12 kwietnia 2018

Rytuał

Lubię oglądać horrory, choć od lat mało który potrafi mnie przestraszyć. W przypadku "Rytuału", przy czym jest to kolejna produkcja o takim tytule, był spory potencjał. Można było z tego wycisnąć naprawdę soczystą kombinację horroru połączonego z rasowym dramatem psychologicznym. Coś w stylu "Babadook" albo "Sierocińca". Aż prosiło się, aby uderzyć w podobny styl, dając widzom zaskakujące zakończenie. Tymczasem autorzy tego obrazu, David Bruckner (reżyseria) i Joe Barton (scenariusz), po świetnym rozpoczęciu i klimatycznym rozwinięciu, w zakończeniu postawili na najbardziej ograne oraz nieciekawe schematy. czy zatem "Rytuał" to film nieudany? Nie i zaraz wam przedstawię jego atuty, dla których warto po niego sięgnąć. Niestety jednocześnie nie warto sobie niczego obiecywać.

Początek historii, jak i jej późniejsze rozwinięcie, jest dobrze zaprojektowane. Poznajemy grupę facetów, którzy osiągnąwszy stabilność majątkową i wiek średni, snują różnorodne plany na przyszłość. Jedni wolą stabilizację, inni tęsknią za odrobiną młodzieńczego szaleństwa. Pada propozycja aby wyjechać do Skandynawii i tam połazić po górskich lasach. Niestety jeden z przyjaciół tego samego wieczora ginie podczas głupiego napadu na sklep, gdzie pada ofiarą narwanych bandziorów. Drugi natomiast widzi całą sytuację, sparaliżowany strachem. Ostatecznie reszta paczki, postanawia wdrożyć plan zmarłego przyjaciela i udają się do Szwecji. Zbaczając z górskiego szlaku, wkraczają do lasu, skrywającego przerażającą tajemnicę.

To co przykuło moją uwagę to sam koncept rysowania monstrum, zrodzonego z pogranicza mitologii skandynawskiej i słowiańskiej. Przypomina on naszego biesa, ale buduje swoje ciało z szczątek swych ofiar, zarówno ludzkich jak i zwierzęcych. Na podobny schemat natknąłem się już kilka razy, zarówno w grach komputerowych, jak i filmach czy książkach. Tutaj jednak skonstruowano to tak, że widz bardo długi czas nie jest pewien, czy sam stwór faktycznie istnieje. Co chwila natykamy się na jakieś dziwne znaki, zawieszone na drzewach szczątki zwierząt, a potem nawet ludzi. W końcu co jakiś czas pomiędzy drzewami przemyka jakaś sylwetka, ale nie jesteśmy wstanie rozpoznać co to. Na dokładkę bohaterowie doświadczają halucynacji, i są przekonani, że wędrują po swym koszmarze, osadzonym w tajemniczym, mrocznym lesie.


Buduje to niesamowity, mroczny klimat, podsycany przez przecudne zdjęcia. Szwecja jest przepięknym krajem, jeśli idzie o pejzaże, a tych uświadczymy tutaj sporo. Same sceny w lesie albo opuszczonym domku robią piorunujące wrażenie. Kadry pełne ciemnej zieleni, mrocznych zakamarków i dosłownie drobnych źródeł światła. Miejscami naprawdę można poczuć się zaszczutym niczym zbłąkane zwierze w nieznanym mu miejscu. Dodajmy do tego świetny montaż, pracę kamery oraz odgłosy otoczenia. Kiedy oglądamy film w ciemnym pokoju, na dużym ekranie i z porządnie ustawionymi głośnikami, naprawdę można się przestraszyć. Co do muzyki, to podczas seansu nie wychwyciłem jej za wiele, ale taka koncepcja również pasowała do całej produkcji.


W tym momencie pojawia się poważny zgrzyt w postaci finału i ostatnich 20 minut. Po całym, umiejętnie zbudowanym klimacie, gdy napięcie naprawdę potrafi być wyczuwalne, otrzymujemy klasyczną kalkę z innych horrorów, gdzie biega "przerażający" potwór. Oczywiście nie zabrakło też bandy świrów, jakiegoś lokalnego kultu, czy mamrotania pod nosem inkantacji. W tym momencie czar pryska, a widz doświadcza ogranych do bólu motywów, które w żaden sposób nie są wstanie go zaskoczyć. Ostatnie pięć minut to już kompletna kpina, a sam potwór, który mógł być naprawdę ciekawy, staje się zwyczajnie śmieszny. W tych sekwencja spada nawet gra aktorska, dotąd porządna, choć nie jakaś wybitnie zapadająca w pamięć. O muzyce już lepiej nawet nie wspominać, a całość ratują tylko udane zdjęcia i montaż.


"Rytuał" mógł być czymś naprawdę bardzo dobrym, w moich oczach, ale ostatecznie oceniam go jako film niezły. Olbrzymi potencjał, świetny od strony technicznej, budujący klimat, który w finale i tak leci do piachu. Ostatnie dwie sceny kompletnie mnie wytrąciły z nastroju wyczekiwania, tym samym ulatniając ze mnie całe napięcie. Cieszę się, że nie oglądałem tej produkcji w kinie, bo wtedy bardzo żałowałbym wydanej kasy. A tak, jako tytuł dedykowany pod Netflix, była to nawet ciekawa jednorazówka. Szkoda, że tylko tyle, bo mogło być coś do czego bym chciał wracać, jak w przypadku "Anihilacji". Może następnym razem trafię na ciekawszy horror, osadzony w skandynawskich lasach.