30 sierpnia 2019

Wolverine: Staruszek Logan

Od wielu lat słyszałem, że Staruszek Logan pióra Marka Millara to rewelacyjny komiks. Pamiętam, jak swego czasu chodził nawet za dość spore pieniądze, gdyż brakowało dodruku, a zainteresowanie tym komiksem było spore. Wydawnictwo Egmont dodruk jednak zrobiło, komiks trafił w moje ręce i nareszcie mogłem go skonfrontować z serią pisaną przez Lemire, która bardzo mi się podoba. Muszę jednak przyznać, że Millar był pierwszy i jego wizja Staruszka Logana jest ciekawsza, choć nie powiem, aby zniechęciła mnie do dalszego śledzenia pracy Lemire, bowiem każda ma swój własny styl. Czy jednak "Wolverine: Staruszek Logan" to tak świetny komiks jak mi zapowiadano? I tak i nie, zależy od której strony na niego patrzę, bowiem ma kilka elementów, boleśnie irytujących podczas lektury. Od nich zresztą zaczniemy.

Sama historia do wyszukanych nie należy, ale czytało mi się rewelacyjnie. Wolverine umarł po tym jak dotarło do niego co uczynił. Złoczyńcy wymordowali bohaterów, dzieląc świat między siebie i stając się bossami mafijnymi. Logan ma żonę, dzieci i uprawia ziemię, którą dzierżawi od gangu Hulka. Niestety sprawy przybierają zły obrót, nie ma pieniędzy na dzierżawę, ale nie chce wysunąć szponów, aby walczyć. Z propozycją ratunku przybywa, już od dawna ślepy, Hawkeye, oferujący sporo pieniędzy w zamian za pomoc w dostarczeniu "towaru" na drugi koniec Ameryki. Logan godzi się mając nóż na gardle i tak zaczyna się długa droga pełna niebezpieczeństw oraz sentymentalnych wspomnień.

Komiks jest skierowany do dorosłego czytelnika, ma znaczek 18+, są tutaj czasem naprawdę niezłe sceny ocierające się o gore, gdzie jelita walają się po ścianie, a krew tryska na wszystkie strony. Mimo tego, z niezrozumiałego dla mnie powodu, wszystkie mocniejsze wulgaryzmy są wygwiazdkowane. Wygląda to wręcz kuriozalnie, gdy na glebę pada gość nafaszerowany strzałami, z flakami na wierzchu i Hawkeye rzuca tekstem pokroju "$#%*". Nienawidzę cenzury, szczególnie w kulturze, a szczególnie tak absurdalnie ulokowanej. Przyznaję, że srogo psuło mi to przyjemność z lektury, bowiem przekleństw jest dość sporo. No, ale co tam. Ważne, że czytelnik ich nie mógł zobaczyć, bo zapewne poczułby się urażony. Nie to co walające się wokoło kawałki ciała.

Finalnie oceniam całą opowieść jako udaną, choć teraz z jeszcze większą przyjemnością czytam serię pióra Lemire. Jest ona mroczniejsza, brutalniejsza i ma więcej interesujących monologów, niż u Millara. Jestem ciekaw jak się ostatecznie zakończy, choć cieszę się, że w końcu sięgnąłem po pierwowzór. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz