Wczorajszej niedzieli byłem na spektaklu Chłopi, w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, do którego podszedłem z olbrzymimi oczkowaniami. Nie tylko ze względu na obsadę aktorską, która w mojej skromnej opinii uchodzi za jedną z najlepszych w Polsce, ale głównie z powodu znaczenia dla naszego dorobku kulturowego dzieła Władysława Reymonta, który w 1924 został za tą powieść wyróżniony nagrodą Nobla. Materiał naprawdę trudny do przekazania go z desek teatralnej sceny, ale całkowicie wykonalny co udowodnił reżyser w osobie Wojciecha Kościelaka. Jednak gdyńska inscenizacja Chłopów to na równi zasługa Piotra Dziubka, odpowiedzialnego za muzykę, Damiana Styrny, który zajął się scenografią, Eweliny Adamskiej-Porczyk, mającej pieczę nad choreografią oraz Rafała Dziwisza, którego teksty piosenek tak naprawdę przykuły publikę i pchnęły wszystko w odpowiednim kierunku. Tu oczywiście wkraczają aktorzy, tancerze i statyści oraz muzycy, gdyż bez ich tytanicznej pracy, cały trud włożony przez realizatorów pozostałby tylko na papierze. Zadanie było trudne, szczególnie, że ekranizacja filmowa powieści, spod skrzydeł Jana Rybkowskiego, z nieśmiertelnym Władysławem Hańczą w roli Macieja Boryny, jest ikoną polskiego kina. Jednak załoga Teatru Muzycznego w Gdyni, pokazała jak przenieść arcydzieło gatunku literackiego z kart papieru i srebrnego ekranu na deski sceny, utrzymując światowy poziom.
Wsi "spokojna"...
Chłopi to tak naprawdę dramat i powieść kryminalna w jednym. Nigdy nie podchodziłem do tej książki jak do zwykłej lektury czy tym bardziej "patrzenia wstecz" przez Polaków, którzy żyli pod zaborem. Obierałem ją raczej jako przedstawienie cyklu życia i śmierci, coś powstaje, coś umiera, a w całym tym zamieszaniu należy baczyć na wrony, aby nie wydziobały dobrego ziarna. Właśnie takie cechy widzimy w sztuce teatralnej Wojciecha Kościelaka. Mamy rodzinne swary i nadzieje, wesela oraz pogrzeby, sianie i zbieranie plonów. Otrzymujemy też wartką historię miłosną, ale nie spod znaku tych bajkowych, a zdrady (Antek i Jagna), ślepego oddania (Hanka) oraz miłości do ziemi i rodziny (Boryna), która jest filarem narodu i to z niej rodzi się prawdziwy patriotyzm - w oddaniu rodzinie i ciężkiej pracy. Niestety nie każdy te filary dostrzega, a zwykła ludzka głupota, często zaostrzona długim językiem wyposażonym w plotkę, potrafi zasiać ziarno niezgody, nawet pośród najbliższych. Podobnie piętnowana jest naiwność oraz głupota, co genialnie przedstawiono w postaci Jagny, której marzy się bycie panią na włościach, na którą inni pracują, a ona może korzystać z życia. Wiedziała że mężczyźni we wsi się za nią oglądają, a ona miała do nich słabość i ulegała, przyczyniając się tym samym do wybuchów zazdrości, nowych ognisk plotek i ogólnego bałaganu. Jej matka też święta nie była i swoich synów traktowała jak bezpańskich parobków, a córkę wydała za starego Borynę, ze względu na zapis majątkowy.
Cały galimatias tych swarów, nieszczęść, westchnień i codziennego życia, widz dostaje głównie w charakterze wokalnej, za co na równi brawa należą się autorowi tekstów piosenek, Rafałowi Dziwiszowi, jak ich wykonawcom - muzykom i aktorom. Z całego repertuaru w pamięci utkwiły mi najbardziej dwie pieśni. Pierwszą są marzenia Jagny o dostatnim życiu, gdy wracając wieczorem z pola widzi dom młynarza i samego gospodarza, który w spokoju popija kawę, spoglądając na nocne niebo przez okno swego domu, podczas gdy wokoło śpią w spokoju, dobrze odziani i zapewne najedzeni, parobkowie. Tęsknota za życiem w dostatku gdzie, wedle dziewczyny, gospodarz nie musi pracować, gdyż inni to za niego robią, jest przepiękna w swej, wręcz dziecięcej naiwności. Chce być panią, bawić się, wstążki we włosy wplatać i jeść słodkości. Nie zdaje sobie nawet sprawy, a raczej nie zadaje trudu, aby zrozumieć że młynarz zawdzięcza to wszystko swej ciężkiej pracy i uczciwemu traktowaniu swoich parobków, co widać dużo później w scenie gdy przychodzi pogodzić swary podczas wycinki drzewa. Zresztą postać młynarza, mimo że trzecioplanowa, jest wybitnie ważna dla całej sztuki, gdyż staje się kontrastem względem skłóconym (Antek Boryna) a pracowitym (Maciej Boryna) chłopstwem i pokazuje jak można osiągnąć sukces. Po przez zgodę i uczciwą pracę.
Drugą bardzo ważną pieśnią, a zarazem wspomnieniem i pytaniem, ale bez żalu do Boga czy losu, jest pieśń Kuby Sochy (Kuba Sikora) gdy stoi na cmentarzu wraz z Witkiem (Kamil Rykała). Obaj są sierotami, jeden młody, wchodzący dopiero w brutalne życie i nie rozumiejący otaczającego go ludzkiego zła, zawiści oraz chciwości. Drugi stary, który przeżył Powstanie Styczniowe, gdzie chłop i pan byli równi, słowa przekuwano w czyny, a cały gniew obracano przeciw rosyjskiemu zaborcy. Kuba wspomina czas gdy był powstańcem, walczył ramię w ramię z paniczami, niósł wiadomość do szlacheckiego domu, który potem spłonął z rąk moskali. Pieśń jest jak cztery pory roku - najpierw sieje się dobre słowo, potem wyrasta plon, ale gdy nadejdzie pożoga i zabierze to co ziemia zrodziła, na nowo pozostają tylko granice i ludzkie swary na zgliszczach dawnej wolności.
Pierwszy plan - Boryna i jego dom
Najważniejszą postacią w całym spektaklu jest Maciej Boryna (Bernard Szyc), który jest najmajętniejszym gospodarzem we wsi i z jego słowem liczą się inni, nawet wójt czy młynarz. Jego filarami, jak wspomniałem wcześniej, są ciężka praca i rodzina. Dba o każdego - rodzonego syna, który nim pogardza, swoje córki i synową oraz zięcia kowala. Nie pogardza również ubogimi, biorąc ich pod swoje skrzydła, jak to uczynił z Kubą Sochą i Witkiem, najmując ich jako parobków i patrząc na nich surowym okiem, zawsze uczciwie osądzał oraz pomagał. widać to szczególnie w postaci Kuby, który z racji swego wieku i starych ran, odniesionych za czasów powstania, nie na wiele się zdawał, choć nadal umiał kłusować, co później przyczyniło się do jego zguby. Dobroć Macieja widać dobitnie w dniu wigilii Bożego Narodzenia, kiedy to przygarnął do swego domu starą Jagustynkę, wygnaną na mróz z chałupy, po tym jak ta zapisała wszystko co miała na swe dzieci. Właśnie ta dobroć, oddanie rodzinie, pracy i ziemi stały się finalnie zgubą dla Macieja, gdyż młoda żona w osobie Jaguś, tylko korzystała z dobrodziejstwa, nie dając nic w zamian. Bernard Szyc pokazał to fenomenalnie, wczuwając się w swoją rolę każdą komórką swego ciała.
Nie mniejsze zasługi należą się Rafałowi Ostrowskiemu grającego Antka i Jagnie (Renia Gosławska), których duet rozpętał zdradziecko-miłosny konflikt we wsi. To dzięki tym postaciom w ruch poszły ploty, oszczerstwa, zawiści, gdyż to oni stali u źródła całego zamieszania, choć oczywiście nie można mówić o jednostronnej winie. Cała społeczność wsi też miała plamy na sumieniu, zaś ksiądz co najwyżej z ambony gromy słał na temat spania na mszy, a nie ludzkich przywar, do czasu aż było za późno.
Drugi plan - Golgota Hanki
Postacią która wybitnie utkwiła mi w pamięci z niedzielnego spektaklu była Hanka Borynowa (Mariola Kurnicka), której Bóg dał naprawdę ciężki krzyż. Niewierny mąż, w którego była ślepo wpatrzona z miłości, nowa żona teścia, będąca jednocześnie kochanką jej męża, bieda w chałupie, proszenie ludzi o pracę dla Antka, który był zbyt dumny aby ukorzyć się przed innymi. Jednak do samego końca nie poddała się. Walczyła z przeciwnościami, była wierna rodzinie, pracowała za niewiernego męża i opiekowała sie teściem, który ją przygarnął wraz z dziećmi, mimo sprzeciwu marnotrawnego syna. Te wszystkie wyrzeczenia zostały ostatecznie nagrodzone, co udowodniło że narzucony jej krzyż nie był za ciężki, choć dźwiganie jego okazało się nieraz bolesne. Mariola Kunicka stanęła na tym samym piedestale podium co Bernard Szyc i odegrała swoją postać genialnie - żywo, hardo i stanowczo. Widz czuł ciężar brzemienia Hanki, jej trud i oddanie rodzinie, właśnie dzięki fenomenalnej postawie aktorki. Inne postacie z tego planu również wypadły genialnie, jednak to Hanka przyciągała niemal całą uwagę widowni, nie tylko ze względu na swoją rolę, ale siłę z jaką stąpała po deskach sceny.
Trzeci plan - Ślepiec i Anioł
Dwie arcy ważne postacie dla całej sztuki. Dwie nowe postacie dla książki. Dwie genialne odegrane role. Dwaj obserwatorzy z dwóch różnych światów - Ślepiec (Tomasz Fogiel) z ziemskiego, "obserwujący" uchem, i Anioł (Maja Gadzińska) z boskiego, "słuchający" oczyma. Oboje pojawiają się niemal jednocześnie na scenie i trwają na niej przez niemal cały czas. Ślepiec fizycznie, siedzi w kącie i słucha, co jakiś czas komentując w postaci przysłów. Anioł przewija się co niemal drugą scenę, a gdy nie ma jego fizycznej dla widza postaci, to czuć jego obecność na sali. Jest on wszędzie - na polu, w lesie, domu, stodole, pośród ludzi na targu czy weselu oraz z samotnym ślepcem czy umierającym sierotą. Jego obraz został pokazany bardzo wyraziście. Obdarty worek, brudne lico i członki, poszarpane skrzydła sklecone z lnianego wora na ziemniaki. Często jest smutny, głodny i wyziębiony, jak ci chłopi co stracili nadzieję na lepsze jutro lub dach nad głową, ale potrafi cieszyć się z byle okruszyny, wędrować między rozbitymi kochankami w rodzinie czy wspierać tych, którzy pomagają innym, samemu nie mając za wiele.
Ślepiec jest niejako jego fizycznym odbiciem w ludzkim świecie. Zna życie, nim los zabrał mu oczy, widział i doświadczył wiele, ale nie ma pretensji ani do ludzi ani do Boga za to co go spotkało. Wie że nadal są na tym padole dobrzy ludzie, niezależnie od stanu i tytułu, wie że ci zagubieni we własnych grzechach potrafią odnaleźć w sobie sumienie. Wie też że Zły nie tak łatwo odpuszcza i kusi ile ma tylko siły, bo na tym polega jego rola. Nie jest też darmozjadem. Daje dobrą radę, potrafi wskazać błąd tam gdzie inni go nie dostrzegają, jego wiedza oraz mądrość, które nabył z doświadczenia życiowego są na wagę złota. Wraz z Aniołem są kluczowymi postaciami, na które mimo ogólnego tańca, śpiewu i rozgardiaszu dziejącego się na scenie, ciągle się spogląda i wyczekuje.
Arcydzieło
Innymi słowami nie umiem opisać tego, czego doświadczyłem wczoraj w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Jestem co prawda tylko zwykłym szarym widzem, zajmującym się rozrywką, która też mieści się w ramach kultury, ale zdecydowanie tej masowej, nie wysokich lotów, choć i z tym bywa różnie. Kocham teatr, ale nie często mam okazję się do niego wybrać. Za szkolnych lat oglądałem sztukę w telewizji, potem, jak czas pozwolił, zacząłem odwiedzać gdyński przybytek. Chłopi wywarli na mnie takie samo wrażenie co swego czasu Coppelia w wykonaniu Royal Ballet, gdy jako szkrab ślęczałem przed telewizorem o północy i oglądałem przekaz na żywo z teatru w Londynie. Byłem wcześniej na kilku innych spektaklach z udziałem tych samych aktorów (Szalone nożyczki, Skrzypek na dachu, Shrek) i bawiłem się wyśmienicie, jednak nie da się tego porównać z tym co widziałem wczoraj na deskach sceny gdyńskiego teatru. Pieśni, genialne stroje, jeszcze lepsza choreografia i fenomenalne tańce. Całość okraszona naprawdę mistrzowskim scenariuszem i muzyką. Chłopi to trudna sztuka i zdecydowanie dla starszego odbiorcy, jednak nie tylko warta obejrzenia, ale wręcz obowiązkowa. Nie ze względu na lekturę szkolną, czy patriotyczne lub kulturowe pobudki. Tylko przez wzgląd na jej wydźwięk, jej kunszt i przekaz. Dlatego warto odłożyć na bilet, olać jeden czy dwa seanse kinowe, zapomnieć o mdłym i skomercjalizowanym Hobbicie i pójść do teatru na Chłopów, w reżyserii Wojciecha Kościelaka i udziałem znamienitości polskiej sceny Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni.
Ocena 10!/10
Opis spektaklu
Obsada
Galeria
Kalendarium
Sugerowany wiek odbiorcy, wedle recenzenta - 15+
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Teatru Muzycznego w Gdyni.
Wsi "spokojna"...
Chłopi to tak naprawdę dramat i powieść kryminalna w jednym. Nigdy nie podchodziłem do tej książki jak do zwykłej lektury czy tym bardziej "patrzenia wstecz" przez Polaków, którzy żyli pod zaborem. Obierałem ją raczej jako przedstawienie cyklu życia i śmierci, coś powstaje, coś umiera, a w całym tym zamieszaniu należy baczyć na wrony, aby nie wydziobały dobrego ziarna. Właśnie takie cechy widzimy w sztuce teatralnej Wojciecha Kościelaka. Mamy rodzinne swary i nadzieje, wesela oraz pogrzeby, sianie i zbieranie plonów. Otrzymujemy też wartką historię miłosną, ale nie spod znaku tych bajkowych, a zdrady (Antek i Jagna), ślepego oddania (Hanka) oraz miłości do ziemi i rodziny (Boryna), która jest filarem narodu i to z niej rodzi się prawdziwy patriotyzm - w oddaniu rodzinie i ciężkiej pracy. Niestety nie każdy te filary dostrzega, a zwykła ludzka głupota, często zaostrzona długim językiem wyposażonym w plotkę, potrafi zasiać ziarno niezgody, nawet pośród najbliższych. Podobnie piętnowana jest naiwność oraz głupota, co genialnie przedstawiono w postaci Jagny, której marzy się bycie panią na włościach, na którą inni pracują, a ona może korzystać z życia. Wiedziała że mężczyźni we wsi się za nią oglądają, a ona miała do nich słabość i ulegała, przyczyniając się tym samym do wybuchów zazdrości, nowych ognisk plotek i ogólnego bałaganu. Jej matka też święta nie była i swoich synów traktowała jak bezpańskich parobków, a córkę wydała za starego Borynę, ze względu na zapis majątkowy.
Cały galimatias tych swarów, nieszczęść, westchnień i codziennego życia, widz dostaje głównie w charakterze wokalnej, za co na równi brawa należą się autorowi tekstów piosenek, Rafałowi Dziwiszowi, jak ich wykonawcom - muzykom i aktorom. Z całego repertuaru w pamięci utkwiły mi najbardziej dwie pieśni. Pierwszą są marzenia Jagny o dostatnim życiu, gdy wracając wieczorem z pola widzi dom młynarza i samego gospodarza, który w spokoju popija kawę, spoglądając na nocne niebo przez okno swego domu, podczas gdy wokoło śpią w spokoju, dobrze odziani i zapewne najedzeni, parobkowie. Tęsknota za życiem w dostatku gdzie, wedle dziewczyny, gospodarz nie musi pracować, gdyż inni to za niego robią, jest przepiękna w swej, wręcz dziecięcej naiwności. Chce być panią, bawić się, wstążki we włosy wplatać i jeść słodkości. Nie zdaje sobie nawet sprawy, a raczej nie zadaje trudu, aby zrozumieć że młynarz zawdzięcza to wszystko swej ciężkiej pracy i uczciwemu traktowaniu swoich parobków, co widać dużo później w scenie gdy przychodzi pogodzić swary podczas wycinki drzewa. Zresztą postać młynarza, mimo że trzecioplanowa, jest wybitnie ważna dla całej sztuki, gdyż staje się kontrastem względem skłóconym (Antek Boryna) a pracowitym (Maciej Boryna) chłopstwem i pokazuje jak można osiągnąć sukces. Po przez zgodę i uczciwą pracę.
Drugą bardzo ważną pieśnią, a zarazem wspomnieniem i pytaniem, ale bez żalu do Boga czy losu, jest pieśń Kuby Sochy (Kuba Sikora) gdy stoi na cmentarzu wraz z Witkiem (Kamil Rykała). Obaj są sierotami, jeden młody, wchodzący dopiero w brutalne życie i nie rozumiejący otaczającego go ludzkiego zła, zawiści oraz chciwości. Drugi stary, który przeżył Powstanie Styczniowe, gdzie chłop i pan byli równi, słowa przekuwano w czyny, a cały gniew obracano przeciw rosyjskiemu zaborcy. Kuba wspomina czas gdy był powstańcem, walczył ramię w ramię z paniczami, niósł wiadomość do szlacheckiego domu, który potem spłonął z rąk moskali. Pieśń jest jak cztery pory roku - najpierw sieje się dobre słowo, potem wyrasta plon, ale gdy nadejdzie pożoga i zabierze to co ziemia zrodziła, na nowo pozostają tylko granice i ludzkie swary na zgliszczach dawnej wolności.
Pierwszy plan - Boryna i jego dom
Najważniejszą postacią w całym spektaklu jest Maciej Boryna (Bernard Szyc), który jest najmajętniejszym gospodarzem we wsi i z jego słowem liczą się inni, nawet wójt czy młynarz. Jego filarami, jak wspomniałem wcześniej, są ciężka praca i rodzina. Dba o każdego - rodzonego syna, który nim pogardza, swoje córki i synową oraz zięcia kowala. Nie pogardza również ubogimi, biorąc ich pod swoje skrzydła, jak to uczynił z Kubą Sochą i Witkiem, najmując ich jako parobków i patrząc na nich surowym okiem, zawsze uczciwie osądzał oraz pomagał. widać to szczególnie w postaci Kuby, który z racji swego wieku i starych ran, odniesionych za czasów powstania, nie na wiele się zdawał, choć nadal umiał kłusować, co później przyczyniło się do jego zguby. Dobroć Macieja widać dobitnie w dniu wigilii Bożego Narodzenia, kiedy to przygarnął do swego domu starą Jagustynkę, wygnaną na mróz z chałupy, po tym jak ta zapisała wszystko co miała na swe dzieci. Właśnie ta dobroć, oddanie rodzinie, pracy i ziemi stały się finalnie zgubą dla Macieja, gdyż młoda żona w osobie Jaguś, tylko korzystała z dobrodziejstwa, nie dając nic w zamian. Bernard Szyc pokazał to fenomenalnie, wczuwając się w swoją rolę każdą komórką swego ciała.
Nie mniejsze zasługi należą się Rafałowi Ostrowskiemu grającego Antka i Jagnie (Renia Gosławska), których duet rozpętał zdradziecko-miłosny konflikt we wsi. To dzięki tym postaciom w ruch poszły ploty, oszczerstwa, zawiści, gdyż to oni stali u źródła całego zamieszania, choć oczywiście nie można mówić o jednostronnej winie. Cała społeczność wsi też miała plamy na sumieniu, zaś ksiądz co najwyżej z ambony gromy słał na temat spania na mszy, a nie ludzkich przywar, do czasu aż było za późno.
Drugi plan - Golgota Hanki
Postacią która wybitnie utkwiła mi w pamięci z niedzielnego spektaklu była Hanka Borynowa (Mariola Kurnicka), której Bóg dał naprawdę ciężki krzyż. Niewierny mąż, w którego była ślepo wpatrzona z miłości, nowa żona teścia, będąca jednocześnie kochanką jej męża, bieda w chałupie, proszenie ludzi o pracę dla Antka, który był zbyt dumny aby ukorzyć się przed innymi. Jednak do samego końca nie poddała się. Walczyła z przeciwnościami, była wierna rodzinie, pracowała za niewiernego męża i opiekowała sie teściem, który ją przygarnął wraz z dziećmi, mimo sprzeciwu marnotrawnego syna. Te wszystkie wyrzeczenia zostały ostatecznie nagrodzone, co udowodniło że narzucony jej krzyż nie był za ciężki, choć dźwiganie jego okazało się nieraz bolesne. Mariola Kunicka stanęła na tym samym piedestale podium co Bernard Szyc i odegrała swoją postać genialnie - żywo, hardo i stanowczo. Widz czuł ciężar brzemienia Hanki, jej trud i oddanie rodzinie, właśnie dzięki fenomenalnej postawie aktorki. Inne postacie z tego planu również wypadły genialnie, jednak to Hanka przyciągała niemal całą uwagę widowni, nie tylko ze względu na swoją rolę, ale siłę z jaką stąpała po deskach sceny.
Trzeci plan - Ślepiec i Anioł
Dwie arcy ważne postacie dla całej sztuki. Dwie nowe postacie dla książki. Dwie genialne odegrane role. Dwaj obserwatorzy z dwóch różnych światów - Ślepiec (Tomasz Fogiel) z ziemskiego, "obserwujący" uchem, i Anioł (Maja Gadzińska) z boskiego, "słuchający" oczyma. Oboje pojawiają się niemal jednocześnie na scenie i trwają na niej przez niemal cały czas. Ślepiec fizycznie, siedzi w kącie i słucha, co jakiś czas komentując w postaci przysłów. Anioł przewija się co niemal drugą scenę, a gdy nie ma jego fizycznej dla widza postaci, to czuć jego obecność na sali. Jest on wszędzie - na polu, w lesie, domu, stodole, pośród ludzi na targu czy weselu oraz z samotnym ślepcem czy umierającym sierotą. Jego obraz został pokazany bardzo wyraziście. Obdarty worek, brudne lico i członki, poszarpane skrzydła sklecone z lnianego wora na ziemniaki. Często jest smutny, głodny i wyziębiony, jak ci chłopi co stracili nadzieję na lepsze jutro lub dach nad głową, ale potrafi cieszyć się z byle okruszyny, wędrować między rozbitymi kochankami w rodzinie czy wspierać tych, którzy pomagają innym, samemu nie mając za wiele.
Ślepiec jest niejako jego fizycznym odbiciem w ludzkim świecie. Zna życie, nim los zabrał mu oczy, widział i doświadczył wiele, ale nie ma pretensji ani do ludzi ani do Boga za to co go spotkało. Wie że nadal są na tym padole dobrzy ludzie, niezależnie od stanu i tytułu, wie że ci zagubieni we własnych grzechach potrafią odnaleźć w sobie sumienie. Wie też że Zły nie tak łatwo odpuszcza i kusi ile ma tylko siły, bo na tym polega jego rola. Nie jest też darmozjadem. Daje dobrą radę, potrafi wskazać błąd tam gdzie inni go nie dostrzegają, jego wiedza oraz mądrość, które nabył z doświadczenia życiowego są na wagę złota. Wraz z Aniołem są kluczowymi postaciami, na które mimo ogólnego tańca, śpiewu i rozgardiaszu dziejącego się na scenie, ciągle się spogląda i wyczekuje.
Arcydzieło
Innymi słowami nie umiem opisać tego, czego doświadczyłem wczoraj w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Jestem co prawda tylko zwykłym szarym widzem, zajmującym się rozrywką, która też mieści się w ramach kultury, ale zdecydowanie tej masowej, nie wysokich lotów, choć i z tym bywa różnie. Kocham teatr, ale nie często mam okazję się do niego wybrać. Za szkolnych lat oglądałem sztukę w telewizji, potem, jak czas pozwolił, zacząłem odwiedzać gdyński przybytek. Chłopi wywarli na mnie takie samo wrażenie co swego czasu Coppelia w wykonaniu Royal Ballet, gdy jako szkrab ślęczałem przed telewizorem o północy i oglądałem przekaz na żywo z teatru w Londynie. Byłem wcześniej na kilku innych spektaklach z udziałem tych samych aktorów (Szalone nożyczki, Skrzypek na dachu, Shrek) i bawiłem się wyśmienicie, jednak nie da się tego porównać z tym co widziałem wczoraj na deskach sceny gdyńskiego teatru. Pieśni, genialne stroje, jeszcze lepsza choreografia i fenomenalne tańce. Całość okraszona naprawdę mistrzowskim scenariuszem i muzyką. Chłopi to trudna sztuka i zdecydowanie dla starszego odbiorcy, jednak nie tylko warta obejrzenia, ale wręcz obowiązkowa. Nie ze względu na lekturę szkolną, czy patriotyczne lub kulturowe pobudki. Tylko przez wzgląd na jej wydźwięk, jej kunszt i przekaz. Dlatego warto odłożyć na bilet, olać jeden czy dwa seanse kinowe, zapomnieć o mdłym i skomercjalizowanym Hobbicie i pójść do teatru na Chłopów, w reżyserii Wojciecha Kościelaka i udziałem znamienitości polskiej sceny Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni.
Ocena 10!/10
Opis spektaklu
Obsada
Galeria
Kalendarium
Sugerowany wiek odbiorcy, wedle recenzenta - 15+
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Teatru Muzycznego w Gdyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz