Kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, scenarzysta udowadnia ci, że się mylisz. Od początku "Głębia" była dla mnie ciekawym pomysłem, pogrzebanym pod stosem głupot, braku logiki oraz mniejszych lub większych pseudo-naukowych absurdów. Nic jednak nie przygotowało mnie na to, co ma miejsce w czwartym albumie. Gdy w końcu finał poprzedniego tomu wprowadził nową postać, dał jakiś ciekawy impuls do działania i rozwinął relację pomiędzy siostrami, które nie widziały się 10 lat, to... scenarzysta postanowił nagle wszystko urwać. Tak, dobrze czytacie. Remender po prostu uciął lwią część wątków, skrócił do długości jednego zdania co się stało ze Stel Caine i jej kompanem, jednocześnie kompletnie olewając inne wydarzenia. W tym tomie pierwsze skrzypce gra Tajo Caine, a jej siostra Della odpłynęła gdzieś i tyle. Na dokładkę mamy kolejną nową postać, a ta jest... powiedzmy, ze mnie kompletnie nie przekonała. Jednak prawdziwy koszmarek dopiero miał się dla mnie zacząć.
UWAGA - będzie trochę spoilerów.
W skrócie. Stela Caine, która wyruszyła na powierzchnię w poszukiwaniu sondy zawierającej dane o planecie zdatnej do zamieszkania, nie żyje. Jej towarzysz - nie żyje. Sonda - zniszczona. Osoba za to odpowiedzialna - kij z nią, nie wyjaśniono kim jest. Della, córka Stel Caine - zwiała z skafandrem ojca, pozostawiając siostrę na pewną śmieć. Tajo cudem jej unika i budzi się w rodzinnym mieście-kopule Salus. Wniosek? Olejmy wszystkie inne wątki i skupmy się na Tajo, która ma zamiar zmusić władze Salusy aby poleciały do sąsiedniej galaktyki, w której być może jest planeta nadająca się do zasiedlenia. Bo nadzieja jest lepsza od pewnej śmierci. Cóż.... teoretycznie ma to sens, ale nie tutaj.
Podsumujmy sytuację Salusy. Filtry powietrza siadają (przynajmniej w końcu wspomniano, że coś takiego istnieje, bo dotąd nie było nawet powiedziane, jak kopuły wytwarzają tlen), żywności brakuje, roślinność pada, anarchia szerzy się na ulicach, rząd od kilku tygodni nie robi nic poza niekończącą się orgią seksualną, broniony przez ślepo posłusznych funkcjonariuszy. W takim stanie ciężko mówić o podróży do innego sektora w głębinach, a co dopiero o locie kosmicznym do sąsiedniej galaktyki. Pomijam resztę praw fizyki, bo w tym świecie nie występuje nawet dekompresja. Na dokładkę rywalka Tajo, rodzona córka herszta piratów, postanowiła posłać Salusę na przysłowiowe dno i gdzieś podłożyła bombę własnej roboty. Po czym poszła zdechnąć w slumsach naćpana i ujeżdżająca innego nieszczęśnika. Ostatnia z rodu Caine postanawia powstrzymać zdrajczynię, co jest jedyną ciekawą sceną w całym albumie.
Serio, jedna scena seksu z udziałem czarnoskórej korsarki, która naćpana ujeżdża jakiegoś nieszczęśnika, ma więcej pikanterii i sensu niż cała ta seria. Ciężko mi nawet skomentować to co się dzieje potem, bo mamy tutaj poziom absurdu porównywalny do tego z piątej części "Szklanej pułapki". Owszem, wiem że to może się podobać, ale do mnie nie trafiło. Finalna scena w senacie jest zresztą tak poroniona, zaś ostania strona na tyle surrealistyczna, że mam dość. Jeśli wyjdą kiedyś kolejne tomy tej serii, to ja mówię głośno - PASS!!!
Szkoda, bo pomysł był ciekawy, choć oczywiście oklepany. Niemniej ciągłe pogwałcanie praw fizyki oraz absurdalne zachowania bohaterek sprawiły, że ostatecznie odpadłem. Naprawdę chciałem wierzyć w "Głębię". Spalony słońcem ląd, ogromne miasta-kopuły w głębinach, rozwój nowych gatunków, odrodzenie starych konfliktów. To wszystko mogło się udać. Szkoda tylko, ze ambicje scenarzysty, w moim odczuciu, pogrzebały ten projekt. Mógł dać coś prostego, dynamicznego i nie przepełnionego pseudo-filozoficznymi kretynizmami, pokroju "Mam nadzieję, że będzie lepiej". Szczególnie w sytuacji, gdy nikt nie wie gdzie lecieć, a kompas i mapy wyrzucono za burtę.
UWAGA - będzie trochę spoilerów.
W skrócie. Stela Caine, która wyruszyła na powierzchnię w poszukiwaniu sondy zawierającej dane o planecie zdatnej do zamieszkania, nie żyje. Jej towarzysz - nie żyje. Sonda - zniszczona. Osoba za to odpowiedzialna - kij z nią, nie wyjaśniono kim jest. Della, córka Stel Caine - zwiała z skafandrem ojca, pozostawiając siostrę na pewną śmieć. Tajo cudem jej unika i budzi się w rodzinnym mieście-kopule Salus. Wniosek? Olejmy wszystkie inne wątki i skupmy się na Tajo, która ma zamiar zmusić władze Salusy aby poleciały do sąsiedniej galaktyki, w której być może jest planeta nadająca się do zasiedlenia. Bo nadzieja jest lepsza od pewnej śmierci. Cóż.... teoretycznie ma to sens, ale nie tutaj.
Podsumujmy sytuację Salusy. Filtry powietrza siadają (przynajmniej w końcu wspomniano, że coś takiego istnieje, bo dotąd nie było nawet powiedziane, jak kopuły wytwarzają tlen), żywności brakuje, roślinność pada, anarchia szerzy się na ulicach, rząd od kilku tygodni nie robi nic poza niekończącą się orgią seksualną, broniony przez ślepo posłusznych funkcjonariuszy. W takim stanie ciężko mówić o podróży do innego sektora w głębinach, a co dopiero o locie kosmicznym do sąsiedniej galaktyki. Pomijam resztę praw fizyki, bo w tym świecie nie występuje nawet dekompresja. Na dokładkę rywalka Tajo, rodzona córka herszta piratów, postanowiła posłać Salusę na przysłowiowe dno i gdzieś podłożyła bombę własnej roboty. Po czym poszła zdechnąć w slumsach naćpana i ujeżdżająca innego nieszczęśnika. Ostatnia z rodu Caine postanawia powstrzymać zdrajczynię, co jest jedyną ciekawą sceną w całym albumie.
Serio, jedna scena seksu z udziałem czarnoskórej korsarki, która naćpana ujeżdża jakiegoś nieszczęśnika, ma więcej pikanterii i sensu niż cała ta seria. Ciężko mi nawet skomentować to co się dzieje potem, bo mamy tutaj poziom absurdu porównywalny do tego z piątej części "Szklanej pułapki". Owszem, wiem że to może się podobać, ale do mnie nie trafiło. Finalna scena w senacie jest zresztą tak poroniona, zaś ostania strona na tyle surrealistyczna, że mam dość. Jeśli wyjdą kiedyś kolejne tomy tej serii, to ja mówię głośno - PASS!!!
Szkoda, bo pomysł był ciekawy, choć oczywiście oklepany. Niemniej ciągłe pogwałcanie praw fizyki oraz absurdalne zachowania bohaterek sprawiły, że ostatecznie odpadłem. Naprawdę chciałem wierzyć w "Głębię". Spalony słońcem ląd, ogromne miasta-kopuły w głębinach, rozwój nowych gatunków, odrodzenie starych konfliktów. To wszystko mogło się udać. Szkoda tylko, ze ambicje scenarzysty, w moim odczuciu, pogrzebały ten projekt. Mógł dać coś prostego, dynamicznego i nie przepełnionego pseudo-filozoficznymi kretynizmami, pokroju "Mam nadzieję, że będzie lepiej". Szczególnie w sytuacji, gdy nikt nie wie gdzie lecieć, a kompas i mapy wyrzucono za burtę.