest tym razem, przez co z jednej strony grało się fajnie, z drugiej - to wszystko już było.
Gierka to taki swego rodzaju pasjans z tetrisem, a przynajmniej tak go odbierałem. Każdy gracz ma swoją planszę, podzieloną na 5 kolumn oznaczonych kolorami, gdzie będzie układał karty. Część z nich ma place budowy, inne dają pewne bonusy, a jeszcze inne trasy, które jak się połączy z punktem wyjścia to również dają punkty. I cały tren grajdołek opakowano tematyką San Francisco. zatem plansza to kawałek miasta, kolumny to dzielnice, szlaki to linie tramwajowe, a pola zabudowy to wieżowce. Kompletnie nie czuć tutaj klimatu budowy miasta, za to sama rozgrywka jest bardzo prosta i błyskawicznie się ją przyswaja.
Każdy uczestnik zabawy otrzymuje swoją plansze dzielnicy. Na środku stołu ustawiamy planszę główną, a na niej żetony punktów (w tym ujemnych) oraz karty i żetony bonusów. Pod spodem dostawiamy plansze projektów, tasujemy talię projektów i układamy w dogodnym miejscu razem z makietami wieżowców i znacznikami tramwajów. Można zaczynać zabawę.
W swojej rundzie gracz musi wykonać jedną z dwóch akcji:
* Dołożyć kartę projektu do jednego z trzech stosów.
* Zgarnąć stos projektów i umieści na swej planszy miasta tyle kart ile może.
Cała sztuczka polega na tym, aby dobrać karty w odpowiednim momencie, tworząc tym samym kombinacje, np. aby otrzymać bonusy. Oczywiście jest też pewien haczyk - gdy dobierasz karty dostajesz również żeton zobowiązań, który utrudnia ci dobór kolejnych kart, bowiem zawsze dobrane karty muszą być przynajmniej w liczbie o jeden wyższej od twojej liczby żetonów zobowiązań. Tych można pozbyć się na kilka sposobów, więc nie ma mowy o zahamowaniu gry.
Sporą rolę odgrywają wszelkiej maści bonusy oraz wieżowce, potrafiące wygenerować dodatkowe punkty lub zwiększyć efektywność już posiadanych kart. Aby zdobyć takie cudeńko, należy w odpowiedniej dzielnicy posiadać dwie karty z symbolem cyrkla.To zapewnia nam automatyczny dostęp do bonusu w kolorze dzielnicy. Dodatkowo musimy jeszcze patrzeć na połączenia linii tramwajowych oraz robotników otaczających karty z fundamentami. Jeśli mamy odpowiednią ilość chłopków to stawiamy wieżowiec, co daje punkty na koniec gry.
I tak to z grubsza wygląda. Wykładamy karty, układamy karty i co jakiś czas zgarniamy, albo i nie, żeton bonusów. Solidna mechanika, zero klimatu i niestety dość spora losowość. Talia jest jedna, ale to na niej opiera się cała zabawa. Może się zdarzyć, że spokojnie ktoś zostanie zablokowany, bo nie podejdzie mu karta, a inni gracze bez problemu to wykorzystają. Wtedy odkucie się w dalszym etapie gry jest w zasadzie niemożliwe.
San Francisco to w moim odczuciu przeciętny tytuł. Dla wyjadaczy może się okazać zbyt prosty i losowy. Ot kolejny Knizia i nic więcej. Natomiast może trafić w gusta niedzielnych graczy lub początkujących. Dla takich osób ten tytuł być może okaże się czymś zupełnie nowym oraz unikalnym. Przynajmniej do pewnego czasu, bo gier tego typu mamy na rynku mrowie i San Francisco może robić tutaj co najwyżej za tutorial.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz