Strony

29 czerwca 2019

Moebius: Arzach - Szalony Erektoman - Wakacje majora

Staram się poznawać jak najwięcej dzieł autorów czy autorek, którzy w świecie komiksu uchodzą za osobistości ponadczasowe. Jedną z nich jest, czy też raczej był gdyż zmarł w 2012 roku, Jean Giraud, zwany szerzej jako Moebius. Rysownik i scenarzysta komiksowy, mający na koncie wiele prac, w tym część naprawdę kontrowersyjnych. W prezentowanym tutaj albumie zbiorczym zawarto trzy cykle jego prac, pierwotnie opublikowane we Francji w latach 80-tych XX wieku. Wedle słów wydawcy francuskiego oraz wstępów napisanych przez samego autora, Mamy tutaj do czynienia z pracami, które każdy szanujący się fan komiksów powinien docenić. Cóż... widocznie nim nie jestem, bo pomijając naprawdę piękny rysunek, treść owych prac totalnie do mnie nie trafiła. Rozumiem, ze upłynęło od tamtego czasu blisko 30-40 lat (w zależności od opowiadania), ale i tak nie widzę tutaj niczego kontrowersyjnego, szokującego, a nade wszystko ciekawego. O wiele lepiej na tym polu spisał się pierwszy Black Kiss z 1988 roku, który miał głupi scenariusz, ale jednak logiczny, zaś sama treść komiksu naprawdę szokowała. W przypadku prac Moebiusa, niczego takiego nie doświadczyłem.

Być może jestem za mało kumaty na tego typu prace literackie, bowiem naprawdę nie rozumiem ich fenomenu. Nie pisze tego aby się pożalić lub wywyższać, choć wiem że nieraz ludzie tak to postrzegają. Autentycznie nie pojmuję ponadczasowości oraz fenomenu "Arzach" albo "Szalonego Erektomana". Dla mnie nie ma tam absolutnie nic ciekawego, szokującego czy wiekopomnego. Ot nudna historyjka, która być może szokowała w latach 80-tych, ale przy takiej "Druunie" albo wspomnianym "Black Kiss" dla mnie jest paplaniem o niczym. Fabuła nie porywa, o ile w ogóle mogę to nazwać fabułą, jeśli już pojawiają się dialogi, to ani to śmieszne, ani poważne, ani głębokie ani płytkie. Takie po prostu nijakie.

Wiecie, nie jestem osobą o wyszukanym guście. Lubię różne rzeczy w tym takie, które nazywa się (zresztą słusznie) głupimi czy wtórnymi. Uwielbiam cykl książek "Niszczyciel" Tylora Andersona. Kocham absurdalnie skretyniały film "Krwawa uczta" (tylko część pierwszą, reszta to złom), a przy tym jestem wielkim fanem "Planescape Torment", które uważam za najlepsze cRPG wszechczasów. Być może w tym tkwi problem, bo lubię rzeczy z jednej strony proste, z drugiej mające rozbudowaną fabułę i ciekawie napisane postacie. Tymczasem w pracach Moebiusa tego nie uświadczyłem. Nawet jeśli to faktycznie tam gdzieś jest zakopane, to muszę być ślepcem, bo ja tego nie dostrzegam.

Jedyne co naprawdę mi się spodobało, to rysunek. Tak, tutaj umiem docenić kunszt artysty i widzę ewolucję jego pracy, stylu oraz oddanie sztuce. Jego rysunki są naprawdę przecudne i tylko dla nich przebrnąłem przez cały ten komiks. Zresztą to okładka mnie do niego przyciągnęła, nie licząc głosów znajomych, którzy mówili, jaki to Moebius jest genialny. Cóż, nie podzielam ich fascynacji, ale do zachwytu rysunkiem muszę się zgodzić. Może jeszcze kiedyś spróbuję poznać jakieś prace tego autora. Na razie mam dość i nie spieszy mi się do tak dziwnych komiksów. Wolę zostać przy tym co naprawdę lubię, jak "Blacksad" lub "Ygrek".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz