Nie bez powodu Rene Goscinny uchodzi za jednego z najlepszych scenarzystów komiksów humorystycznych. Udowodnił swój talent wielokrotnie, w tym współpracując z Morrisem przy serii Lucky Luke. Jednym z owoców ich pracy jest "Mama Dalton", gdyż nawet niesławni kuzyni, słynnego gangu Daltonów, mieli swoją matkę. Poczciwą starą kobietę, z rewolwerem w torebce i kotem pod pachą, który pomagał jej w różnych sprawunkach. Jak łatwo się domyślić, jej ukochanym synkiem był wiecznie głodny Averell, stawiany innym za przykład. Co jednak może się stać, gdy Mama Dalton stanie oko w oko z słynnym Lucky Luke'iem, który tak często wsadzał jej synów do więzienia. Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Lwia część historii rozgrywa się w miasteczku Cactus Junction, oferujące przyjezdnym wszelkie wygody. Innymi słowy - hotel, więzienie, saloon i cmentarz, jak głosi napis na tabliczce witającej podróżnych. Sama okolica też jest spokojna. Ot rutyna, bandyci, Indianie, poszukiwacze złota i pewna miła staruszka, rabująca sklepy. Tak, Mama Dalton napada na lokalne placówki spożywcze oraz z artykułami pierwszej potrzeby. Jest to taka zasłona dymna, aby uniknąć haniebnego rozgłosu, że miasteczko wspomaga materialnie biedną wdowę, której synowie siedzą w więzieniu. Do tej mieściny trafia słynny Lucky Luke oraz.... Daltonowie. Sytuacja szybko zaczyna się komplikować, a Rintinkan, wiernie towarzyszący Joe Daltonowi (ku jego narastającej furii), spotyka nowego wroga. Kota Mamy Dalton.
Ilość gagów, zarówno słownych jak i sytuacyjnych, jest w tym albumie ogromna. Już na starcie mamy naprawdę zabawny pomysł w ukazaniu "szarej codzienności" Dzikiego Zachodu. Gdy na plan wkracza Mamuśka Dalton, postanawiając napisać do swych dzieci, że spotkała miłego młodzieńca Lucky Luke'a, łatwo przewidzieć jak zareaguje na to Joe Dalton. Tym razem jednak przeszedł samego siebie podczas ucieczki z więzienia, a na dokładkę przywiązał się do niego (a raczej przykuł łańcuchem), najgłupszy pies na Dzikim Zachodzie, czyli Rintinkan. Trzeba przyznać, ze jest z nim kanonada śmiechu, szczególnie gdy gania za kotem, mając swego pana.... na łańcuchu.
Ciekawie też pomyślano późniejsze wydarzenia, które mają miejsce w Cactus Junction. Można śmiało powiedzieć, że życie w tej spokojnej mieścicie wywraca się do góry nogami, głównie za sprawą Mamuśki Dalton i knowań jej syna Joe'go. Dużo do powiedzenia (i zjedzenia) ma też w tej historii Averell, a sceny z nim potrafią rozbawić do łez. Gdy do całości dodamy świetny rysunek Morrisa i kilka ciekawych wtrętów Goscinnego odnośnie życia na Dzikim Zachodzie, to otrzymamy naprawdę bombowy komiks. "Mamuśka Dalton" to bodaj jeden z najlepszych, najzabawniejszych i najbardziej udanych albumów z całej serii. Zapewne nie raz do niego wrócę, bo tutaj po prostu nie sposób się nudzić.
Lwia część historii rozgrywa się w miasteczku Cactus Junction, oferujące przyjezdnym wszelkie wygody. Innymi słowy - hotel, więzienie, saloon i cmentarz, jak głosi napis na tabliczce witającej podróżnych. Sama okolica też jest spokojna. Ot rutyna, bandyci, Indianie, poszukiwacze złota i pewna miła staruszka, rabująca sklepy. Tak, Mama Dalton napada na lokalne placówki spożywcze oraz z artykułami pierwszej potrzeby. Jest to taka zasłona dymna, aby uniknąć haniebnego rozgłosu, że miasteczko wspomaga materialnie biedną wdowę, której synowie siedzą w więzieniu. Do tej mieściny trafia słynny Lucky Luke oraz.... Daltonowie. Sytuacja szybko zaczyna się komplikować, a Rintinkan, wiernie towarzyszący Joe Daltonowi (ku jego narastającej furii), spotyka nowego wroga. Kota Mamy Dalton.
Ilość gagów, zarówno słownych jak i sytuacyjnych, jest w tym albumie ogromna. Już na starcie mamy naprawdę zabawny pomysł w ukazaniu "szarej codzienności" Dzikiego Zachodu. Gdy na plan wkracza Mamuśka Dalton, postanawiając napisać do swych dzieci, że spotkała miłego młodzieńca Lucky Luke'a, łatwo przewidzieć jak zareaguje na to Joe Dalton. Tym razem jednak przeszedł samego siebie podczas ucieczki z więzienia, a na dokładkę przywiązał się do niego (a raczej przykuł łańcuchem), najgłupszy pies na Dzikim Zachodzie, czyli Rintinkan. Trzeba przyznać, ze jest z nim kanonada śmiechu, szczególnie gdy gania za kotem, mając swego pana.... na łańcuchu.
Ciekawie też pomyślano późniejsze wydarzenia, które mają miejsce w Cactus Junction. Można śmiało powiedzieć, że życie w tej spokojnej mieścicie wywraca się do góry nogami, głównie za sprawą Mamuśki Dalton i knowań jej syna Joe'go. Dużo do powiedzenia (i zjedzenia) ma też w tej historii Averell, a sceny z nim potrafią rozbawić do łez. Gdy do całości dodamy świetny rysunek Morrisa i kilka ciekawych wtrętów Goscinnego odnośnie życia na Dzikim Zachodzie, to otrzymamy naprawdę bombowy komiks. "Mamuśka Dalton" to bodaj jeden z najlepszych, najzabawniejszych i najbardziej udanych albumów z całej serii. Zapewne nie raz do niego wrócę, bo tutaj po prostu nie sposób się nudzić.