Seria Batman Detective Comics, jest póki co jedyną, która przykuła moją uwagę w DC Odrodzenie. Bardzo dobrze mi się ją czyta, gdyż ma ciekawy scenariusz, dobrze skrojone postacie i nie przebiera w środkach. Ilość trupa oraz krwi na ścianach jest czasem przytłaczająca, ale mi to, o dziwo, pasuje. Trzeci tom, zatytułowany "Liga Cieni", nie odbiega na tym polu za bardzo od normy, choć fabuła już tak bardzo mnie nie porwała. Na scenie mamy Ra's al Ghula, Lady Shivę i intrygę, która dla mnie nie ma za bardzo sensu. Owszem, rozumiem poczynania poszczególnych postaci, łapię co ich motywuje, ale i tak całość kuleje. Nie na tyle jednak, aby zabić mi miodność lektury. Jeśli jesteście ciekawi, co mi nie do końca grało i w czym trzeci tom odstaje od genialnie napisanego tomu drugiego, to zapraszam do lektury niniejszej recenzji. Od razu uprzedzam - seria nie straciła pary, choć złapała lekką zadyszkę.
Po pierwszych dwóch tomach Batman i jego nowa ekipa, mają sporo problemów na głowie. Organizacja militarna zwana Kolonią i prowadzona przez ojca Batwoman (Katherine Kane) przeorała placówkę drużyny Batmana, Red Robin (Tim Drake) oficjalnie zginął, a tak naprawdę znajduje się w bliżej nie określonym miejscu gdzie jest więźniem tajemniczej postaci, zaś Syndykat Ofiar dał mocno popalić całej drużynie. Słowem jest bardzo źle. Tymczasem, uchodząca za mit, Liga Cieni przystępuje do zmasowanego ataku na Ghotam. Wykorzystując wszelkiej maści przykrywki i wyjątkowo krwawe fortele, zrzucają na ekipę nietoperza winę za morderstwa, których nie popełnili. W mieście zaczyna szerzyć się chaos, zaś prawdziwy cel Ligi Cieni pozostaje nieznany.
Ogólny pomysł na scenariusz tego tomu jest niezły, ale matactwa Ra's al Ghula, którego widzimy niemal od początku tej przygody, są w moim odczuciu za bardzo przekombinowane. Finał tego starcia jest tak cholernie naiwny, że aż miejscami boli, aczkolwiek czyta się go przyjemnie, o ile ktoś lubi nadmiar przemocy i walające się wszędzie zwłoki ninja. Rola Lady Shivy też szczególnie nie powala, choć wejście miała naprawdę zacne i można to było ciekawie rozwinąć. Tak naprawdę w tym rozdziale liczy się jedna postać - Cassandra, czyli Orphan.
To jej rola jest najważniejsza, od samego początku wyraźnie zaakcentowana oraz mocno rozwijana. Czytelnik poznaje wiele wydarzeń z jej przeszłości, szczególnie jeśli nie czytał serii "Wieczni Batman i Robin", widzi jak obecnie ta postać rozwija się emocjonalnie i ewoluuje. Inni po prostu jej towarzyszą, odgrywając mniejsze lub większe role, ale zawsze siedząc na dalszym planie. Nawet Lady Shiva, która powinna mieć do powiedzenia znacznie, znacznie więcej. Trochę żałowałem, że tak mocno ten tom pomija postać Azraela, który ma swoje pięć minut, ale i tak czułem, że jest go zdecydowanie za mało.
Jeśli idzie o warstwę graficzną, to nadal uważam, że na tym polu jest dobrze. Bez fajerwerków, a zmiany rysowników i kolorystów niemal co drugi zeszyt potrafią mnie czasem poirytować, ale już do tego przywykłem. Osobiście wolę, jak jeden duet rysownika i kolorysty zajmuje się daną serią, ale cóż, taki urok tego typu komiksów. Czy zatem czuję zawód po lekturze "Ligii Cieni"? Jeśli już to nieznaczny. To nadal dobra seria, ostatni kadr przykul moją uwagę i zapowiedź czwartego tomu (luty 2019) sprawia, że chcę koniecznie wiedzieć, jak cała sytuacja się rozwinie. Patrząc po tym, kto jest tam na okładce, zaprezentowanej wewnątrz tego albumu, czuję, że może być bardzo ciekawie.
Po pierwszych dwóch tomach Batman i jego nowa ekipa, mają sporo problemów na głowie. Organizacja militarna zwana Kolonią i prowadzona przez ojca Batwoman (Katherine Kane) przeorała placówkę drużyny Batmana, Red Robin (Tim Drake) oficjalnie zginął, a tak naprawdę znajduje się w bliżej nie określonym miejscu gdzie jest więźniem tajemniczej postaci, zaś Syndykat Ofiar dał mocno popalić całej drużynie. Słowem jest bardzo źle. Tymczasem, uchodząca za mit, Liga Cieni przystępuje do zmasowanego ataku na Ghotam. Wykorzystując wszelkiej maści przykrywki i wyjątkowo krwawe fortele, zrzucają na ekipę nietoperza winę za morderstwa, których nie popełnili. W mieście zaczyna szerzyć się chaos, zaś prawdziwy cel Ligi Cieni pozostaje nieznany.
Ogólny pomysł na scenariusz tego tomu jest niezły, ale matactwa Ra's al Ghula, którego widzimy niemal od początku tej przygody, są w moim odczuciu za bardzo przekombinowane. Finał tego starcia jest tak cholernie naiwny, że aż miejscami boli, aczkolwiek czyta się go przyjemnie, o ile ktoś lubi nadmiar przemocy i walające się wszędzie zwłoki ninja. Rola Lady Shivy też szczególnie nie powala, choć wejście miała naprawdę zacne i można to było ciekawie rozwinąć. Tak naprawdę w tym rozdziale liczy się jedna postać - Cassandra, czyli Orphan.
To jej rola jest najważniejsza, od samego początku wyraźnie zaakcentowana oraz mocno rozwijana. Czytelnik poznaje wiele wydarzeń z jej przeszłości, szczególnie jeśli nie czytał serii "Wieczni Batman i Robin", widzi jak obecnie ta postać rozwija się emocjonalnie i ewoluuje. Inni po prostu jej towarzyszą, odgrywając mniejsze lub większe role, ale zawsze siedząc na dalszym planie. Nawet Lady Shiva, która powinna mieć do powiedzenia znacznie, znacznie więcej. Trochę żałowałem, że tak mocno ten tom pomija postać Azraela, który ma swoje pięć minut, ale i tak czułem, że jest go zdecydowanie za mało.
Jeśli idzie o warstwę graficzną, to nadal uważam, że na tym polu jest dobrze. Bez fajerwerków, a zmiany rysowników i kolorystów niemal co drugi zeszyt potrafią mnie czasem poirytować, ale już do tego przywykłem. Osobiście wolę, jak jeden duet rysownika i kolorysty zajmuje się daną serią, ale cóż, taki urok tego typu komiksów. Czy zatem czuję zawód po lekturze "Ligii Cieni"? Jeśli już to nieznaczny. To nadal dobra seria, ostatni kadr przykul moją uwagę i zapowiedź czwartego tomu (luty 2019) sprawia, że chcę koniecznie wiedzieć, jak cała sytuacja się rozwinie. Patrząc po tym, kto jest tam na okładce, zaprezentowanej wewnątrz tego albumu, czuję, że może być bardzo ciekawie.