27 grudnia 2020

Sherlock Holmes Society #5: Grzechy syna

Ta seria jest ostrym misz-maszem, gdzie postacie literackie mieszają się z ikonami kina, świata nauki i najdziwniejszych teorii dotyczących alternatywnego świata. Znów wracają podróże w czasie, sekretne stowarzyszenie założone przez Sherlocka Holmesa oraz Imperium Brytyjskie, które tym razem wyprzedziło III Rzeszę i zniewoliło Europę jeszcze w latach trzydziestych XX wieku. Cholera, na pierwszej stronie tego albumu mamy nawet coś na kształt atomówki, a za wszystkim stoi syn słynnego detektywa. Tak... to tylko początek dziwactw.

Istotnym problemem tego albumu jest to, że w zasadzie robi za przydługi prolog. Swoiste otwarcie do większej historii. W przeciwieństwie do wcześniejszych dylogii czy czterotomowej historii z zombiakami, tutaj nie mamy konkretnego kawałka historii. W zasadzie całość skupia się na przedstawieniu dorosłego Liama Holmesa, władzy Imperium Brytyjskiego z 1935 roku i zabawę z cofaniem się w czasie. A potem? Potem mamy jedną, wielką przydługą historyjkę jak do tego doszło. Niby po drodze dzieją się inne rzeczy, do tego istotne dla fabuły, ale jakoś nie przykuły mojej uwagi.

Z drugiej strony czyta się to dobrze. Po prostu dobrze i tyle, a może aż tyle. Co prawda ciężko tutaj czytelnika zaskoczyć czymkolwiek, nie ma też jakoś specjalnie wprowadzonych nowych postaci, za to spotykamy masę z poprzednich przygód tej serii. I jest to fajne. Na tyle fajne, że miło spędziłem czas nad tym komiksem, choć na końcu czułem spory niedosyt. Chciałem sięgnąć już po kolejny album aby w końcu pchnąć całą akcję do przodu, bo dopiero na ostatnich stronach działo się coś naprawdę istotnego.

Muszę jednak uzbroić się w cierpliwość i wyczekiwać szóstego tomu. Pewnie pojawi się za kilka miesięcy. Trochę szkoda, bo chętnie pochłonąłbym całą serię na raz. Wiem, że to nic wybitnego, wymyślnego czy ponadczasowego, ale bawię się przy tej serii cholernie dobrze. I to mi w zupełności wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz