19 sierpnia 2017

Kroniki Birmańskie

"Kroniki Birmańskie" przyszło mi przeczytać jako drugie, choć zostały wydane na długo przed "Kronikami Jerozolimskimi". Sam komiks został wydany już w 2007 roku, zaś rok później, jesienią, trafił do Polski za sprawą wydawnictwa Kultura Gniewu. Teraz zaś przyszedł czas na jego wznowienie i w mojej opinii był to bardzo dobry ruch ze strony wydawnictwa. Komiks jest bowiem rewelacyjny. Autor w formie swoistego pamiętnika pokazuje codzienne życie w Birmie, czy też raczej Mjanmie, które go otacza. Przybywa on do tego kraju wraz z malutkim synkiem oraz swoją żoną Nadege, która pracuje jako administratorka dla francuskiego oddziału Lekarzy bez Granic. Guy Delisle jako Kanadyjczyk, mający już w pracy do czynienia z reżimem, podczas swego pobytu w Korei Północnej co opisał w innym komiksie, trafnie pokazuje przez krzywe zwierciadło absurdy wojskowej władzy Birmy. Dorzucając do tego garść własnych, z punktu widzenia czytelnika komicznych, wypadków oraz życia rysownika jako kury domowej, dostajemy nietuzinkowe dzieło.

Delisle przybywa do Mjanmy przed rokiem 2007, co jest istotne, gdyż wtedy doszło do tak zwanej Szafranowej rewolucji, którą wojsko krwawo stłumiło. Jest więc świadkiem tego jak wojskowy reżim na jego oczach pogłębia kraj w kryzysie gospodarczym i społecznym. Wszędobylska cenzura, braki w dostawach prądu lub prąd włączony dosłownie na kilka godzin, ciągłe walki o władzę pomiędzy wojskowymi dygnitarzami, masowa propaganda - to codzienność. Na przykładzie pracy swej żony widzi też jak bardzo junta ogranicza prawa organizacjom humanitarnym i międzynarodowym, utrudniając niesienie pomocy medycznej mieszkańcom tego kraju. Zresztą będzie to miało ostatecznie katastrofalne skutki, gdy wiosną 2008 roku w Mjanmę uderzy cyklon Nargis, pochłaniający niemal 138 tysięcy ludzkich istnień. Na szczęście dla Delisle nie było go już wraz z jego rodziną w tym kraju gdy to się stało. Mimo to trafnie zauważa jak junta wojskowa utrudniała między innymi Lekarzom bez Granic czy Czerwonemu Krzyżowi niesienie pomocy. Tygodniowe wizy, na które czekało się trzy tygodnie, ciągłe kontrole, odmowy przepustek, rekwirowanie leków czy zakazy na wybudowanie Misji.

Jednak koło tego piekła kwitło radosne życie. Ludność wzajemnie sobie pomagała, sąsiedzi byli życzliwi, a szacunek wobec buddyjskich mnichów ogromny. Oczywiście przesądów nie brakowało, ale te są obecne wszędzie, jedynie przybierają inną formę. Guy trafnie opisuje jak lokalna ludność doskonale była poinformowana w sprawach bieżącej polityki kraju mimo ogromnej cenzury w mediach czy internecie. Tak, może to zdziwić część młodszych czytelników, ale Birma posiadała wejście do globalnej sieci, choć oczywiście wiele stron było zablokowanych. Nie przeszkadzało to jednak aby w większych miastach kwitły kafejki internetowe gdzie młodzi ludzie "grali w wojnę" i przetrząsali strony z treściami dla dorosłych. Autor zresztą pięknie zauważa kontrast w tym kraju, gdzie piractwo w świecie elektronicznej czy filmowej rozrywki kwitło, do czasu gdy władza nie uznała tego nagle za zło bo pochodziło z zagranicy. Zatem przez długi czas można tam było dostać za psie pieniądze niemal każdy film czy grę.


Ciekawie opisuje też różnice pomiędzy dużym miastem a rejonami mniej zasiedlonymi. Jak sam zauważył, czasem miał wrażenie że jest na Dzikim Zachodzie. Mimo tego nawet w takich miejscach była współczesna technologia jak łącze internetowe albo telefon. Z drugiej strony mieszkańcy żyli nieraz w skrajnej nędzy. Choroby potrafiły zbierać obfite żniwo, lekarze i sanitariusze z międzynarodowych organizacji humanitarnych mieli ręce pełne pracy, a lokalne grupy rewolt i reżim wojskowy wcale nie ułatwiały im zadania. Mimo zawartego w komiksie humoru w formie satyry, czytelnik zdaje sobie sprawę, że nie chciałby się za żadne skarby znaleźć w tym kraju w owym czasie.

Oczywiście Delisle nie byłby sobą gdyby nie zobrazował własnych wypadków. Tych miał całkiem sporo i potrafią one czytelnika rozbawić do łez. Sam autor pokazał je w wyjątkowo komiczny sposób, a kilka scen zapamiętam do końca życia. W tym epickie suszenie się po kąpieli w basenie. Scena króciutka, a ja płakałem ze śmiechu nie mogąc przestać i zabrać się za dalszą lekturę. Dla takich chwil po prostu kocham ten wielki dystans Delisle do samego siebie.


"Kroniki Birmańskie" są genialne i po ich lekturze od razu chwyciłem na nowo za "Kroniki Jerozolimskie". To unikalna lektura, która niekoniecznie trafi do każdego odbiorcy. Szczególnie jeśli ten szuka czegoś bardziej dokumentalnego. Nie. Guy Delisle opisuje w nieco krzywym zwierciadle to czego sam doświadczył będąc w Mjanmie wraz z swoją rodziną i robi to perfekcyjnie. Ma świetny styl jeśli idzie o rysunek, potrafi ukazać sedno danego problemu , ale też nie boi się przytoczyć przygód w których na własne życzenie napytał sobie biedy. W zasadzie wykorzystał je jako atut w swoim komiksie, który czyta się jednym tchem. Dla mnie Delisle pozostanie jednym z najciekawszych autorów komiksów obyczajowych i chętnie sięgnę po inne jego prace w tym wychwalany przez media "Pjongjang".