Włoska komedia obyczajowa opowiada losy inżyniera Giorgio Rosy, który goniąc za snem zbudował sztuczną wyspę i postanowił stworzyć z niej odrębne państwo. Otóż ów inżynier oraz jego niecodzienna konstrukcja, nazwana później Wyspą Róży naprawdę odcisnęli swoje miejsce na kartach historii. Wszystko działo się w latach 1968-1969, a na platformie, czym w istocie była wyspa, mieścił się klub dyskotekowy, bar czy posterunek poczty. Film nieco zniekształca i nadaje wielu momentom dodatkowego komizmu, jednak w tamtych czasach sprawa naprawdę wyglądała poważnie, ostatecznie przynosząc dość niecodzienne skutki na arenie międzynarodowej.
Spodziewałem się dość luźnego podejścia do tematu prawdziwej Wyspy Róży, ale o dziwo w filmie, mimo prześmiewczego tonu, zamieszczono sporo faktycznych wydarzeń. Między innymi wiernie odtworzono samą platformę, przedstawiono projekt jej postawienia (system zatapiania słupów nośnych, opracowany przez samego Rosę, który szybko opatentował) czy kilka pokazano takie drobiazgi jak znaczki pocztowe produkowane przez mieszkańców sztucznej wyspy. Niby drobiazgi, a jednak nadały całości swego rodzaju nuty historycznej. Dodatkowo pomaga w tym odpowiednia scenografia odtwarzająca Włochy z tamtego okresu, stroje czy zajawki polityczne i społeczne. Buduje to świetny klimat dla tej stosunkowo prostej i nie wymagającej zbytniego zaangażowania komedii.
A jednak film oglądało mi się z nieukrywaną frajdą, jako osobie lubującej się w zagadnieniach historycznych XX wieku. Głównie z powodu przekoloryzowania, ale jednak utrzymania przy tym pewnej dozy powagi wynikającej z niecodziennej sytuacji, realiów politycznych. Sam fakt powstania takiej wyspy i próba stworzenia z niej niezależnego państwa raptem 500 metrów od wód terytorialnych Włoch już było poważnym problemem. Z jednej strony posądzenie o unikanie podatków, wszak na wyspie znajdował się bar i klub, z drugiej ryzyko powstania niebezpiecznego precedensu. Takich rzeczy nie można sobie lekceważyć, bo co by się stało, gdyby ktoś o bardziej nikczemnych zamiarach zrealizował podobny projekt i załatwił wszelkie formalności, aby utworzyć własne państwo.
Natomiast twórcy filmu bardzo trafnie ukazali zachowania polityków w krzywym zwierciadle, dodając im tym samym trochę człowieczeństwa. Wewnętrzne utarczki, licytowanie się na błędy przeszłości, kto na kogo ma haka, a wszystko to w obliczu zagrożenie ze strony prostego inżyniera, który nie do końca przemyślał konsekwencje swoich działań. Bo to co dla niego było po prostu realizacją marzenia, dla klasy rządzącej okazało się prawdziwym zagrożeniem.
Równie interesująco sportretowano samego inżyniera oraz grupę osób mu towarzyszących, którzy stali się w praktyce pierwszymi i jedynymi obywatelami Wyspy Róży. Oczywiście w późniejszym okresie istnienia platformy spłynęła masa wniosków o obywatelstwo, ale nigdy nie zdążono ich rozpatrzeć, gdyż rząd Włoski przejął Wyspę Róży. Wracając do głównych bohaterów tej opowieści to, podobnie jak w przypadku polityków, bardzo muszę pochwalić aktorstwo. Każdy wypada wiarygodnie, dobrze wchodzi w skórę odgrywanej postaci odpowiednio dostosowując jej charakter na potrzeby konwencji gatunku.
Zatem nasz inżynier jest bujającym w obłokach utopijnym optymistą, jego przyjaciel to kanciarz okradający własnego ojca i nie szanujący pracy innych, a była dziewczyna to twardo stąpająca po ziemi przyszła prawniczka. Później dochodzą do tej mieszanki postacie dalszoplanowe, jak Niemiec pomagający rozkręcić klub, pewien rozbitek czy nastoletnia dziewczyna, robiąca za barmankę. Każde z nich uciekło przed czymś na wyspę, aby znaleźć nowy dom.
Film jest też dobrze skonstruowany od strony czysto technicznej. Tutaj ogromny plus za zdjęcia i, to o czym wspominałem na początku, odtworzenie samej platformy. Jedyne do czego mogę się przyczepić to w kilku scenach dość kiepskie CGI, które naprawdę ostro biło po oczach. Serio, za ostro. Natomiast montaż, scenografie, czy oprawa audio stoją na bardzo dobrym poziomie. Oczywiście nie ma tutaj mowy o wysokobudżetowej produkcji, ale serio, jest na czym się uczyć.
Wyspa Róży to solidna produkcja. Nic wyszukanego, ale mimo wszystko sympatycznego, a przy tym przedstawiającego ciekawy, choć może mało znany w Polsce, fragment historii Włoch. W mojej opinii warto sięgnąć po tą produkcję i powiem szczerze, że będę szukał kolejnych tego typu filmów. Lekkich, ale przy tym nie głupich, dobrze wyśmiewających skomplikowane koneksje polityczne pewnych elit.
A na deser zdjęcie archiwalne prawdziwej Wyspy Róży :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz