4 listopada 2020

Kaczogród 1947-1948

Kolejny tom Kaczogrodu i kolejna fala wspomnień z dzieciństwa. Wielokrotnie podkreślałem, że wolę historie napisane przez Dona Rosę, ale te pisane przez Carla Barksa stały się podwaliną dla późniejszej pracy Rosy. I widać to na każdym kroku. Zresztą już pierwsza historia "Tajemnica starego zamczyska" dobitnie to przedstawia, gdyż wiele lat później historia ta znalazła swe odniesienie w "Życiu i czasach Sknerusa Makwacza". Jednak to tylko jedna z wielu przygód, które obudziły w moim sercu pewną dozę sentymentu.

Co mi się podobało

1. Historia rodu McKwaczów
W pewnym sensie to własnie w tamtych latach wszystko się zaczęło. Don Rosa po prostu uporządkował chronologicznie wydarzenia z komiksów Barksa i umieścił je na osi czasu. W przeciwieństwie do swego poprzednika, który po prostu tworzył nowe opowieści niejako trzymając bohaterów Kaczogrodu w swego rodzaju zastoju odnośnie zmieniających się realiów świata. Jednak to właśnie w tych opowieściach czytelnik natrafia na pierwsze informacje o rodzie McKwacz, perypetiach ostatniego z klanu i dzieciach jego sióstr. 

2. Goguś dostaje w dziób
Od dziecka nie znosiłem postaci Gogusia Kwabotyna, głównie dlatego, że był leniwym, wyrachowanym cwaniakiem. Prawdopodobnie bierze się to po części z tego, że sam miałem nieraz złe doświadczenia w relacjach z podobnymi osobami. Dlatego zawsze cieszy mnie gdy ten zadufany w sobie bufon dostaje w dziób. W tym albumie ma to miejsce szczególnie w pierwszej przygodzie, choć sumarycznie ta postać występuje trzy razy w tym tomie.

3. Spora dawka sentymentu
Co prawda pamiętam z starych wydań zeszytowych tylko kilka historyjek zamieszczonych w tym albumie, ale za to często do nich wracałem przez lata. Mowa głównie o dwóch z nich: "Na księżyc i z powrotem", gdzie Donald uczestniczy w wyścigu na księżyc oraz "Golfista, jakich mało". W tym drugim występuje Goguś i szkoda, że finalnie fart go nie opuszcza, ale sam za to w dwóch innych przygodach ponosi sromotną klęskę.

Co mnie irytowało

1. Błąd z nałożeniem farby
Nie wiem, jak w innych albumach, ale w moim ewidentnie coś nie zagrało w drukarni. Widać wyraźne ubytki w nałożeniu kolorowej farby na strony, przy czym jedna przygoda o podtytule "Afryka dzika" w całości boryka się z tym problemem, zaś inna "Kaczory i indory" tylko częściowo. W efekcie tą drugą znacznie gorzej się czytało, bo na jednej stronie wszystko gra, a zaraz na kolejnej mamy brzydotę walącą po oczach.

PODSUMOWANIE

Po raz kolejny zafundowałem sobie sentymentalną podróż w przeszłość. Z tego powodu lubię sięgać po serie Carla Barksa, choć nie ukrywam, że lepiej bawię się czytając Dona Rosę. Z drugiej strony warto znać historie Barksa, bo to one stały się podwaliną dla rozwoju całego uniwersum Duck Tales.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz