Ten komiks czytałem ostatni raz kilkadziesiąt lat temu, gdy jeden egzemplarz trafił do szkolnej biblioteki. Nie pamiętam czy miałem swój, bo chyba kupiłem tylko pierwsze cztery tomy serii o Smerfach. Dlatego lektura piątego tomu była dziś dla mnie czymś zupełnie nowym. Z jednej strony powrót do świetności serii za czasów Peyo, a z drugiej coś "nowego" czego wcześniej nie znałem, że tak to ujmę. I wiecie co: bawiłem się wyśmienicie :)
Komiks oferuje dwie przygody. Tytułową z przerażającym Krakukasem oraz pomniejszą zatytułowaną "Smerf inny niż wszystkie". W pierwszym wypadku okładka jasno określa z kim zmierzą się dzielne Smerfy. Choć nie zdradza, jak do tego doszło. Otóż winny jest... Papa Smerf. Tak. Dowódca wioski stworzył przez pomyłkę preparat, który może przekształcić każde żywe stworzenie w monstrum. Dodawszy do tego lenistwo pewnych Smerfów mających zabezpieczyć miksturę otrzymujemy wynik w postaci Krakukasa. Ogromnego, drapieżnego ptaszyska, które wszystko niszczy, jest wiecznie głodne i nie pogardzi absolutnie niczym i nikim. Finał tego starcia okazuje się być dość ciekawy i nie udało mi się go przewidzieć, co zaliczam na plus.
Druga historia jest z zupełnie innej parafii. Oto pewien Smerf nudzi się w wiosce. Ma dość tego nudnego, powtarzalnego życia i pragnie wyruszyć w nieznane, co też czyni. Z jakim skutkiem łatwo się domyślić, skoro gdzieś w pobliżu czai się Gargamel. To co jednak mnie zaskoczyło to dalsza rola czarnoksiężnika w tej historii i pewne niespodziewane zwroty akcji. Niby opowieść jest krótka, za to bardzo dynamiczna i nie brak w niej humoru.
Podsumowując: miło spędziłem czas nad tym komiksem. Mimo, że nie wracam raczej za często do przygód o Smerfach, to staram się na bieżąco śledzić pojawianie się nowych albumów w Polsce. To miła seria, fajna na relaks i przy okazji czuję do niej spory sentyment. Za dzieciaka sporo oglądało się ich przygód podczas Wieczorynki, a dziś to taki miły przerywnik między poważniejszymi tytułami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz