SYSTEM
PLANETARNY VENTORIA
JURYSDYKCJA
TERRAŃSKA
ORBITA
PLANETY SOBO
STACJA BADAWCZO-WOJSKOWA VENTES-4
Frank Foriet był dowódcą Ventes-4 od przeszło
dwudziestu lat i nigdy nie przeszkadzała mu rutyna. Lubił spokojne życie, więc
stanowisko, które piastował, w pełni mu odpowiadało, szczególnie że sektor
Ventoria był traktowany niczym rubieże cywilizowanego świata. To co dla większości
byłoby zsyłką i załamaniem kariery wojskowej, dla niego okazało się rajem.
Urodził się i wychował na Ziemi, ale odkąd wstąpił do Terrańskiej Akademii
Galaktycznej jego domem stała się Flota Galaktyczna. Teraz w wieku sześćdziesięciu
siedmiu lat, po ponad czterdziestu latach czynnej służby, miał przejść na
emeryturę i wrócić do domu. Czyli właściwie dokąd? Na Ziemię? W miejsce, gdzie
nie znał nikogo, a najbliższa rodzina już dawno opuściła ten padół. Nigdy nie
ciągnęło go do żeniaczki, za krewnymi też nie tęsknił, ponieważ Flota w pełni
ich zastępowała. Ventes-4 stała się całym jego życiem. W gruncie rzeczy, była
dla niego wszystkim, co znał. Był w domu i nie chciał udawać się na wygnanie,
nie taki koniec sobie zaplanował. Choć tak naprawdę nigdy o nim nie myślał. Aż
do teraz.
Wszedł pełen
ponurych myśli na mostek, trzymając w ręce zmiętoloną kartkę i dotarła do niego
absurdalna myśl. We Flocie nadal używano papieru, mimo zaawansowanej technologii
oraz cybernetyki. Zbliżała się niemal połowa XXIII wieku, a on nadal otrzymywał
oficjalne dokumenty wydrukowane na papierze. Zabawne, pomyślał, siadając w
fotelu dowódcy, koło którego na małym stoliku czekał na niego kubek z gorącą
kawą. Zerknął ponownie na depeszę od dowództwa, co przywróciło mu ponury
nastrój. Emerytura… Absurd! On się na to nie nadaje. Jeśli ci wałkonie z
admiralicji myślą, że go uziemią, to są w dużym błędzie.
– Panie kapitanie, dobrze się pan czuje? – spytała
młoda kobieta w mundurze porucznika Floty Galaktycznej. Na rękawach i kołnierzu
widniały insygnia pierwszego oficera.
Foriet otrząsnął się z zamyślenia i szybko schował
wymiętą depeszę do kieszeni spodni, trącając przy tym łokciem kubek z kawą.
Zaklął pod nosem, gdy usłyszał dźwięk tłuczonej taniej porcelany. Może
rzeczywiście jest już za stary na to wszystko?
– Nic mi nie jest – odparł pospiesznie, wstając, kiedy
ktoś podbiegł, aby posprzątać stłuczone naczynie. – Zamyśliłem się tylko. O co
chodzi?
– Wykryliśmy na radarze jedną z naszych jednostek
zbilżającą się do stacji w tunelu podprzestrzennym – zameldowała szybko
porucznik Alice Lixia, udając, że nic nie zauważyła.
– Co to za jednostka?
– R-56, krążownik pomocniczy typu Rocket. Nie mamy go
w naszym rejestrze przyjęć. Zdaje się, że mają jakiś problem, gdyż odczyty na
radarze podprzestrzennym są… dziwne.
– Wywoływaliście ich?
– Nikt nie odpowiada na nasze wezwanie.
– Może nas nie słyszą – stwierdził Foriet.
– To możliwe, sir. Nasz sprzęt działa bez zarzutu.
Jeśli coś szwankuje, to musi być po ich stronie.
– Radiooperator! Proszę o raport.
Siedzący przy pulpicie młody, krępy mężczyzna nie
spuszczając wzroku z monitora, szybko odpowiedział dowódcy:
– Ich sygnał na radarze podprzestrzennym jest stały,
ale niezbyt silny. Wygląda to tak, jakby ich radiolatarnia podprzestrzenna
traciła moc. Powinni wyjść z tunelu za trzydzieści siedem sekund, jakieś dziesięć
tysięcy metrów na wprost nas. Sektor C-5.
– Dobrze cię wyszkolili młody – zażartował kapitan,
próbując rozładować zżerającego go napięcie. – Poczekamy, aż się pojawią i
spróbujemy ponownie. Pani porucznik, proszę przygotować holownik i ekipę
medyczną.
Po czym dodał:
– Tak na wszelki wypadek.
Porucznik Lixia spojrzała znacząco na swego dowódcę,
po czym bez słowa odeszła wykonać rozkaz. Sekundy wlekły się niemiłosiernie,
zaś Frank czuł, że coraz bardziej się poci. Gdy przyniesiono mu drugą kawę, w
tym samym momencie na kosmicznym niebie rozbłysła na wprost nich okrągła,
błękitna tarcza otwierającego się tunelu podprzestrzennego. Świetlisty dysk
oślepił na chwilę Franka, po czym zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.
Krążowniki typu Rocket były średniej wielkości jednostkami
wsparcia, służącymi głównie jako okręty osłonowe konwojów. Pierwszą serię zaprojektowano
ponad sto lat temu podczas agresywnych podbojów kosmosu, kiedy to stanowiły
trzon floty bojowej Terran. Obecnie, w czasach pokojowej kolonizacji, ich siła
militarna mocno straciła na znaczeniu. Jednak dzięki swej wszechstronności
nadal wykorzystywano nowsze modele w czynnej służbie. Standardowe krążowniki tego
typu mierzyły niecałe tysiąc trzysta metrów długości oraz średnio pięćdziesiąt
metrów szerokości. Napędzane trzema silnikami impulsowymi oraz zespołem silników
pomocniczych na paliwo stałe, potrafiły lądować samodzielnie na planetach
niemal każdego typu. W kosmicznej próżni zachowywały zaś wysoką wartość bojową,
głównie dzięki dobrze zaprojektowanemu systemowi grodzi oraz potrójnemu
pancerzowi zewnętrznemu. Uzbrojone w cztery rzędy lekkich działek pulsarowych,
po dwa rzędy na każdą burtę, śmiało wymiatały całe skrzydła lekkich myśliwców i
bombowców. Pięć głównych wież artyleryjskich posiadało po dwa działa plazmowe
zamontowane na głównej osi okrętu. Za trzecią wieżą, licząc od dziobu, wznosił
się masywny, niewysoki mostek. Dodatkowo, krążownik miał na wysokości
śródokręcia dwa hangary myśliwskie, po jednym na burtę, mieszczące po cztery
skrzydła myśliwców przewagi przestrzennej – w sumie trzydzieści dwie maszyny.
Do tego każdy hangar posiadał dwa promy medyczne oraz jeden mały lądownik
orbitalny.
Jednak to, co ujrzała załoga stacji Ventes-4 daleko
odbiegało od tego opisu. Mostek i cztery działa plazmowe po prostu nie
istniały. W ich miejscu pozostały jedynie wielkie wyrwy. Z luków hangarów
wydobywały się kłęby dymu. Jedyne określenie, jakie przychodziło im do głowy to
dryfujący wrak.
Kapitan Foriet wydał rozkaz natychmiastowego wysłania
holowników do ustabilizowania okrętu. Gdy tylko udało się zakotwiczyć i
unieruchomić jednostkę, od razu skierowano na nią promy medyczne. Po kilku
minutach zgłosił się przez radio dowódca zespołu ratowniczego:
– Mostek, słyszycie mnie? Odbiór.
– Głośno i wyraźnie – odpowiedział szybko
radiooperator.
– W centralnej części jednostki jest powietrze i mamy
kilku żywych.
– Stan? – zapytał szybko Foriet.
– Kiepsko z nimi, ale przeżyją. Jeden jest przytomny.
– Da radę mówić?
– Cały czas to robi, tyle że to nie ma sensu.
– To znaczy?
– Wciąż powtarza jedno zdanie: „Niszczyciele
przybyli".
SYSTEM DOVOS
JURYSDYKCJA
HORIOŃSKA
PAS
PLANETOID D-87C
PRYWATNA KOPALNIA ŻELAZA I KWARCU „PLANEOT”
System
Dovos podlegał w całości Horiońskiemu Dominium, jednemu z pięciu
najważniejszych przedstawicieli Federacji Galaktycznej. Horionie, wchodzący w
skład Rady Galaktycznej wraz z czterema innymi dominującymi rasami, zajmowali
się głównie handlem w strukturach Federacji. Byli rasą anatomicznie znacznie
różniącą się od Terran, choć nadal zachowującą sporo cech humanoidalnych. Charakteryzowali
się wysoką oraz smukłą sylwetką, która jednocześnie była silnie umięśniona. Ich
głowa była wąska i podłużna, pozbawiona małżowin usznych i wystającego nosa. W
zależności od pochodzenia etnicznego posiadali skórę w różnych odcieniach
niebieskiego. Całe ich ciało było pozbawione owłosienia, które utracili w
wyniku ewolucji. To co zdecydowanie wyróżniało Horion pośród innych
inteligentnych ras znanego ludziom kosmosu, to dwie pary długich rąk zakończonych
smukłymi dłońmi z bardzo chudymi placami.
Na Planeocie pracowali głównie przedstawiciele dwóch
innych dominujących ras: Terranie oraz Varianie, czyli człekokształtna rasa
bardzo inteligentnych jaszczurów, mających smykałkę do techniki oraz robotyki.
Placówka miała charakter prywatny i należała do jednego z terrańskich konsorcjów
wydobywczych, które specjalizowało się w pozyskiwaniu surowców z najbardziej
nieprzyjaznych rejonów kosmosu. Życie na Palneocie nie było łatwe, ale i tak
zdawało się być rajem w porównaniu do kopalni zatrudniających więźniów. Tutaj
każdy był wolnym obywatelem Federacji i mógł odejść, kiedy tylko zechciał, choć
większość pracowników nie zamierzała opuszczać tego miejsca ze względu na swoją
przeszłość. Starano się stworzyć tu jak najbardziej pokojowe warunki, jednak
nierzadko dochodziło do konfliktów między górnikami.
– Spokój, do kurwy nędzy! Czy wy nie możecie zacząć normalnie
żyć na tej pieprzonej platformie?! Powiedziałem spokój! Toves, przytrzymaj tego
kretyna, zanim zrobi komuś krzywdę.
Wielki,
barczysty mężczyzna podszedł do szamoczących się pijanych górników, jednego z
nich złapał wpół, więżąc w żelaznym uścisku. Jego przeciwnik miotał się jeszcze
przez chwilę, rzucając we wszystkich wyzwiskami, ale w końcu opadł z sił. Ochroniarz
z miną pełną dezaprobaty popatrzył na swego dowódcę.
– Mam wrażenie, że ci dwaj nie nadają się do tej roboty,
kapitanie.
– Wiem. – Westchnął gorzko Gort, który w istocie nie
posiadał stopnia kapitana, ale lubił ten nieformalny tytuł. – Zabierz tych
matołów do karceru.
– Wątpię, aby to cokolwiek dało – odparł zniechęconym
tonem osiłek, dając znak swym ludziom, aby zabrali obu awanturników z mesy. –
Więcej sensu miałoby, jakbyśmy wywalili ich przez śluzę. I tak nikt nie będzie
po nich płakać.
– A znajdziesz mi kogoś na ich miejsce, Toves? Wiesz,
jak mało mamy rąk do pracy, ledwo wyrabiamy z terminami. Potrzebuję każdego, rozumiesz,
każdego kto jest zdolny latać w tych przeklętych skafandrach i pracować.
– Wyraziłem tylko swoje zdanie.
– W tej chwili mam naprawdę głęboko w dupie twoje
zdanie – mruknął Gort. – Gdy wytrzeźwieją, mają wrócić do pracy.
Ochroniarze posłusznie wyprowadzili niepokornych
górników.
– Wracajcie do jedzenia, koniec przedstawienia. – Gort
zwrócił się do pozostałych robotników, którzy byli świadkami całego zajścia. –
A jak jeszcze któremuś zachce się wygłupów, to go wywalę przez śluzę z takim
impetem, że nawet gaci nie zdąży założyć. Zrozumiano?!
– Dotyczy wszystkich ras? – spytał potężny jaszczur,
ubrany w pomarańczowy kombinezon zbieracza planetoid. – Czy tylko Terran?
– Nie bądź taki cwany, Waras. Dobrze wiesz, że poza tą
platformą nie ma dla ciebie życia. – Dowódca ledwo sięgał stworowi do piersi,
ale w ogóle nie zwracał na to uwagi. – Jak ci nie pasuje, to wracaj na swą
ojczystą planetę. Zapewne chętnie nakarmią tam tobą xa’fiarty. A może się mylę?
– Ma pan wyjątkowy dar przekonywania, kapitanie. Nawet,
jak na człowieka.
–Więc o tym pamiętaj, bo wystarczy, że zawiadomię
waszą policję i…
– Panie kapitanie, można prosić na mostek? To pilne. –
Zabrzmiał nagle głos w radiu przyczepionym do kurtki dowódcy.
– Już idę – odpowiedział Gort całkiem innym tonem, po
czym na odchodne rzucił gniewnym spojrzeniem na górników. – Ma być spokój! Nie
płacę wam za burdy, tylko za zbieranie planetoid.
Chwilę później
był już na mostku, gdzie od razu wyczuł napiętą atmosferę. To był naprawdę
kiepski dzień i pragnął całym sercem, by w końcu się skończył. Podszedł do
swego adiutanta ubranego w podstarzały i podniszczony mundur Terrańskiej
Marynarki Gwiezdnej, będącym ostatnią pamiątką jego minionego życia. Mężczyzna
na widok dowódcy wstał z fotela i zameldował:
– Jakiś statek wyszedł niedawno z podprzestrzeni na
wprost nas. Próbowaliśmy go wywołać, ale nikt nie odpowiada.
– Co to za jednostka i do kogo należy?
– W tym właśnie problem, sir. Nie wiemy.
– Jak to, nie wiecie? – zdziwił się Gort.
– Nie mamy jej w żadnym z oficjalnych rejestrów flot Federacji,
ani w rejestrze Pograniczników. Sprawdziliśmy nawet Czarną Listę i oficjalny
rejestr okrętów korsarskich. Nie mamy zupełnie niczego. Ten statek nie pasuje
do żadnego typu jednostek, jakie znamy.
– Czyli to zupełnie nowa jednostka?
– Na to wygląda, sir. Pytanie tylko do kogo należy i
jakie ma zamiary. Osobiście obstawiałbym wojsko, bo oni lubują się w tego typu
podchodach.
– Może to jakiś nowy typ okrętu, który testują w
warunkach polowych? – dodał pierwszy oficer, który pojawił się na mostku.
– Cholera ich wie, sir – odparł radiooperator. – Ale
to bardzo możliwe. To tłumaczyłoby ciszę radiową.
Kapitan zasępił się na chwilę, po czym rzucił do
operatora radaru.
– Daj ich na główny ekran.
Wielki monitor
zamrugał i po chwili ukazał się wszystkim ogromny, błękitno-czarny okręt
międzygwiezdny. Na jego głównej osi znajdowało się siedem dużych wież
artyleryjskich, zaś po bokach wystawały około dwa tuziny lekkich działek. Na
oko mierzył jakieś tysiąc pięćset metrów długości i niecałe sto metrów
szerokości, przy czym był dość płaski. Spod dziobu wystawały mu pod kątem
ostrym dwa kilkunastometrowe ramiona, zakrzywione w połowie i skierowane do
przodu. Statek nie sprawiał wrażenia przyjaznego.
Dowódca już chciał wydać rozkaz, aby ponownie
spróbować skontaktować się z przybyszami, kiedy niespodziewanie oślepiająca
kula energii uderzyła w platformę. Wszystkie światła zgasły niemal w jednej
chwili, a całą konstrukcją wstrząsnęło. Z monitorów i paneli, posypały się
snopy iskier. Po chwili włączyły się czerwone lampki alarmowe oraz syreny,
jednak i one szybko zamilkły.
Gdy wszystko się uspokoiło, automatycznie włączyło się
awaryjne zasilanie platformy. Ludzie na mostku szybko zaczęli powracać na swoje
stanowiska i meldować o uszkodzeniach, jednak dowódcę najbardziej interesowało
co innego. Przyciskając brudną chusteczkę do rozciętej brwi, podszedł do
operatora radaru i zapytał:
– Możesz dać na główny monitor obraz tego przeklętego
okrętu?
– Chyba tak, sir. Zobaczę, co da się zrobić.
– Wysiadła niemal cała elektryka, panie kapitanie –
zameldował pierwszy. – Co to było, na Boga?
– Prawdopodobnie ładunek elektromagnetyczny. Nieźle
nas urządzili. Co działa?
– Rezerwowe zasilanie jest sprawne w sześćdziesięciu
ośmiu procentach – zameldował adiutant, odczytując dane z konsoli. –
Straciliśmy osłony magnetyczne, radio satelitarne i podgląd podprzestrzeni. Nie
działają też wrota w lukach myśliwców i pojazdach górniczych, padło całe
zasilanie w skrzydle medycznym, mesie i skrzydle mieszkalnym. Rozładowało też
główne magnesy w generatorze grawitacyjnym, za kilka minut wszystko tu będzie
fruwać.
– Pokojowo nastawieni to oni na pewno nie są – stwierdził
ponuro Gort. – Zarządź alarm i niech wszyscy przygotują się na abordaż!
– Sądzi pan, że to piraci?
– Oni albo zdecydowanie zbyt nadgorliwi wojskowi. Co z
tym podglądem?
– Działa, sir. Już daję obraz.
Dowódca wraz ze
swymi podwładnymi na mostku spojrzeli na główny monitor, po czym zapadła martwa
cisza. Gort pobielał na twarzy, powoli opuścił rękę, w której trzymał
zakrwawioną chusteczkę i tępym wzrokiem wpatrywał się w mętny obraz na
poszarzałym od zakłóceń ekranie.
– Słodki Jezu… – wyszeptał.
Nim zdążył wydać
jakikolwiek rozkaz, było już za późno. Większość mieszkańców platformy nawet
nie zdała sobie sprawy z tego, co się dzieje, a reszta mogła tylko czekać na
nieuniknione.
Niszczyciele ruszyli.
SYSTEM PLANETARNY SOLARIS
JURYSDYKCJA
TERRAŃSKA
ZIEMIA,
MACIERZYSTA PLANETA TERRAN
PARLAMENT
FEDERACJI GALAKTYCZNEJ
AUSTRALIA, SYDNEY
W
sali obrad trwała istna burza, przypominająca bardziej przepychanki na
targowisku niż debatę polityczną. Parlamentarzyści, ambasadorzy oraz polityczni
przedstawiciele liczących się korporacji przekrzykiwali się jeden przez
drugiego. Nawet członkowie Rady Galaktycznej, zwani potocznie wielką piątką,
dali się wciągnąć w cały ten wir wrzasków oraz gwałtownych gestykulacji, które
kilka razy omal nie przerodziły się w rękoczyny. Na cały ten rozgardiasz
spoglądał ze swojego miejsca przewodniczący obrad Hobret O’Veir, kolvirski
polityk i dyplomata z długoletnim stażem. Jak na przedstawiciela swej rasy miał
wyjątkowo ciemną karnację, przypominającą bardziej kość słoniową. Większość
Kolvirczyków miała śnieżnobiałą skórę, duże czarne oczy i włosy we wszystkich
możliwych kolorach. Ich cechą szczególną, były długie, spiczaste uszy, które
przywodziły na myśl elfy z terrańskich książek. W normalnych warunkach przewodniczący
był uosobieniem spokoju, wyrozumiałości oraz anielskiej wręcz cierpliwości,
dzięki której sprawował swój urząd nieprzerwanie od blisko dziesięciu lat. Widząc
jednak cały ten harmider, po raz pierwszy w swej politycznej karierze stracił
panowanie nad sobą i z całej siły uderzył wielkim dziennikiem w marmurowy blat
stołu, przy którym siedział, jednocześnie wykrzykując wprost do mikrofonu:
– CISZA!!!
Natychmiast na
sali zapanował absolutny spokój, zaś wszyscy zgromadzeni spojrzeli z
niedowierzaniem na ponurą, nie kryjącą wściekłości twarz O’Veira. Jak dzieci w
szkole, pomyślał z goryczą, sprawdzając pospiesznie czy dziennik obrad, będący
w istocie imitacją książki, nie został uszkodzony.
– Wszyscy jesteśmy postawieni w bardzo trudnej
sytuacji – zaczął powoli we wspólnym, oficjalnym języku Federacji, podobnym w
wymowie do angielskiego. – Ale, na litość, uspokójcie się, bo inaczej niczego
sensownego nie uradzimy. Proszę, aby wszyscy zajęli swe miejsca.
Przez krótką chwilę politycy spoglądali pytająco na przewodniczącego,
jednak jego piorunujący wzrok szybko doprowadził ich do porządku. Nawet wielka piątka
nie śmiała w tej chwili się mu sprzeciwić i usłużnie usadowiła się w loży Rady
Galaktycznej. Gdy wszyscy zajęli swe miejsca i na sali ponownie zapadła niemal
namacalna cisza, przewodniczący ciągnął dalej swą wypowiedź.
– Proszę teraz o wystąpienie admirała Wilhelma
Odariona, naczelnego dowódcy Terrańskiej Floty Galaktycznej, o przedstawienie
nam w skrócie obecnej sytuacji. Ma pan głos, admirale.
– Dziękuję, panie przewodniczący – rzekł wysoki,
szczupły, szpakowaty mężczyzna. Jego bujna broda i wąsy, które były idealnie
przystrzyżone, nadawały jego osobie dostojeństwa oraz powagi, a czarny,
służbowy mundur admirała TFG dodatkowo podkreślał jego pozycję. Podszedł do holograficznego
projektora i zaczął mówić:
– Współpracując z Oviańskimi Siłami Gwiezdnymi i
Horiońską Flotą Imperialną, ustaliliśmy następujące fakty. Ktoś dokonał pięciu
skoordynowanych ataków na pograniczach systemów Federacji oraz Północnych
Terytoriów Niezależnych. Chodzi o systemy: Forod, Sofiar-56 i Coludos. Forod i
Coludos niemal sąsiadują ze sobą, zaś Sofiar-56 jest od nich oddzielony wielkimi
polami planetoid w systemie Dovos. Sądzimy, że tam prawdopodobnie też nastąpił
atak. Być może też w innych, peryferycznych systemach zdominowanych przez piratów
północy oraz kolonistów z Ruchu Wyzwolenia. Dodatkowo, w systemie Ventoria,
nieopodal granicznej stacji badawczej Ventes-4, pojawił się wrak jednego z
naszych okrętów ekspedycyjnych.
– Skąd przypuszczenia, że doszło do ataków? – Padło
pytanie z sali.
– Na Dovos mamy kilka kopalń zajmujących się pozyskiwaniem
z planetoid kwarcu oraz rud żelaza. Żadna z tych placówek nie meldowała się od
dłuższego czasu. Co więcej, parę ośrodków czarnorynkowych, które podlegały monitorowaniu
Federalnego Biura Galaktycznego, wyparowało.
– Kiedy dokładnie to nastąpiło? – spytał jeden z parlamentarzystów,
ubrany w szaty przedstawiciela variańskiego konsorcjum Tech Dynamics, od lat
umacniającego swe polityczne wpływy w strukturach Federacji.
– Jeśli przyjąć uniwersalny zegar solarny, mający
dwadzieścia osiem standardowych godzin, to około sześciu do maksymalnie ośmiu
soli temu – odpowiedział szybko Odarion.
– Czyli tyle, ile minęło od pierwszego ataku na Forod
– podsumował ponuro przewodniczący.
– Dokładnie. Nie mamy jednak pewności, czy Forod był
pierwszym zaatakowanym systemem. Być może, co potwierdzają nasi oraz oviańscy
analitycy, przeciwnik pojawił się tam dużo później, a myśmy zwyczajnie
przegapili inne miejsca ataków. Niestety Federacja nie ma zbyt wielu ośrodków
namierzających w systemach północnych. To niemal, jak to się u nas mówi, Dziki
Zachód.
– Może taki powinien pozostać – odezwał się wysoki Ovianin.
– Konsorcja wydobywcze, na usługach których jest Federacja, od dekad próbują
zniszczyć niezależnych kolonistów.
– To potwarz! – wykrzyknął niski, korpulentny Terranin
z insygniami Solar Industries na klapie swej marynarki. – Od lat wspieramy te
tereny, aby usprawnić warunki bytowe kolonistów.
– Kłamstwo! – ryknął inny parlamentarzysta, ubrany w
skafander pozwalający jego ciału przebywać w atmosferze tlenowej. – Pod
płaszczykiem budowy szpitali i schronisk dla młodzieży tak naprawdę forsujecie
grabieżcze umowy wydobywcze. Zabieracie surowce za bezcen!
– Wam, Xukjudom, zawsze jest mało – odezwał się
postawny Varianin z Rady Galaktycznej. – Wykorzystujecie fakt, że tylko wasza
rasa potrafi swobodnie wytrzymać warunki na powierzchni gazowych olbrzymów i
dyktujecie skandaliczne ceny za swe usługi.
– Cisza!!! – ryknął ponownie przewodniczący, gromiąc
spojrzeniem parlamentarzystów. – Mamy radzić nad zagrożeniem ze strony
nieznanego nam przeciwnika, a nie kłócić się o koncesje wydobywcze. Proszę
zatem skupić się na temacie obrad. – Parlamentarzyści zamilkli z kwaśnymi
minami, a O’Veir podjął temat już spokojniejszym tonem, choć nadal można było wyczuć
w jego głosie wyraźne rozdrażnienie. – Zatem czy ktoś ma jakieś pytania do
admirała Odariona?
– Kiedy z Ventes-4 nadeszła wiadomość o uszkodzonym okręcie?
– odezwała się wysoka, smukła Horionka zasiadająca w loży Rady Galaktycznej.
– Niecałe dwie godziny po pierwszym zarejestrowanym
przez nas ataku.
– Co to była za jednostka?
– Stary terrański krążownik pomocniczy typu Rocket. Dwadzieścia
soli temu została wysłana wraz z trzema bliźniaczymi okrętami i statkiem
badawczym do nowo odkrytego systemu… o, tutaj – wyjaśnił admirał, nanosząc czerwony
punkt na trójwymiarową, holograficzną mapę galaktyki. – Jak państwo widzą,
obszar ten jest oddalony od strefy ataków o dobre siedem systemów. Do tego
meldowali się regularnie wedle ustalonych przed ekspedycją wytycznych. Nie
mieliśmy zatem cienia podejrzeń, że coś może być nie tak.
– Coś znaleźli? – dopytywała radna.
– Ponoć nic. Byli w drodze powrotnej, kiedy
kontaktowali się z nami ostatni raz.
– Rozumiem – odparł przewodniczący, ale ton jego głosu
wskazywał, iż te odpowiedzi go nie satysfakcjonują. – A co pan sądzi o tych
atakach? Macie kogoś podejrzanego?
Salę wypełnił szmer przyciszonych rozmów, który szybko
ustał pod gniewnym spojrzeniem O’Veira.
– Z początku sądziliśmy, że stoi za tym jakaś nowa
potężna grupa piracka, być może nawet sam Richard Gambler, ale…
– Już tak nie sądzicie – wszedł mu w słowo przewodniczący.
– Czemu?
– Sofiar-56 to jeden z naszych najodleglejszych systemów
i służy w zasadzie jako kolonia karna. Wywiad od dawna miał podejrzenia, że
piraci mają tam jedną ze swoich największych baz wypadowych, co też trzy
godziny temu potwierdziliśmy. Problem w tym, że na podstawie jej szczątków.
– Jeśli dobrze rozumiem, sugeruje pan, że to jakaś
obca nam, inteligentna rasa stoi za tymi atakami – stwierdził wysoki Varianin,
ubrany w ozdobne szaty ambasadora Imperium Variańskiego. – Pan wybaczy,
admirale, ale to niedorzeczne. Od przeszło dwustu lat przeczesujemy naszą
galaktykę, a przynajmniej większą jej część, więc żadna inteligentna i
wysokorozwinięta kultura nie mogłaby się przed nami ot tak ukryć.
– Krótkowzroczny idiota – mruknął półgłosem, sam do
siebie admirał, jednak karcące spojrzenie O’Veira momentalnie ustawiło go do
pionu. Szybko zatem oprzytomniał i odpowiedział spokojnie:
– Jak dotąd wszystko na to wskazuje. Dowódcy flot
oviańskich i horiońskich są tego samego zdania.
– A na jakiej podstawie opierają panowie to
twierdzenie? Macie jakieś dowody?
– Owszem.
– Jakie?
– Po pierwsze, ułożenie ataków. Wszystkie wydarzyły
się blisko siebie i zrobiły wyrwę w naszej obronie. Po drugie, wszystkich
napaści dokonano na większe placówki handlowe, niezależne kolonie oraz bazy
wypadowe piratów. Zaatakowane miejsca zostały całkowicie zniszczone, nie
znaleźliśmy ani jednego pojazdu, który mógłby należeć do wroga. Stąd wiosek, że
ataków dokonano z zaskoczenia oraz że starcia trwały krótko.
– To tylko spekulacje.
– Mam jeszcze jeden dowód. – Szybko wybronił się
admirał. – Ze szczątków oviańskiej stacji handlowej Gros-5 udało nam się
odzyskać czarną skrzynkę. Co prawda jej stan był bardzo niezadowalający, jednak
nasi specjaliści zdołali odtworzyć fragment nagrania z jednej z kamer przy luku
dla transportowców.
Mówiąc to, admirał podłączył przenośny dysk do
wyświetlacza, wyszukał potrzebny plik i po chwili na ekranie ukazał się nieco
rozmazany obraz masywnego, błękitno-czarnego okrętu, który ostrzeliwał stację.
Wtem na bocznej linii statku zabłysły trzy białe punkty, po czym wąskie pasma
energii uderzyły w stację. Po chwili jeden z promieni ciął luk dla
transportowców, wzniecając falę ognia, która zniszczyła kamerę. Na sali na
moment ucichło, po czym rozgorzał harmider. Przewodniczący ponownie uderzył
dziennikiem w stół, aby uciszyć polityków.
– Sądzę, że to państwu całkowicie wystarcza – dodał po
pauzie Odarion.
– Kto to mógł być? Gdzie jest teraz wroga flota? –
zapytał przewodniczący.
– Nie wiemy.
– Jak to, nie wiecie? – O’Veir nie krył wściekłości.
– Eskadry zwiadowcze, które dotarły z pobliskich
planet czy stacji orbitalnych, nie znalazły niczego poza złomem – odrzekł
szybko Odarion. –Sądzimy, że był to atak oczyszczający, a flota
nieprzyjacielska ukryła się w którymś z pasów planetoid albo mgławicy, stając
się niewidzialna dla radarów.
– Chcecie mi wmówić, że gdzieś pod naszym nosem chowa
się wroga flota, a wy nie potraficie jej zlokalizować?
– Ciągle staramy się ustalić, gdzie są te jednostki
oraz jaka jest ich liczebność – dodał pospiesznie admirał. – Nie jest to jednak
takie łatwe. Nie znamy ich częstotliwości podprzestrzennej, sygnatur radiowych
czy specyfiki okrętów. Poruszamy się zupełnie po omacku, a w kosmosie naprawdę łatwo
się ukryć.
– Macie jakiś konkretny plan? – spytał wprost O’Veir.
– Tak, panie przewodniczący. Admirał Korves z
Oviańskich Sił Gwiezdnych przedstawi go państwu.
– Dziękuję – rzekł Ovianin, zastępując miejsce swego
przedmówcy. Poprawił swój złoto-szary mundur i przeszedł od razu do sedna
sprawy. – Zważywszy, że ataków dokonano w systemach należących do Terran, Ovian
i Horion, wszystkie te rasy wyślą tam po dwie floty bojowe w ramach umocnień
tych rejonów przed kolejnym atakiem. Jesteśmy pewni, że prędzej czy później do niego
dojdzie. Terranie umocnią przyczółek na Sofiar-56 oraz poślą niewielki oddział
do systemu Dovos w celu rozpoznania terenu. W Dovos pomagać im będzie Dziesiąta
Flota Uderzeniowa Horiońskiego Dominium. Horionie również wzmocnią swój
przyczółek na Coludos, zaś Ovianie poślą dwie floty na Forod. Dodatkowo wyślemy
flotę złożoną z dywizji terrańskich i oviańskich na Ventes-4 w celu dokonania
dokładnych oględzin wraku krążownika i zabezpieczenie tego sektora przed
ewentualnym atakiem.
– A jaką mamy gwarancję, że Rada Galaktyczna nie
wykorzysta tych flot do zagarnięcia terenów spornych, o które Federacja toczy
konflikt z Unią Systemów Niezależnych – zabrał głos z sali smukły, niemal
kredowoskóry Kolvirczyk o jaskrawoczerwonych włosach. – Przecież wszyscy dobrze
wiemy, jak naprawdę wyglądają sprawy odnośnie Dovos i Sofiar-56.
– Absurd! – krzyknął niski Ovianin zasiadający w loży
Rady. – Federacja zawsze respektowała postanowienia traktatu kylońskiego.
– Tylko, gdy było jej to na rękę – odezwała się wysoka
Terranka mająca na oko sześćdziesiąt lat i ubrana w długie szaty. – Koloniści z
Unii wielokrotnie składali skargi na działania konsorcjów wydobywczych Terran i
Ovian w tamtych sektorach, które jawnie łamią postanowienia traktatu.
– To są tylko niepotwierdzone insynuacje – zaprzeczył
radny. – Nigdy niczego nam nie udowodniliście.
– Bo zastraszacie świadków.
– Brednie i kłamstwa!
Na sali znów zapanował harmider. O’Veir przetarł
zmęczone oczy. Miał już serdecznie dość tej przekrzykującej się bandy
zdziecinniałych krwiopijców, bardziej dbających o własny fotel niż tych, którzy
ich tam posadzili. Po dłuższej chwili jednak gwar zaczął cichnąć, a przewodniczący
podjął przerwany temat.
– Jak rozumiem wybrano już dowódców poszczególnych
flot, mających zabezpieczyć wspomniane systemy?
– Tak, panie przewodniczący. Wytypowaliśmy zgodnie
odpowiednich dowódców, którzy mają doświadczenie bojowe oraz umieją szybko
reagować w sytuacjach kryzysowych – rzekł admirał Korves.
– W takim razie nie widzę powodów, aby zwlekać z
wykonaniem tego planu. Jednak chcę, aby wszystkie rasy Federacji postawiły w
stan podniesionej gotowości całą swoją marynarkę wojenną. Ostrożności nigdy za
wiele. Czy ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia? Nie? W takim razie uznaję
posiedzenie za zakończone.
Podniósł się gwar, kiedy obradujący zaczęli opuszczać
salę. Obaj admirałowie odeszli na bok. Korves spostrzegłszy w tłumie swego
adiutanta, skinął na niego, a ten szybko do nich podszedł. Zasalutował, po czym
wręczył depeszę admirałowi Odarionowi.
– Za niecałe sześć godzin wszystkie floty dotrą na
wyznaczone pozycje, panie admirale – powiedział. – Pani wiceadmirał Simple
czeka na panów w Kwaterze Głównej.
– Doskonale. Zaraz się tam udamy – odparł Odarion,
szybko czytając doręczoną mu wiadomość. – Mięliśmy rację, Azra. Dovos również
został zaatakowany. Zniszczyli wszystkie nasze kopalnie i posterunki.
– Nikt nie ocalał?
– Nikt.
– Tego się obawiałem – skomentował ponuro Azra. –
Wiadomo coś w sprawie ośrodków pirackich?
– Federalni zanotowali spory ruch grup niezarejestrowanych
jednostek oraz pojedynczych okrętów. Niemal wszystkie uciekają z zaatakowanych
stref i podążają do Alfa-Vinti.
– Alfa-Vinti? – zdziwił się Odarion. – Przecież to
jeden z najmniej gościnnych systemów. W sumie nic tam nie ma, poza kilkoma
gazowymi olbrzymami.
– Ale łatwo stamtąd uciec do najbezpieczniejszego
miejsca dla każdego pirata w północnych systemach – dodał Azra.
– Taa… Gambler i jego Astra-5. Jedyny rejon
niedostępny dla Federacji.
– Panie admirale, jest coś jeszcze.
– Kolejna zła wiadomość?
– Tym razem nie. W Dovos, w rejonie szczątków kopalni Planeot
znajduje się prywatna jednostka. To oni przekazali nam informacje o zniszczeniu
tej kopalni.
– Co to za jednostka?
– Dark Hurricane. Należy do Alana Drake’a. Przewoziła
jakieś części zamienne.
– Znam go – odparł Wilhelm, lekko się uśmiechając pod
nosem. – Wydaje mi się, że w końcu los nam sprzyja.
– Kto to jest? – spytał Korves, patrząc podejrzliwie w
oczy przyjaciela.
– Ma stopień podporucznika TFG, mimo że odszedł już z
marynarki. To wariat i najemnik, ale tacy ludzie najlepiej się sprawdzają w
trudnych sytuacjach. Jego statek to istne cudeńko, potrafi wślizgnąć się niemal
wszędzie. Z tego co wiem, nieraz napsuli krwi federalnym, ale nigdy nie
przekroczyli pewnych granic „zdrowego” rozsądku, jeśli rozumiesz co mam na
myśli. Co zaś się tyczy załogi, cóż… – Admirał zrobił znaczącą pauzę. –
Określiłbym ich mianem ekstrawaganckiej mieszaniny świrów, ale chyba nawet to
nie oddaje pełnego wachlarza ich możliwości.
– Są aż tak dobrzy? – zdziwił się Azra.
– Nie. Są najlepsi.
Odarion uśmiechnął się sam do siebie, po czym oddał
raport porucznikowi i udał się wraz ze swym przyjacielem do Kwatery Głównej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz