Strony

26 marca 2019

Royal City #1: Krewni

Nie często trafiam na komiks, który naprawdę mocno da mi po łbie, a jeszcze rzadziej na tytuł zmuszający do refleksji nad samym sobą. "Royal City" się to udało i przyznaję, że pierwszy tom przerósł znacząco moje i tak wysokie oczekiwani. Obstawiałem, ze otrzymam porządną opowieść obyczajową, a dostałem rasowy dramat psychologiczny, taki z wyższej półki. Bez zbędnego filozofowania, rozwlekania tematu, czy szukania ukrytego dna. Nie. "Royal City" to brutalna rzeczywistość, która ma miejsce nie tylko w USA, ale także wielu innych krajach. To opowieść o rodzinie, która się zagubiła, którą łączy tragedia i zniszczone marzenia. To opowieść o zwykłych ludziach, których mijamy codziennie na ulicy i nie umiemy im powiedzieć nawet pieprzonego "Dzień dobry" bo jesteśmy zbyt zajęci samym sobą.

Tytułowe Royal City, to typowe średnie miasteczko, jakich wiele w USA. Kiedyś prężnie się rozwijające, obecnie tracące młodych mieszkańców w zastraszającym tempie, którzy przenoszą się do dużych miast za pracą. Akcja komiksu rozgrywa się współcześnie, choć bohaterzy tego dramatu ciągle wracają wspomnieniami do 1993 roku. To wtedy zginął bowiem ich brat oraz syn, młody Tommy, miły chłopak o blond włosach, który scalał rodzinę. Teraz jego "duch" prześladuje wszystkich. Każdego z członków rodziny, który w głębi serca skrywa sekret.

Pierwszy tom nie bez powodu jest zatytułowani "Krewni", bo to właśnie o nich chodzi. Rodzice, żona, mąż i.... Tommy. Każde z piątki bohaterów widzi go inaczej. Matka, osoba głęboko wierząca i religijna, żywi się iluzją syna będącego księdzem. Ojciec wspomina nastolatka o wesołym usposobieniu. Siostra traktuje go jak dziecko, którego nie ma, zaś dwaj bracia - starszy pisarz, średni alkoholik - jako osobę, której mogą się wygadać. Każde z tej piątki nosi też w sercu bardzo ostry cierń oraz nie umie się pogodzić do końca z swą przeszłością i teraźniejszością. Mimo, że próbują budować przyszłość, to niezbyt im to wychodzi.

Mogłoby się wam wydawać, drodzy czytelnicy, ze właśnie streściłem cały album, ale tak nie jest. Aby w pełni zrozumieć, a raczej doświadczyć powyższych słów, należy po prostu przeczytać "Royal City". To trudna lektura, choć czas przy niej leci wręcz ekspresowo. Do tego ostatni kadr tego tomu potrafi ściąć z nóg. Żałuję, ze przyjdzie mi jeszcze sporo poczekać na tom drugi, a jeszcze dłużej na tom trzeci, który na szczęście jest finalny. Jednak jeśli utrzymają obecny poziom, to naprawdę warto uzbroić się w cierpliwość. Dla mnie ten komiks okazał się bardzo, ale to bardzo ważnym przeżyciem. Głównie z powodów osobistych. Mogę śmiało rzec, że w jednym z bohaterów widziałem poniekąd swoje odbicie. Czy to dobrze? Nie jestem pewien, ale przynajmniej zmotywowało mnie to działania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz