31 października 2021

Aristophania #1: Królestwo Lazuru

Cieszę się, że piszę recenzję, a nie robię ich wersje wideo, bo miałbym nielichy problem z wymówieniem tytułu tej serii. Jest on nazwiskiem jednej z głównych bohaterek, Hrabiny Aristophanii, która włada magią. Specyficzną magią, mogącą w nieodpowiednich rękach wyrządzić straszliwe szkody. Pierwszy tom o podtytule "Królestwo Lazuru" zaczyna się naprawdę miodnie i znacznie przerosło moje oczekiwania. A te nie były małe. Oj nie.

Liczyłem na umiejętne połączenie mistycyzmu, klasycznej alchemii oraz realiów historycznych w spójną opowieść. I faktycznie to dostałem, ale przy okazji kilka interesujących tematów, głównie z punktu widzenia trojga rodzeństwa wychowanego w slumsach dużych miast Francji z przełomu XIX i XX wieku. Już sam początek opowieści jest wyjątkowo dynamiczny, którą poznajemy z punktu widzenia jednego z głównych bohaterów, czyli dzieci zwykłego robotnika i robotnicy. Ludzi niczym nie wyróżniających się w masie francuskich miast. Biedni, zmęczeni i walczący dzień w dzień z wyzyskiem oraz skorumpowaną policją. Niestety głowa rodziny ginie w dziwnym wypadku, podczas którego czytelnik dowiaduje się o istnieniu zwaśnionych stron władających potężną magią. Esencją zwaną Lazurem. Od tragicznych wydarzeń mija niemal dekada i samotna matka oraz jej trójka dzieci znów wpadają w kłopoty. Najstarszy syn przyzywa w akcie desperacji tajemniczą hrabinę Aristophanię i tak zaczyna się dziwna podróż rodzeństwa. Dzieci człowieka obdarzonego potężną mocą.

Ogromny szacunek autorom należy się za bardzo umiejętne przedstawienie realiów społecznych Francji z początku XX wieku. Mamy rok 1909, gdzie klasa robotnicza w dużych miastach jest tłamszona. Widać tarcia na tle społecznym oraz politycznym, tęsknotę za utraconymi marzeniami, które miały ziścić poprzednie rewolucje oraz próbę walki z agresywnym kapitalizmem. W to wszystko umiejętnie wpleciono wątek mistycyzmu oraz konflikt dziejący się poza spojrzeniem wścibskich oczu. Konflikt, który mógłby sprowadzić na Europę wojnę jakiej ludzkość dotąd nie widziała. A kto uważnie śledził losy naszego kontynentu na lekcjach historii ten wie, co się stało w 1914 roku i jak przerażające przyniosło to konsekwencje. Patrząc jak fabuła umiejętnie nawiązuje do wydarzeń poprzedzających ten makabryczny konflikt, jestem pewien, że w kolejnych tomach zostanie to tylko mocniej uwypuklone.

Sama magia odgrywa w opowieści ogromną rolę, choć pojawia się tylko w kilku kluczowych momentach. To buduje niesamowity klimat potęgowany wspaniałymi ilustracjami, umiejętnie oddającymi rzeczywistość slumsów francuskich miast czy malowniczość starych posiadłości ziemskich. Wszystko wypada tutaj idealnie. Kolorystyka, scenografie, kostiumy, twarze i sylwetki postaci - po prostu miód dla mych oczu. Te wszystkie elementy przekładają się na rewelacyjny klimat, potęgujący tempo akcji, szczególnie w scenach, które są dynamiczne.

Mimo, że mam na koncie przeczytanych blisko dwa i pół tysiąca komiksów (tak, kiedyś liczyłem), to w tę serię wsiąkłem od pierwszych stron. Niby to wszystko już było, niby wiem czego mogę się spodziewać w kolejnych albumach, ale mimo wszystko nie mogłem oderwać się od tej opowieści. Ostatni raz czułem się tak czytając serię Azymut oraz serię Monstressa. Choć są z zupełnie innej parafii, to właśnie te emocje towarzyszyły mi przy Aristophanii. Magia, klimat przygody oraz chęć poznania od razu całej opowieści. Dlatego mam nadzieję, że wydawnictwo Taurus Media wyda szybko kolejne dwa tomy, a autorzy tej serii napiszą jak najszybciej finał. Bo już wiem, że będę chciał wracać do tego świata wielokrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz