Jeśli ktoś widząc okładkę lub tytuł tego zeszytu pomyślał o Gilu Ackbarze i jego słynnym tekście "It's a trap", to dobrze skojarzył. Historia rozgrywa się po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci, a jej wątek główny dotyczy pozyskania ogromnej floty należącej do kalamarian. Oczywiście zadanie okazuje się dużo trudniejsze niż przewidziała księżniczka Leia i jej wesoła drużyna rozrabiaków. Co zatem należy zrobić, aby ułatwić siłom Rebelii pozyskanie tak wartościowych okrętów? Cóż... porwać ważną osobę, spowodować zamęt w szeregach Imperium, dostać się do pilnie strzeżonego więzienia i wydobyć z niego jeszcze pilniej strzeżonego więźnia. Innymi słowy - standardowa akcja, jak na naszą ekipę.
Mimo, że scenariusz niczym nie zaskoczy osoby dość mocno zagłębionej w uniwersum Star Wars, a miejscami absurd goni absurd, to całość czytało mi się bardzo przyjemnie. Taki urok tego porąbanego, kosmicznego świata, gdzie logika często nie ma zupełnie nic do powiedzenia. Z drugiej jednak strony, jeśli porównamy ten komiks do ostatnich filmów z kanonu, to na polu zasadności działań scenariusz wypada wręcz obłędnie dobrze. Tak. Te komiksy to kontynuacja starych, dobrych Gwiezdnych Wojen, nie zaś tej pokracznej wydmuszki, którą wypluł Disney, po tym jak przeżuł i zmieszał wiele udanych wątków z Legend, kastrując kinowe Star Wars z klimatu. Na szczęście w komiksie wylewa się on z każdej strony, więc fani gwiezdnej sagi powinni być zadowoleni.
Mamy zatem dużo akcji, spory udział naszych ukochanych droidów, co widać zresztą już po samej okładce, śmieszne wątki z Hanem Solo i Chewbacką (ten drugi w jednej ze scen robił za ręcznik :) ) oraz całkiem solidną scenę bitewną pod sam koniec historii. Do tego ostatnia strona, jest rewelacyjnym finałem, obiecującym bardzo, ale to bardzo, dużo w następnej opowieści. Naprawdę nie mogę się już doczekać kontynuacji tej konkretnej historii, choć najpierw będzie trzeba przeboleć tom z jakże nudnym i skretyniałym Poe Dameronem. Przeżyję to, aby tylko dostać w swoje ręce kontynuację wydarzeń na Kalamarze, bo w nich czuć moc.
Mimo, że scenariusz niczym nie zaskoczy osoby dość mocno zagłębionej w uniwersum Star Wars, a miejscami absurd goni absurd, to całość czytało mi się bardzo przyjemnie. Taki urok tego porąbanego, kosmicznego świata, gdzie logika często nie ma zupełnie nic do powiedzenia. Z drugiej jednak strony, jeśli porównamy ten komiks do ostatnich filmów z kanonu, to na polu zasadności działań scenariusz wypada wręcz obłędnie dobrze. Tak. Te komiksy to kontynuacja starych, dobrych Gwiezdnych Wojen, nie zaś tej pokracznej wydmuszki, którą wypluł Disney, po tym jak przeżuł i zmieszał wiele udanych wątków z Legend, kastrując kinowe Star Wars z klimatu. Na szczęście w komiksie wylewa się on z każdej strony, więc fani gwiezdnej sagi powinni być zadowoleni.
Mamy zatem dużo akcji, spory udział naszych ukochanych droidów, co widać zresztą już po samej okładce, śmieszne wątki z Hanem Solo i Chewbacką (ten drugi w jednej ze scen robił za ręcznik :) ) oraz całkiem solidną scenę bitewną pod sam koniec historii. Do tego ostatnia strona, jest rewelacyjnym finałem, obiecującym bardzo, ale to bardzo, dużo w następnej opowieści. Naprawdę nie mogę się już doczekać kontynuacji tej konkretnej historii, choć najpierw będzie trzeba przeboleć tom z jakże nudnym i skretyniałym Poe Dameronem. Przeżyję to, aby tylko dostać w swoje ręce kontynuację wydarzeń na Kalamarze, bo w nich czuć moc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz