Strony

4 września 2018

The Frankenstein Chronicles, sezon 1

Uwielbiam kreacje Sean'a Bean'a, choć ten aktor dość często "ginie" na ekranie. Tym razem przyszło mu jednak zmierzyć się z życiem pozagrobowym, tworem słynnego Wiktora Frankensteina. Słynnego w świecie literatury, bowiem wspomniany naukowiec nigdy nie istniał, a książkę o jego przygodach wydano w 1818 roku w Anglii. Napisała ją Mary Shelley, stając się tym samym prekursorką gatunku Science Fiction, który miał się dopiero w pełni narodzić. Właśnie ten historyczny element wykorzystano w serialu "The Frankenstein Chronicles" i zrobiono z tego genialny użytek. Dostaliśmy mieszaninę swoistego kryminału, a w zasadzie thrillera politycznego, z horrorem na pograniczu science fiction. Efekt, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Główna konstrukcja fabularna jest wręcz banalna i właśnie w tym tkwi jej siła. Inspektor John Marlott (Sean Bean) pracuje w policji rzecznej, łapiąc przemytników, hieny cmentarne i inną drobnicę. Pewnego razu, po zakończonej akcji, nad Tamizą znajdują zwłoki dziecka, które są w praktyce zszyte z kawałków ciał aż ośmiorga dzieci. Sprawa okazuje się niezwykle delikatna, bo w parlamencie trwa spór o nową ustawę dającą chirurgom sporą władzę, a wolnych cyrulików skazującą na niebyt. Marlott dostaje zlecenie z samej góry, aby przeprowadzić dyskretne śledztwo. To prowadzi go do książki "Frankenstein" oraz w kręgi bardzo wpływowych ludzi.


Główną osią serialu jest śledztwo dotyczące uprowadzonych dzieci z dzielnic biedoty. Znikają włóczęgi, ale także osoby mające rodziców i dom. Nikt się jednak temu nie dziwi, bo w Londynie co tydzień zgłasza się kilka przypadków zaginięć w takich dzielnicach. Marlott zaczyna przyglądać się sprawie bliżej, dostając do pomocy czarnoskórego posterunkowego Nighttingale (Richie Campbell). Mężczyźni nie pałają do siebie sympatią. Inspektor został awansowany przez polityka, zlecającego mu śledztwo, a posterunkowy, mimo swego talentu, jest miętoszony przez swych przełożonych. Nie z powodu jego pochodzenia, a faktu na dociekliwość w sprawach, która nie zawsze jest mile widziana w XIX wiecznej policji Londynu. Jednak z czasem mężczyźni zawiązują przyjaźń, wdeptując jeszcze mocniej w polityczne kręgi sfer wyższych.

W tym momencie serial staje się rasowym thrillerem politycznym. Koneksje, walka o władzę, przepychanki w parlamencie, a do tego dochodzą popularne teorie naukowe z tamtego okresu. Zetkniemy się zatem z galwanizmem, medycyną naturalną i teorią o przepływie impulsów elektrycznych w ludzkim organizmie. Co ważniejsze to wszystko jest ze sobą ściśle oraz sensownie powiązane. Żadna ze wskazówek nie jest bez znaczenia, choć czasem widz, tak samo jak Inspektor Marlott, źle zinterpretuje dana wskazówkę. Ta jednak nie prowadzi w ślepy zaułek, a tam gdzie chce jego przeciwnik. Ten natomiast jest sporą niespodzianką, niemniej bardzo dobrze napisaną, jeśli idize o scenariusz.


Kolejnym dużym plusem są role kobiece. Co Prawda znajdują się głównie na drugim planie, ale odgrywają niezwykle istotną rolę w całej opowieści. Młoda Flora (Eloise Smyth), która stara się wyrwać z piekła ulicy, pisarka Mary Shelley (Anna Maxwell Martin) skrywająca mroczną przeszłość, czy też arystokratka Lady Jemina Hervey (Vanessa Kirby) walcząca z swym uczuciem do Marlotta. Te trzy kobiety wiele łączy, choć z początku wydaje się, że jest z goła inaczej. Nie można też powiedzieć, że któraś z nich jest ważniejsza od reszty, z punktu widzenia całej opowieści. Powoli wnoszą do niej swój kawałek układanki, przybliżając nas ku makabrycznemu finałowi, gdzie poznamy dzieciobójcę o niepohamowanym apetycie.

Od strony technicznej serial stoi na naprawdę wysokim poziomie. Widać i czuć budżet, jaki włożono w jego realizację. Szczegółowo opracowane kostiumy, świetne przedstawienie realiów społecznych tamtego okresu, dopieszczona scenografia, szczególnie jeśli idzie o pomieszczenia. Jedynie czasem widza potrafi razić trochę za mocno wygenerowany w komputerze XIX wieczny Londyn, szczególnie w scenach gdzie jest pokazany z lotu ptaka, albo plenerowych. Da się to jednak spokojnie przełknąć, zaś muzyka robi tutaj naprawdę dużo. Ciekawie na tle tego wszystkiego oddano rolę dziennikarza oraz literatów, w tym pisarki Mary Shelley, tamtego okresu. Ich rolę w oświecaniu społeczeństwa, które w sporej mierze było analfabetami. Szczególnie jeśli idzie o niższe warstwy społeczne.


Pierwszy sezon "The Frankenstein Chronicles" bardzo przypadł mi do gustu. W praktyce był dla mnie o niebo ciekawszy od "Alienisty", którego uznaję za dobry serial. Finał tego sezonu pozostawia wiele wątków otwartych, choć sama sprawa, którą prowadzi główny bohater, jest zamknięta. Niemniej przed Johnem Marlottem jeszcze wiele do zrobienia, a mocny finał tego sezonu daje nadzieje, na bardzo porządny, szczególnie od strony fabularnej, sezon drugi. Jeśli do tego utrzyma on poziom aktorski, dźwiękowy i kostiumowy, to czeka mnie naprawdę solidny thriller, przechodzący powoli w rasowy horror.