Minęło już 15 lat od kiedy światło dzienne ujrzała gra Prey od Human Head Studios. Za projekt początkowo odpowiadało studio Apogee, które pomysł na grę miało już w 1995 roku. Za całość odpowiadał Tom Hall, a po sukcesie Duke Nukem 3D i rozpoczęciu prac nad Duke Nukem Forever, Prey miał stać się czymś zupełnie nowatorskim. Projektem, który odmieni świat pierwszoosobowych strzelanin. I w istocie w pewnym sensie tak się stało, jednak droga do tego celu okazała się wybitnie wyboista.
Do gry wróciłem niedawno odkurzając swoją kolekcję i patrząc z łezką w oku na stare wydania pudełkowe. Część z nich mam w formie cyfrowej na GOG czy Steam, kilka na Origin oraz UPlay, ale części tytułów zwyczajnie nie ma na tych platformach. W przypadku Prey da się przypisać do konta Steam klucz z polskiego wydania Kolekcja Klasyki, choć samej gry nie kupimy na tej platformie. Nie mamy też polskich napisów, które są w wydaniu pudełkowym, a multiplayer w obu wypadkach jest raczej martwy. Zatem kierowany sentymentem przypisałem sobie na Steam mój klucz i odpaliłem grę.
I muszę przyznać, że jej twórcy, czyli Human Head Studios, wykonali kawał porządnej pracy. Pracy, zbierającej w całość rozsypany i anulowany w 1998 roku projekt Toma Halla i Apogee. Tak. Prey początkowo został skasowany i leżał przez wiele lat w szufladzie. Miał być nowatorski, ale ekipa odpowiedzialna za jego produkcję powoli się wykruszała, Apogee przekształciło się w 3D Realms i bezowocnie pracowało nad Duke Nukem Forever. W rezultacie Prey poszedł oficjalnie do kosza, z którego w 2005 roku wyjął go szef Human Head Studio. I chwała mu za to, bo jego ekipa wykonała cudowną, choć nie doskonałą, grę.
Gracz wciela się w postać Tommy'ego. Indianina, który wraz z swoja dziewczyną i dziadkiem zostają porwani na statek kosmitów. Fabuła nie zapowiada się jakoś specjalnie nowatorsko, ale ma kilka naprawdę porządnych smaczków. Z początku wszystko idzie utartym schematem. Lądujemy na okręcie kosmitów, który w istocie jest biomechaniczną sferą, w zasadzie czymś na kształt biologiczno cybernetycznego organizmu. Nasz protagonista to taki mikrob w tym ciele, który nawiał z taśmy przerabiającej ludzi na pożywkę i teraz stara się uratować swoją dziewczynę. Dziadek ginie w zasadzie na samym początku, ale jego postać pozostaje w grę, bowiem Tommy odwiedza świat pozagrobowy. Tam zyskuje specjalną zdolność oddzielania duszy od ciała, co pomaga mu w jego walce z kosmitami i tajemniczą istotą o żeńskim głosie.
Mamy zatem klasyczną, nieco pretensjonalną opowieść, taką typowo skrojoną pod shootery z końca lat 90-tych XX wieku. Niemniej scenariusz potrafi w kilku miejscach zaskoczyć i nie mam tutaj na myśli wątku paranormalnego. Bardziej chodzi mi o rozmowy Tommy'ego z tajemniczym żeńskim głosem, jego pościg za porywaczami ukochanej oraz sam finał. O tak, tam mamy naprawdę cudowny zwrot akcji i genialne podsumowanie całej opowieści. Ogromnego apetytu narobiła mi też scena po napisach, choć dziś już wiadomo, że kontynuacja tej gry, tak hucznie swego czasu zapowiadana, nigdy nie ujrzy już światłą dziennego. Jenak to temat na zupełnie inny artykuł.
Co zaś się tyczy samej mechaniki gry i tego jak wypada ona na tle współczesnych strzelanek, to widać tutaj solidną pracę, ale też nie do końca wykorzystany potencjał. Głównym elementem przykuwającym uwagę jest zabawa grawitacją, portalami oraz możliwość opuszczania swego ciała w formie duchowej. Wszystkie te trzy mechaniki ściśle się ze sobą łączą, pozwalając na ciekawe interakcje środowiskowe, walkę na różnych płaszczyznach i tworzenie zagadek logicznych.
Niestety widać tutaj też słabości całej produkcji. SI przeciwników nie jest zbyt rozwinięte, a ich działania bardziej przypominają oskryptowane ścieżki. Zagadek środowiskowych otrzymujemy zdecydowanie za mało, zaś te co są nie wymagają od gracza ani specjalnego sprytu ani wyrafinowanej zręczności. Podobnie z ciałem astralnym naszego protagonisty. Jeśli zginie przenosi się do świata duchów, co w zasadzie nie wiążę się z jakimikolwiek konsekwencjami. Ot może wrócić nieco mocniej lub mniej podładowany w punkty życia oraz mocy.
Ciekawie natomiast wypadają modele broni oraz ogólnie cały arsenał. Każda pukawka jest tutaj na swój sposób żywa. Granaty to pajęczaki, którym odrywamy nóżki (słodkie :P), podstawowy karabin ma funkcję snajperki, gdzie wizjer jest żywy i przysysa się nam do oka. Wyrzutnia rakiet strzela żywymi pociskami, a karabin automatyczny z granatnikiem to łapa oderwanego kolosa. Jednak najciekawiej wypada działko, które ładujemy z specjalnych podajników energetycznych. W zależności od pobranego ładunku ma zupełnie inne zastosowanie od zamrażania, przez porażenie na potężnym laserze kończąc. Naprawdę jest w czym przebierać, bo to nie wszystkie narzędzia mordu. Nawet nasza astralna forma jest uzbrojona w łuk potrafiący siać spustoszenie.
Ciekawą mechaniką jest natomiast rozgłośnia radiowa podsłuchiwana przez kosmitów. Prowadzi ją słynny amerykański spiker radiowy Art Bell i tutaj wciela się on w samego siebie. To naprawdę klimatyczne, a do tego audycje prowadzone w jego radiu ciekawie opisują wydarzenia z gry oraz nawiązują do kilku słynnych spotkań UFO w USA. Odsłuchanie tych wywiadów nie jest obowiązkowe, ale stanowi naprawdę klimatyczny element.
Jednak czy to wystarczy aby do gry wracać częściej? Moim zdaniem nie. Przejście kampanii fabularnej zajęło mi nieco ponad 6 godzin na poziomie normalnym. Nie ma tutaj znajdziek czy czegokolwiek innego co nakłaniało by do zagrania ponownie. Multi jest w zasadzie martwe, strzelanie miłe, ale nie stanowi wyzwania, a graficznie gra zestarzała się przyjemnie, ale z czasem zauważmy, że lokacje zaczynają się powtarzać. SI przeciwników też nie jest specjalnie rozwinięte, zagadek środowiskowych mamy za mało, a całość zwyczajnie za prosta.
Tak, to dobra gra, ale osobiście wymagam od strzelanek czegoś więcej. Przynajmniej na poziomie pierwszego Far Cry, a najlepiej Half-Life albo F.E.A.R.. Szczególnie jeśli mam chcieć wracać do trybu fabularnego, co osobiście preferuję jako gracz singlowy. Zatem raz od wielkiego dzwonu zawitam ponownie do tej odsłony Prey, ale po ostatnim graniu wystarczy mi tej zabawy na dłuższy czas. O wiele lepiej bawiłem się wracając do wspomnianych wyżej tytułów, gdzie zaglądam znacznie częściej. Szkoda natomiast, że anulowano kontynuację, bo mogłaby rozwinąć wszystkie elementy pierwowzoru. Zamiast tego dostaliśmy zupełnie nowy produkt, też świetny, ale kompletnie inny. Czy to źle? Niekoniecznie, choć o tym napiszę innym razem.
NA PLUS:
+ klimat
+ prosty, ale z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji, scenariusz
+ Art Bell
+ arsenał
+ zabawa grawitacją i portalami
+ ciało astralne
+ grafika ładnie się zestarzała
+ strzelanie nadal potrafi dostarczyć sporo frajdy
+ fajnie zaprojektowane multi...
NA MINUS:
- ..., które jest kompletnie martwe
- czuć nie do końca wykorzystany potencjał grawitacji i portali
- słabe SI przeciwników
- lokacje z czasem są nieco monotonne
- śmierć nie niesie konsekwencji
Klimat robi swoje!
OdpowiedzUsuń