Nie jestem fanem DOTA czy LOL, ale znam dość dobrze genezę obu gier i troszkę orientuję się w ich lore. Niemniej do serialu "DOTA: Dragon's Blood" podszedłem z ogromną dozą optymizmu. Dlaczego? Po pierwsze, bardzo podobają mi się seriale anime Netflixa, takie jak "Castelvania" czy "Blood of Zeus". Po drugie, jestem wielkim fanem ekranizacji gier, mimo że sporo z nich wypadło dość słabo, aby nie powiedzieć tragicznie. Wreszcie po trzecie, kocham amerykańskie fantasy, gdzie klisza jedzie na kliszy. Między innymi dlatego uwielbiam serial "Smoczy książę". Zatem pełen nadziei i optymizmu zasiadłem do DOTA i... prawie zasnąłem.
Przyznaję, że zwiastun mnie kupił. Zrobił to na całej linii i gdy tylko wygospodarowałem wolny wieczór, zasiadłem przed telewizorem mając na celu obejrzeć cały sezon. Wszak składał się z raptem ośmiu dwudziestominutowych odcinków. Zatem nie jest to czas zatrważający. Pierwsze trzy odcinki weszły gładko, ale od czwartego coś zaczęło się psuć, a od piątek już doskonale widziałem co. I niestety z każdym kolejnym odcinkiem ta rysa była dla mnie coraz bardziej widoczna.
Zacznijmy jednak od plusów, bowiem te niewątpliwie istnieją. Początkowo podobały mi się nawiązania do anime i mangi "Berserk" w osobie głównego protagonisty, czyli Daviona. Gość w pierwszych scenach wygląda niemal jak Guts, szczególnie gdy spojrzeć na jego hełm i miecz. Jest jednak od niego o wiele bardziej... głupkowaty. Tak, Davion rozumem nie grzeszy. Ot klasyczny zabijaka z instynktem przetrwania i wie kiedy się wycofać gdy przeciwnik jest za silny. Innymi słowy trep, ale z kodeksem honorowym.
O wiele ciekawiej wypadają towarzyszące mu kobiece postacie, choć i one później popadają w kompletną kliszę. Z całości najlepiej zapadł mi w pamięci elfi mag Invoker oraz pradawny smok Slyrak. Obaj są odegrani wyśmienicie, mają konkretne cele i potrafią choć trochę żonglować emocjami widza. Do tego głosu Slyrakowi użyczył genialny Tony Todd natomiast w rolę Invokera wcielił się Troy Baker. Ich praca jako aktorów głosowych jest zaiste magiczna. Szkoda, że tego samego nie umiem powiedzieć o innych postaciach, gdzie aktorzy spisali się dobrze, ale żadna z ról nie zapadła mi szczególnie w pamięci. No może z wyjątkiem Selemene (bogini), ale to głównie za sprawą jej relacji z Invokerem.
Jeśli idzie natomiast o scenariusz i przedstawienie fabuły to... z początku jest okej, ale potem całość zostaje straszliwie porwana. Na pewno największym plusem jest wprowadzenie, pozwalające zwykłemu zjadaczowi chleba wejść w to uniwersum bez znajomości gry. Sama historia na początku, mimo że bardzo prosta i sztampowa, też ma ręce i nogi. Davion pomaga w pokonaniu smoka, tym samym ratując wioskę, jednak wszystko komplikuje zazdrosny i pijany kapitan. Nasz rycerz podąża za nim do leża pradawnego smoka i tam odkrywa, że kapitan został opętany przez demona. Jest świadkiem walki pradawnego smoka z opętańcem, w efekcie czego obaj przeciwnicy padają, ale pradawny nie ma zamiaru umierać. Dlatego przenosi swą duszę do ciała Daviona, którego wcześniej śmiertelnie rani. Tym sposobem nieświadom niczego smoczy rycerz, który uważa, że cudem uniknął śmierci i nie jest świadom nowego lokatora, natrafia na wcześniej spotkane tropicielki. Te szukają skradzionych lotosów bogini Selemene.
Na tym etapie wszystko mi gra. Mimo wtórności oraz oklepanych motywów, akcja płynie wartko, nie ma zgrzytów fabularnych, są głupkowate gagi w dialogach i tak dalej. Niestety taki stan rzeczy jest, jak wcześniej pisałem, tylko przez pierwsze trzy odcinki. Potem pewne postacie z drugiego i trzeciego planu potrafią zniknąć niemal na stałe, bohaterowie zaczynają zachowywać się nieracjonalnie, a co gorsza dialogi wydają się porwane, co przekłada się na jakość fabuły. W tym momencie gdy wprowadza się nowe postacie, kompletnie się ich nie rozwija, bo w następnym odcinku już ich nie ma. To boli.
Na tym nie koniec bolączek, bo finalny odcinek tego sezonu jest po prostu słaby. Mimo, że rozumiem poczynania doprowadzające do takiego a nie innego zakończenia i to jest jak najbardziej okej, tak wszystko co dzieje się do około wypada zwyczajnie słabo. Tak, jakby scenarzyści za wszelką cenę chcieli, zresztą po raz kolejny, pokazać w serialu krwawą łaźnię. Bo scen gdzie szkarłat tryska na wszystkie strony tutaj nie brakuje. Całości nie ratuje też animacja, gdzie wyraźnie widać pójścia na skróty. Jak postacie na pierwszym planie jeszcze się od siebie różnią tak pozostałe, a szczególnie statyści, to bardzo słabo wygenerowana armia klonów.
I tak prezentuje się w moich oczach ten serial. Świetny początek, ale w połowie zaczyna brakować spójności i pomysłu jak połączyć sensownie nowe wątki, natomiast finał to kompletna porażka. No, może poza ostatnią sceną, będącą prawdziwą perełką. To jednak za mało, abym chciał czekać na drugi sezon czy tym bardziej wracać do tej serii. Jak dla mnie to solidny przeciętniak. Nie wiem czy spodoba się fanom gry, ale dla mnie, jako laika, który ten tytuł zna w zasadzie tylko jako modyfikację do Warcraft 3, czas spędzony nad "DOTA: Dragon's Blood" uważam za nieco stracony. Szkoda, bo mogło być naprawdę pięknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz