Zaczynając tą serię miałem nadzieję na powie świeżości w uniwersum Star Wars. Wiecie, wydarzenia dzieją się na stulecia przed Imperium Galaktycznym, Sithowie są gdzieś w odległym kosmosie, a głównym przeciwnikiem okazują się krwiożercza rasa roślin oraz frakcja anarchistycznych piratów. Zatem wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku, ale niestety scenarzystom nieraz brak pomysłów. Wrzucają zatem całą gamę ogranych do bólu schematów, co w pewnym sensie przystopowało interesująco rozwijający się konflikt. Jednak nie jest aż tak źle, jakby mogło się zdawać z mojego wstępnego marudzenia.
Liczyłem na to, że cały album skupi się na rozbudowanym starciu z Drengirami, czyli kolektywem mięsożernych roślin, które infekują planety Zewnętrznych Rubieży. Tymczasem fabuła gna tutaj a złamanie karku. Nie powiem, potrafi być ciekawa, ale odarto ją kompletnie z tajemnicy wyjaśniając wiele kwestii wręcz ekspresowo. Zatem jedyne co można o niej napisać, aby nie wrzucić zbyt dużo spoilerów, to kilka okrojonych zdań. Jedi rezydujący na stacji kosmicznej Latarnia Gwiezdny Blask walczą z plagą Drengirów, które czytelnicy poznali w pierwszym albumie. Zbierają wszystkie siły do walki z krwiożerczymi chwastami, które odrastają szybciej niż uda się je wykorzeniać. Jednocześnie Jedi Keeve Trennis stara się zlokalizować ich źródło i wpada w telepatyczne tarapaty.
Wszystko to dzieje się już w pierwszym zeszycie, a cała bitwa, jej konsekwencje oraz faktyczne starcie z innym przeciwnikiem to reszta tego albumu. Okej, niby jest to wszystko ze sobą fabularnie połączone, ale można to było ciekawiej rozwinąć, obudować fabułą i czymkolwiek więcej niż tępą sieczką oraz rzucaniem na wszystkie strony oklepanymi frazesami o mocy. Jedyne co ratuje ten tom przed nudą to ładny rysunek oraz naprawdę ciekawie skonstruowany finał ostatniego zeszytu, dzięki czemu obudziła się we mnie nadzieja na przyzwoitą kontynuację. Czy faktycznie taka będzie? Cóż, ciężko wyrokować, bowiem obecnie z tą marką naprawdę różnie bywa.
Materiał powstał przy współpracy z Wydawnictwem Egmont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz