Strony

13 czerwca 2018

The Breadwinner

Kilka tygodni temu na Netflix pojawiła się animacja "The Breadwinner", której tytuł przetłumaczono jako "Żywiciel". Jest to adaptacja książki o tym samym tytule z 2000 roku, autorstwa Deborah Ellis, kanadyjskiej pisarki i aktywistki. To co mnie mocno zdumiało, to fakt że książka jest literaturą dziecięcą, a jej treść w wielu punktach mocno odbiega od tego co zobaczymy w animacji. Ta jest skierowana zdecydowanie do dojrzalszego odbiorcy i, w mojej opinii, skupia się na sednie problemu. "The Breadwinner" to bardzo mocny dramat, opisujący losy kobiet w Afganistanie, po tym gdy władzę przejęli tam Talibowie. Film skupia się właśnie na tym problemie, nie wciskając kilku kiczowatych zagrywek z książki. Dodaje też pewien bardzo ważny wątek, ściśle związany z kulturą Arabską, a dziś już niestety zapomniany. Snucie opowieści

Zacznijmy od tego, że różnic pomiędzy książką, a filmem jest sporo i znając szczegółowe streszczenie oryginału, stwierdzam że jest słabszy od ekranizacji. Ogólny szkielet historii pozostał bez zmian. Główna bohaterka imieniem Parvana, to 11-sto letnia córka pisarki i nauczyciela. Niestety w kraju rządzonym przez Talibów, kobietom odebrano wiele praw, w praktyce robiąc z nich niewolnice, które siedzą w zamknięciu. Gdy ojciec trafia do wiezienia z powodów politycznych, jego żona i dwie córki oraz kilkuletni synek, w praktyce są skazani na śmierć głodową. Kobietom nie wolno bowiem wychodzić z domów bez opieki mężczyzny, zatem rodzina nie ma jak zdobyć jedzenia. Parvana decyduje się zatem udawać chłopca, aby wyżywić rodzinę.

W praktyce na tym kończą się wspólne elementy, bowiem w książce dochodzi jeszcze aktywistka walcząca o prawa kobiet, pisanie niedozwolonej gazety, przemycanej potem do obozów dla uchodźców i cała otoczka gender odnośnie Parvanay, która jest kobietą, ale musi udawać mężczyznę i tak dalej. Zważywszy, że książka, rzekomo, jest dla dzieci, wciskanie tych wszystkich elementów wydaje mi się mocno nie na miejscu. Do tego w obecnych czasach, jestem nimi po prostu znudzony, bo co rusz wciska mi się je na każdym kroku, jakbym nie mógł wyrobić sobie własnego zdania. Tymczasem film totalnie odrzuca cały ten burdel i zastępuje go niezwykle istotnym elementem - snuciem opowieści.


Odwołuje się tutaj do starych, muzułmańskich tradycji opowiadania historii, z których każda ma morał oraz odnosi się przez fikcję, do codziennych spraw. Sztuki tej uczy Parvany jej ojciec, były nauczyciel, który na wojnie stracił nogę. Niestety jako "relikt" starego systemu nie ma lekkiego życia, a gdy władze dowiadują się, że uczy on kobiety pisania i czytania, co jest zakazane w nowym porządku, jego los jest w zasadzie przesądzony. Parvana jednak zapamiętałą jego nauki i przez cały film przemyka jej opowieść, o chłopcu, który poszedł walczyć z złym Bogiem Słoniem, który nęka jego wioskę. Jest to nie tylko świetne odniesienie do jej sytuacji, ale również sama opowieść została bardzo sensownie wpleciona w cały scenariusz. Co ważniejsze wyróżnia się stylem na tle reszty animacji, bowiem przypomina animację poklatkową, choć w praktyce jest to zabieg komputerowy. Tymczasem reszta filmu jest utrzymana w klasycznej animacji rysowanej, co w dzisiejszej dobie cyfrowych, przesłodzonych wypocin, jest balsamem dla mych oczu.


Film też genialnie obrazuje rozłam w społeczeństwie muzułmańskim. Brak edukacji sprawił, ze byle chłystek i trep z karabinem, może dyktować prawo. Wystarczy, że słucha swego duchownego przywódcy, który często tez jest niepiśmienny. Skutkuje to przemocą, terrorem i chaosem. Każdy kto myśli inaczej niż każe Wielki Wódz, jest wrogiem. Oczywiście nie wszyscy bojówkarze są tacy i wielu spośród nich, pamiętających jeszcze stary ustrój, widzi obłęd obecnego systemu. Jest ich jednak za mało, a próba pomocy może się dla nich skończyć śmiercią. Widać to dobrze na jednym z bojowników, który przychodzi do Parvany po pomoc w przeczytaniu listu od rodziny. Zresztą ta postać odgrywa w filmie dość istotną rolę i napisano ją genialnie, zaś w książce w zasadzie spłycono.

Drugą ważną grupą są sklepikarze. Część z nich traktuje kobiety z pogardą inni starają się pomóc, ale tak aby nikt nie widział. Sytuacja zmienia się gdy Parvana "staje się" chłopcem. Wtedy pierwsza grupa nie ma oporu, aby sprzedać jej cokolwiek, zaś druga mimo podejrzeń, tym ochoczej pomaga dziewczynie, udając że dali się nabrać. Oczywiście Parvana nie jest jedynym dzieckiem udającym kogoś innego, aby móc pomóc swojej rodzinie. Spotyka na swej drodze dawną przyjaciółkę ze szkolnej ławy, też zarabiającą w ten sposób, choć mającą inny cel w życiu. Ich relacja jest niezwykle istotna dla fabuły oraz przedstawienia widzowi skali tragedii, jaka dotknęła Afganistan.


"The Breadwinner" to niezwykle mocny film. Oprócz tego co przedstawiłem powyżej, jest jeszcze kilka innych, mniejszych fabularnie, ale bardzo ważnych wątków. Obrazują one w dobitny sposób, jak bardzo Talibowie pogrążyli ten kraj w chaosie. Przyznaję, ze podczas seansu kilka razy cisnęły mi się łzy na oczy, zaś na sam koniec rozpłakałem się jak dziecko. To co dzieje się na ekranie, to po prostu retrospekcja z wydarzeń, które miały miejsce nie tak dawno temu. Poza tym nadal jest tak źle, a skrajne ugrupowania radykałów islamskich oraz polityka USA i Rosji, tylko podkręcają atmosferę. Film w moich oczach zmiażdżył literacki pierwowzór, skupiając się na faktycznym problemie kobiet tamtego regionu. Do tego nie próbuje nam wciskać "uchodźców", tylko pokazuje co jest źródłem problemu i z czym należy walczyć. Nie jestem tylko pewien, czy w obecnej liberalnej i wypranej z samodzielnego myślenia Europie, ma on szansę się przebić.