Simon Beckett jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Wydał raptem kilka książek, ale każda przypadła mi do gustu, choć dopiero trzecia, "Szepty zmarłych", zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Potem takie samo, pozytywne zaskoczenie spotkało mnie przy "Ranach kamieni", które były bardzo odmienne od innych książek tego autora. Teraz wrócił na swój dawny tor i sztandarowej postaci doktora Davida Huntera. Nasz antropolog sądowy został tym razem wezwany do bardzo śliskiej sprawy. Niejaki inspektor Lundy zadzwonił do niego w sprawie nadzorowania wydobycia zwłok z mokradeł Backwaters w Essex. Teoretycznie sprawa jest jasna - trup należy do syna miejscowego bogacza, Sir Stephena Villiersa. Problem w tym, że ponad pół roku temu wspomniany nieboszczyk był zamieszany w zaginięcie swej kochanki, której ciała nie odnaleziono. Sprawa znów wypływa na wierzch i przybiera coraz bardziej zagmatwany obraz, gdy Hunter trafia przypadkiem na kolejne zagadkowe poszlaki.
To, co najbardziej spodobało mi się w tej książce to stopień skomplikowania całej zagadki kryminalnej. Czytelnik obserwuje ją z poziomu doktora Huntera, który nie jest wtajemniczony od początku w całą sprawę. Robi on bowiem za obserwatora i doradcę policyjnego, a sam zmaga się z szarganym wizerunkiem (patrz, część czwarta - Wołanie grobu). Z tego powodu policja już tak chętnie nie korzysta z jego usług, a po wydarzeniach na Hebrydach Zewnętrznych (Zapisane w kościach), Hunter stracił swoją drugą sympatię oraz o mało nie zginął, tracąc przy tym śledzionę. Teraz samotny wdowiec, pracuje na uniwersytecie, więc perspektywa dodatkowego zarobku i wyrwania się z Londynu, wydała się naszemu bohaterowi ciekawą opcją.
W pewnym sensie tak było, ale szybko odkrył, że mokradła Backwaters są niegościnnym miejscem dla obcych. Najpierw problemy z wydobyciem ciała, następnie oziębłe spotkanie z tajemniczym sir Villiersem, potem błąkanie się po drogach pośród mokradeł, aby ostatecznie wylądować w strumieniu i omal nie być zmytym do zatoki. Doktor Hunter myślał, że nie może być gorzej i tym sposobem trafia w sam środek lokalnych tajemnic i sporów. Gdy z kłopotów w strumieniu ratuje go niejaki Trask, Hunter dowiaduje się, że zaginiona ponad pół roku temu kobieta była jego żoną. Antropolog poznaje też jej siostrę Rachel, z którą zaczyna nawiązywać bliższe relacje i wtedy pojawia się... kolejny trup.
Na tym etapie byłem pewien, że rozwiązanie zagadki przyjdzie mi łatwo, co okazało się ogromną pomyłką. Nowe poszlaki jeszcze bardziej zagmatwały i tak już skomplikowaną sytuację. Co więcej, z każdym kolejnym ułożonym elementem układanki dochodził nowy pakiet pytań, który burzył do szczętu poprzednią teorię. Do samego końca książka trzyma nas w niepewności i rozwiązanie zagadki okazuje się szokiem zarówno dla nas, jak i doktora Huntera oraz kilku innych postaci. To zdecydowanie wychodzi na plus całej książce, bo w praktyce nie ma jak rozwikłać łamigłówki przed czasem.
Bardzo ciekawie rysuje się postać inspektora Lundy'ego, prowadzącego śledztwo w sprawie zaginięcia syna Villiersa. Brał on udział we wszystkich innych poruszanych tutaj sprawach, a przy tym jest nie głupim, choć starającym się unikać rozgłosu, śledczym. Czytelnik szybko czuje do niego sympatię, podobnie jak doktor Hunter, z którym nawiązuje przyjaźń. Ciekawie też napisano relację pomiędzy Davidem a Rachel, która pomagała mężowi swej siostry po jej zagięciu. Trask to typowy kawał twardziela, który ma dwójkę dzieci - młodziutką córkę i nastoletniego syna, z którym niezbyt się dogaduje. To porywczy facet, ale uczciwy, jednak nie budzi on naszej sympatii, co zdaje się być efektem zamierzonym przez pisarza.
"Niespokojni zmarli" to naprawdę świetny kryminał i chętnie zobaczyłbym kiedyś jego ekranizację, o ile wiernie przełożyłaby książkę na srebrny ekran. Książkę czyta się jednym tchem, zagadka jest piekielnie trudna do rozwikłania, a bohaterowie ciekawie napisani. Do tego doktor Hunter gra tu zupełnie inną rolę, stojąc raczej na uboczu i będąc stopniowo wciągany przez Lundy'ego do całego śledztwa. Mnie finał zaskoczył, do tego bardzo pozytywnie, zachęcając mnie, aby ponownie odświeżyć sobie pozostałe książki z udziałem Davida Huntera. Beckett tylko umocnił swoją pozycję w mojej domowej bibliotece i chętnie sięgnę po kolejne jego książki.
To, co najbardziej spodobało mi się w tej książce to stopień skomplikowania całej zagadki kryminalnej. Czytelnik obserwuje ją z poziomu doktora Huntera, który nie jest wtajemniczony od początku w całą sprawę. Robi on bowiem za obserwatora i doradcę policyjnego, a sam zmaga się z szarganym wizerunkiem (patrz, część czwarta - Wołanie grobu). Z tego powodu policja już tak chętnie nie korzysta z jego usług, a po wydarzeniach na Hebrydach Zewnętrznych (Zapisane w kościach), Hunter stracił swoją drugą sympatię oraz o mało nie zginął, tracąc przy tym śledzionę. Teraz samotny wdowiec, pracuje na uniwersytecie, więc perspektywa dodatkowego zarobku i wyrwania się z Londynu, wydała się naszemu bohaterowi ciekawą opcją.
W pewnym sensie tak było, ale szybko odkrył, że mokradła Backwaters są niegościnnym miejscem dla obcych. Najpierw problemy z wydobyciem ciała, następnie oziębłe spotkanie z tajemniczym sir Villiersem, potem błąkanie się po drogach pośród mokradeł, aby ostatecznie wylądować w strumieniu i omal nie być zmytym do zatoki. Doktor Hunter myślał, że nie może być gorzej i tym sposobem trafia w sam środek lokalnych tajemnic i sporów. Gdy z kłopotów w strumieniu ratuje go niejaki Trask, Hunter dowiaduje się, że zaginiona ponad pół roku temu kobieta była jego żoną. Antropolog poznaje też jej siostrę Rachel, z którą zaczyna nawiązywać bliższe relacje i wtedy pojawia się... kolejny trup.
Na tym etapie byłem pewien, że rozwiązanie zagadki przyjdzie mi łatwo, co okazało się ogromną pomyłką. Nowe poszlaki jeszcze bardziej zagmatwały i tak już skomplikowaną sytuację. Co więcej, z każdym kolejnym ułożonym elementem układanki dochodził nowy pakiet pytań, który burzył do szczętu poprzednią teorię. Do samego końca książka trzyma nas w niepewności i rozwiązanie zagadki okazuje się szokiem zarówno dla nas, jak i doktora Huntera oraz kilku innych postaci. To zdecydowanie wychodzi na plus całej książce, bo w praktyce nie ma jak rozwikłać łamigłówki przed czasem.
Bardzo ciekawie rysuje się postać inspektora Lundy'ego, prowadzącego śledztwo w sprawie zaginięcia syna Villiersa. Brał on udział we wszystkich innych poruszanych tutaj sprawach, a przy tym jest nie głupim, choć starającym się unikać rozgłosu, śledczym. Czytelnik szybko czuje do niego sympatię, podobnie jak doktor Hunter, z którym nawiązuje przyjaźń. Ciekawie też napisano relację pomiędzy Davidem a Rachel, która pomagała mężowi swej siostry po jej zagięciu. Trask to typowy kawał twardziela, który ma dwójkę dzieci - młodziutką córkę i nastoletniego syna, z którym niezbyt się dogaduje. To porywczy facet, ale uczciwy, jednak nie budzi on naszej sympatii, co zdaje się być efektem zamierzonym przez pisarza.
"Niespokojni zmarli" to naprawdę świetny kryminał i chętnie zobaczyłbym kiedyś jego ekranizację, o ile wiernie przełożyłaby książkę na srebrny ekran. Książkę czyta się jednym tchem, zagadka jest piekielnie trudna do rozwikłania, a bohaterowie ciekawie napisani. Do tego doktor Hunter gra tu zupełnie inną rolę, stojąc raczej na uboczu i będąc stopniowo wciągany przez Lundy'ego do całego śledztwa. Mnie finał zaskoczył, do tego bardzo pozytywnie, zachęcając mnie, aby ponownie odświeżyć sobie pozostałe książki z udziałem Davida Huntera. Beckett tylko umocnił swoją pozycję w mojej domowej bibliotece i chętnie sięgnę po kolejne jego książki.