Jedną z najbardziej niedocenionych produkcji 1997 roku był horror science fiction Ukryty wymiar z Samem Neill w roli głównej. Gwiazdor pierwszej części Parku Jurajskiego zagrał tutaj naukowca oraz twórcę tytułowego statku kosmicznego Event Horizon. Niestety ludzie skrytykowali film za scenariusz i kiepskie aktorstwo przez co nie zarobił nawet połowy swego budżetu. Po blisko dwóch dekadach dzieło Paula Andersona obrosło mianem legendy i zdaje się, że widzowie zrozumieli zamysły reżysera. Czy warto sięgnąć po ten tytuł dziś? W dobie zaawansowanych efektów CGI oraz oceanu mało ambitnych produkcji, Ukryty wymiar nadal lśni i przeraża, ukazując widzowi jak łatwo manipulować ludzkim strachem.
Doktor Weir (Sam Neill) od wielu lat poświęca się wyłącznie pracy, po tym jak jego żona popełniła samobójstwo. Jest on twórcą okrętu kosmicznego Horyzont Zdarzeń (po ang. Event Horizon), który jako pierwsza jednostka w historii został wyposażony w napęd grawitacyjny, co miało mu umożliwić tworzenie przejść i podróże w dalekie systemy naszej galaktyki. Niestety okręt przepadł na blisko 7 lat i pojawił się nagle na orbicie Neptuna, wysyłając dziwny komunikat. Wojsko postanawia wysłać naukowca na pokładzie okrętu badawczego Lewis&Clark aby odszukali statek i poznali przyczynę jego zaginięcia. Na miejscu okazuje się, że prawda przechodzi najśmielsze oczekiwania, a wszystkim uczestnikom wyprawy zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, którego źródłem jest zwykły strach.
To co znaczna część widzów, z końcem lat 90-tych ubiegłego stulecia, uznała za najsłabszy element filmu, w mojej opinii jest jego olbrzymim atutem. Nie mamy tutaj kolejnej produkcji z kosmicznym potworem czy robotem buszującym po statku i wyrzynającym ludzi, a koszmarem z piekła rodem. Ukryty wymiar pokazuje z jaką prostotą nasze lęki potrafią pożerać psychikę i zdrowy rozsądek, spychając nas w przepaść szaleństwa. Mimo że zdajemy sobie sprawę z nadnaturalnego źródła koszmarów jakie nękają załogę Lewisa&Clarka to i tak sposób ich kreacji, tego jak dzielą załogę oraz wpływają na jej stan, jest ukazany rewelacyjnie. Dodatkowo film okrojono, na żądanie producenta, z około 20 minut najdrastyczniejszych scen, aby mógł dostać niższą kategorią wiekową. Reżyserowi się to nie podobało, jednak wydaje mi się że dzięki temu nabrał on swoistego klimatu space opery, a nie krwawego slashera, trzymając widza w napięciu.
Niestety zarzut odnośnie aktorstwa można faktycznie przypisać Neillemu. Wygląda to tak jakby mu nie do końca zależało na tej roli, choć pasuje do postaci naukowca, kierującego się rozumem i powoli tracącego kontakt z rzeczywistością. Reszta ekipy wywiązał się jednak z swej pracy bardzo dobrze lub przynajmniej solidnie. Szczególnie widać to w kreacjach odegranych przez Jasona Isaacs'a czy Seana Pertwee. Oboje grają postacie dalszoplanowe, jednak zapadające w pamięci. Chłodno kalkulujący lekarz i narwany pilot-mechanik z okrętu ratunkowego, mają kilka kluczowych dla fabuły scen, zaś aktorzy sprawili że widz odruchowo szuka ich na ekranie, co w nie najlepszym świetle stawia Sama Neillego.
Jeśli idzie o warstwę techniczną to Ukryty wymiar stoi na bardzo wysokim poziomie, dzięki czemu praktycznie się nie zestarzał. Model gigantycznego statku z plakatu wygląda bajecznie, sceny nakręcone w "jego wnętrzu" również cieszą oko a model silniki antygrawitacyjnego jest wręcz ikoną tego filmu. Podobnie mamy w przypadku, dużo mniejszej jednostki ratowniczej, która przy Horyzoncie wygląda jak łupina. Całość buduje bardzo mroczny klimat, idealnie oddający ducha filmu, mocno potęgowany przez muzykę. Obecnie brakuje produkcji tak bardzo kładących nacisk na scenografię i poza, niestety bardzo przeciętnym, Prometeuszem, ciężko znaleźć kino science fiction, tego typu, okrojone z nadmiaru CGI.
Ukryty wymiar to naprawdę świetny horror. Podobał mi się w 1997 gdy z wypiekami na twarzy jako nastolatek oglądałem go w kinie i mimo upływu czasu nadal chętnie do niego wracam. Cieszę się, że nie został on zapomniany i obrósł mianem legendy, którą trzeba zobaczyć choć raz. Mimo kasowej porażki w czasie premiery, to nadal można go ujrzeć na sklepowych półkach. Nie jest to kino idealne, ale na pewno wysokich lotów, potrafiące udowodnić, że aby zrobić klimatyczny horror w kosmosie nie potrzeba do tego stada krwiożerczych kosmitów. I to jest jego największy atut.
Ocena - 8,5/10
Doktor Weir (Sam Neill) od wielu lat poświęca się wyłącznie pracy, po tym jak jego żona popełniła samobójstwo. Jest on twórcą okrętu kosmicznego Horyzont Zdarzeń (po ang. Event Horizon), który jako pierwsza jednostka w historii został wyposażony w napęd grawitacyjny, co miało mu umożliwić tworzenie przejść i podróże w dalekie systemy naszej galaktyki. Niestety okręt przepadł na blisko 7 lat i pojawił się nagle na orbicie Neptuna, wysyłając dziwny komunikat. Wojsko postanawia wysłać naukowca na pokładzie okrętu badawczego Lewis&Clark aby odszukali statek i poznali przyczynę jego zaginięcia. Na miejscu okazuje się, że prawda przechodzi najśmielsze oczekiwania, a wszystkim uczestnikom wyprawy zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, którego źródłem jest zwykły strach.
To co znaczna część widzów, z końcem lat 90-tych ubiegłego stulecia, uznała za najsłabszy element filmu, w mojej opinii jest jego olbrzymim atutem. Nie mamy tutaj kolejnej produkcji z kosmicznym potworem czy robotem buszującym po statku i wyrzynającym ludzi, a koszmarem z piekła rodem. Ukryty wymiar pokazuje z jaką prostotą nasze lęki potrafią pożerać psychikę i zdrowy rozsądek, spychając nas w przepaść szaleństwa. Mimo że zdajemy sobie sprawę z nadnaturalnego źródła koszmarów jakie nękają załogę Lewisa&Clarka to i tak sposób ich kreacji, tego jak dzielą załogę oraz wpływają na jej stan, jest ukazany rewelacyjnie. Dodatkowo film okrojono, na żądanie producenta, z około 20 minut najdrastyczniejszych scen, aby mógł dostać niższą kategorią wiekową. Reżyserowi się to nie podobało, jednak wydaje mi się że dzięki temu nabrał on swoistego klimatu space opery, a nie krwawego slashera, trzymając widza w napięciu.
Niestety zarzut odnośnie aktorstwa można faktycznie przypisać Neillemu. Wygląda to tak jakby mu nie do końca zależało na tej roli, choć pasuje do postaci naukowca, kierującego się rozumem i powoli tracącego kontakt z rzeczywistością. Reszta ekipy wywiązał się jednak z swej pracy bardzo dobrze lub przynajmniej solidnie. Szczególnie widać to w kreacjach odegranych przez Jasona Isaacs'a czy Seana Pertwee. Oboje grają postacie dalszoplanowe, jednak zapadające w pamięci. Chłodno kalkulujący lekarz i narwany pilot-mechanik z okrętu ratunkowego, mają kilka kluczowych dla fabuły scen, zaś aktorzy sprawili że widz odruchowo szuka ich na ekranie, co w nie najlepszym świetle stawia Sama Neillego.
Jeśli idzie o warstwę techniczną to Ukryty wymiar stoi na bardzo wysokim poziomie, dzięki czemu praktycznie się nie zestarzał. Model gigantycznego statku z plakatu wygląda bajecznie, sceny nakręcone w "jego wnętrzu" również cieszą oko a model silniki antygrawitacyjnego jest wręcz ikoną tego filmu. Podobnie mamy w przypadku, dużo mniejszej jednostki ratowniczej, która przy Horyzoncie wygląda jak łupina. Całość buduje bardzo mroczny klimat, idealnie oddający ducha filmu, mocno potęgowany przez muzykę. Obecnie brakuje produkcji tak bardzo kładących nacisk na scenografię i poza, niestety bardzo przeciętnym, Prometeuszem, ciężko znaleźć kino science fiction, tego typu, okrojone z nadmiaru CGI.
Ukryty wymiar to naprawdę świetny horror. Podobał mi się w 1997 gdy z wypiekami na twarzy jako nastolatek oglądałem go w kinie i mimo upływu czasu nadal chętnie do niego wracam. Cieszę się, że nie został on zapomniany i obrósł mianem legendy, którą trzeba zobaczyć choć raz. Mimo kasowej porażki w czasie premiery, to nadal można go ujrzeć na sklepowych półkach. Nie jest to kino idealne, ale na pewno wysokich lotów, potrafiące udowodnić, że aby zrobić klimatyczny horror w kosmosie nie potrzeba do tego stada krwiożerczych kosmitów. I to jest jego największy atut.
Ocena - 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz