1 lipca 2019

Sherlock Holmes Society #1: Sprawa w Keelodge

Sherlock Holmes pióra Sylvain Cordurie walczył już z wampirami, upiorami, zmiennokształtnymi, Przedwiecznymi Bogami, a nawet bawił się w podróże w czasie. Po ostatniej przygodzie, gdzie pokonał potwora z przyszłości podszywającego się pod królową, postanowił ujawnić się na nowo światu i "wrócić" między żywych. Od tamtych wydarzeń minęło trochę czasu, żona doktora Watsona zmarła, a słynny detektyw, jak sam przyznaje, nieudolnie wspierał swego przyjaciela, gdyż niezbyt sobie radził z pocieszaniem ludzi. Gdy detektywi z Baker Street powstrzymali kolejnego naśladowce słynnego Kuby Rozpruwacza, przybył do nich Mycroft Holmes z pilną prośbą o pomoc. Otóż pewną wioskę nawiedziła tajemnicza epidemia, której źródła nikt nie potrafi odszukać. Sherlock rusza wraz z swym przyjacielem Watsonem rozwikłać tajemnicza zagadkę miasteczka Keelodge i natrafia na... zombie.

Tym razem przedstawiona historia jest mniej dramatyczna i opiera się na utartych schematach. Wiecie, rusza oddział mający zbadać miasteczko pełne chodzących truposzy, przy okazji szuka zaginionego oddziału z inny naukowcem i po drodze torują sobie drogę. Oczywiście całość połączona z dedukcją Sherlocka, który za bardzo nie ma na czym pracować. Zatem jeśli ktoś oczekiwał sprawy detektywistycznej w świecie "The Walking Dead" to raczej się zawiedzie. Oczywiście nasz detektyw trafia na pewien trop, ma zamiar podążyć jego śladem w następnym tomie, ale ogólnie cały komiks to wypad do zainfekowanego miasteczka, w poszukiwaniu śladów i unikaniu kłapiących szczęk umarlaków.

Ciekawie natomiast pomyślano samą ekipę, która nie składa się z klasycznej bandy ćwierćmózgów, szkalujących dobre imię oddziałów specjalnych. Sherlock sam ich wybrał, więc są bardziej bystrzy, choć nadal nieco narwani. Do tego widać spięcie pomiędzy wojskowymi a cywilem, który nie jest im bratem na froncie. Watson również odgrywa w tej opowieści znaczną rolę, ale to lepiej odkryć samemu. Odpowiednio dostosowano też stroje i wyposażenie zespołu z końca XIX do nowego dla nich zagrożenia. Rewolwery z prototypowym tłumikiem, mundury z rzemieniami oplatającymi przedramiona i łydki, lekki ekwipunek nie ograniczający ruchów oraz brak broni długiej, która powoduje duży hałas. To naprawdę ciekawe podejście do tematu i coś sensowniejszego niż grupa uzbrojonych po zęby żołdaków z masą materiałów wybuchowych oraz miotaczem płomieni.

Nowa przygoda pióra Cordurie przypadła mi do gustu. Jest to dobre kontynuowanie serii o Holmesie, który zadarł z siłami nadprzyrodzonymi. Co prawda przywykłem do większej dawki akcji i trochę bardziej zawiłych relacji pomiędzy postaciami, ale i tak całość czytało mi się przyjemnie. Z wielką chęcią przeczytam zatem kolejny tom, prawdopodobnie w pełni wyjaśniający całą sprawę z truposzami. No, przynajmniej ja na to liczę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz