Mimo mojego początkowego zachwytu, jakoś ciężko szło mi zakończenie tego tomu. Że tak to ujmę: Za dużo klasycznego Star Treka w jednej dawce. Zdaję sobie sprawę, ze dla wielu może to brzmieć niczym herezja, ale wolę nowsze odsłony tej franczyzy, gdzie jest więcej dynamiki. Tutaj również sporo się dzieje, jednak pod kątem widowiska daleko temu do starć z takiego Star Trek Discovery, który bardzo lubię. Niemniej doczytałem do końca Rok Piąty i uświadomiłem sobie, jak bardzo niewiele pamiętam z pierwszego serialu o kapitanie Jamesie Kirku.
Niby można się bez tej wiedzy obejść, ale jak w pierwszym tomie jeszcze jakoś dawałem radę wszystko połączyć, tak tutaj w kilku miejscach odpadłem. Brak znajomości serialu zabijał bowiem element zaskoczenia, a zamiast tego wkradały się pytania: Kim on/ona do cholery jest?. Co prawda wiele postaci zostaje nam na nowo przedstawionych, głównie pobieżnie, ale i tak czuć z czasem, że braki serialowe znacząco utrudniają lekturę. Szczególnie, że to finał całej przygody zwieńczony naprawdę ciekawym epilogiem.
Jeśli już przy czepialstwie jestem to odniosę się do jeszcze dwóch rzeczy. Po pierwsze czasem opowieść mi się dłużyła. Głównie przez efekt, który na początku tego materiału wspomniałem, czyli przyzwyczajenie się do bardziej dynamicznych odsłon Star Treka. Tutaj mamy hołd dla oryginału, utrzymując jego nieśpieszne tempo, ogromną liczbę monologów oraz wpisów kapitańskich do dziennika pokładowego. Ma to swój klimat, urok i świetnie oddaje dawne dzieje, ale nie każdemu one podejdą. Mi czasem ciążyły. Może gdyby było to rozbite na dwa albumy, to aż tak bym tego nie zauważył, ale czytając tak ogromny komiks w ciągu jednego dnia, siłą rzeczy miejscami wkradała się monotonia.
Drugą rzeczą jest rysunek, który czasami zdaje się być bardzo sztywny oraz sterylny. No nie wiem, ale przy Konflikcie Q albo Picardzie takich odczuć nie miałem, a tutaj potrafiły pojawić się gorzej zilustrowane sekwencje. Chyba najlepiej był narysowany rozdział, gdzie otrzymujemy retrospekcję z przeszłości głównego antagonisty, aby lepiej zrozumieć jego poczynania. Cudo. Natomiast większość komiksu jest narysowana po prostu dobrze, bez szczególnych fajerwerków, choć stroje czy okręty Klingonów robiły na mnie wrażenie.
Tak narzekam i narzekam, ale nie uważam tego komiksu za zły. Wręcz powiem, ze jest bardzo dobry, jednak skierowany głównie do fanów serialu. Tego starego, oryginalnego serialu. Wielu aktorów biorących udział w jego produkcji dziś już nie żyje. Dlatego cieszę się, ze zostali oni upamiętnieni, jeszcze za swego życia, w tak piękny sposób. O samej fabule tego tomu wolę nic nie pisać, bowiem za dużo byłoby tu spoilerów, jeśli ktoś nie czytał tomu pierwszego. Tak naprawdę stanowi to jedną spójną całość, coś na kształt finalnego sezonu pierwszego Star Trek. I jeśli jesteście jego fanami oraz kapitana Kirka, to musicie przeczytać cały Rok Piąty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz