Strony

28 lutego 2018

Anastazja #1

Moje oczekiwania wobec tego komiksu, a w zasadzie całej serii, były dość wysokie. Czemu? Mroczny świat Hollywood, a do tego okresu gdy był on przeżarty rasizmem i narkotykami. Tak, Fabryka Snów w Dwudziestoleciu Międzywojennym oraz niemal do początku lat 70-tych XX wieku była ogromną wylęgarnią zła. Mimo powstania w tym okresie ogromnej liczby legend kina, nie da się nie zauważyć, jak mocno była przesiąknięta pewnymi "słusznymi" ideami. Nie dotyczyło to tylko dyskryminacji, czarnoskórych lub azjatyckich aktorów oraz aktorek, ale też kobiet czy ludzi mających poglądy inne, niż szefowie wielkich wytwórni. Nie twierdzę, że teraz takie obrazki nie mają miejsca, choć potrafią czasem iść skrajnie w drugą stronę. Wystarczy spojrzeć co się dzieje ostatnimi laty na gali Oscarów, gdzie statuetki otrzymują nieraz mierne filmy, albo podyktowane poprawnością polityczną. W pierwszym wypadku doskonałym przykładem jest "Moonlight", który miał pomysł i spalił go niemal w każdym etapie. W drugim np. "Zniewolony", który w 2014 pokonał "Wilka z Wall Street". Gdy zobaczyłem jednak pierwsze kadry z "Anastazji" oraz opis czego ma dotyczyć seria, to moje oczekiwania wzięły górę nad rozsądkiem. Zapowiadał się naprawdę mocny dramat połączony z kryminałem. Tymczasem dostałem komiks fabularnie nierówny, a wizualnie perfekcyjny.

Zacznijmy od tego co mi się w pierwszym tomie serii podobało, bo jest tutaj sporo rzeczy do wypunktowania. Po pierwsze sam pomysł na scenariusz i jego konstrukcja szkieletowa. Tytułową bohaterkę poznajemy jako młodziutką, ośmioletnią dziewczynkę, która mieszka z matką i ojcem w Kansas. Akcja komiksu zaczyna się w 1926 roku, co jest datą bardzo ważną dla samej konstrukcji fabuły. Połowa tego tomu rozgrywa się właśnie w tamtym okresie, a druga połowa dziesięć lat później. W obu wypadkach całość kręci się wokół tytułowej Anastazji. Co ważniejsze, to imię nie zostało wybrane przypadkiem, ale osoby interesujące się historią, zapewne już skojarzyły fakty, domyślając się o kogo chodzi. Reszcie nie będę psuł zabawy z odkrywania tego sekretu. Na tym polu faktycznie całość ma sens, jest świetnie pomyślana i zaprojektowana. Aż chce się bić brawo.


Jednak pojawia się pewien element, który ostatecznie burzy całe to przygotowanie. Nazywa się "pójście na skróty". Tak, to jest największa wada, przynajmniej w moich oczach, tego komiksu. Operując ogromny potencjałem historycznym, zarówno dotyczącym historii międzywojennej Europy, jak i Fabryki Snów oraz tego co się działo za jej kulisami, fabularnie komiks ma zdecydowanie za szybkie tempo. W części scen faktycznie to pasuje, w innych aż prosi się, aby całość była pod katem treści i dialogów dużo bardziej rozbudowana. Szczególnie w momencie, gdy mała Anastazja poznaje sekrety życia za kulisami. Materiału spokojnie wystarczyłoby na dwa dziewięćdziesięciu stronicowe albumy, szczególnie jeśli dodać więcej tekstu. Tego natomiast jest w całym komiksie bardzo mało. Znów raz to pasuje (scena na przyjęciu, gdzie dziewczynka odkrywa "czerwony" pokój), innym razem wyraźnie czuć braki.  W rezultacie całość czyta się po prostu błyskawicznie, natomiast po skończonej lekturze czułem straszliwy niedosyt. Miałem poczucie, że można było z tej historii, szczególnie patrząc na jego konstrukcję szkieletową, wycisnąć znacznie więcej.

Takiego efektu nie uświadczyłem w przypadku rysunku. Tutaj jest po prostu obłędnie i czuć Hollywood tamtych czasów. Zresztą wyszukałem sporo nawiązań do tamtego okresu, zarówno w kinie niemym, jak i jego późniejszej ewolucji z lat 30-stych XX wieku. Dodanie głosu do filmu okazało się przełomem równie wielkim co efekty CGI, zmieniającym zupełnie kierunek w jakim poszła kinematografia. Tu to czuć. Z początku nie wierzyłem, ze to się uda, ale Joanna Karpowicz, odpowiedzialna za ilustracje, dokonała tego w bardzo prosty sposób. Gdy czytelnik widzi kadry z filmów niemych, w tej samej scenie pojawiają się też kadry pisane, pokazujące z czym mamy do czynienia. Co ważniejsze treści są napisane po angielsku, czyli tak jak to powinno wyglądać, bowiem akcja rozgrywa się w Los Angeles. Natomiast w części dziejącej się w roku 1936, ten element znika. Do tego na rysunkach obrazujących plan filmowy, rozbudowie oraz swoistej transformacji ulega ekipa filmowa i całe studio. Nawiązania widzimy też w formie plakatów, które na przestrzeni dekady bardzo mocno uległy przeobrażeniu, w bardziej kolorowe.


Karpowicz zadbała też o świetny klimat mroku, szczególnie w scenach dziejących się "za kurtyną", tragedii poszczególnych postaci oraz fałszywego światła jupiterów, gdzie widzimy uśmiechniętą gwiazdę. Czytelnik jest naocznym świadkiem tego fałszu, gdzie media zakłamują rzeczywistość. Już sama okładka potrafi ścisnąć człowiekowi serce, a gdy dotrzemy do tej sceny w komiksie, potrafi zebrać się nam na mdłości, pamiętając poprzednią scenę. Takich sytuacji w tym albumie jest wiele, dlatego dziwi mnie, że komiks nie nosi znaczka "Tylko dla dorosłych". Zdecydowanie powinien go posiadać, bowiem znajdziemy tu sceny seksu ocierające się wręcz o pornografię. Nie ganie ich, bo idealnie pokazują w jaki świat weszła mała Anastazja, ale to nie jest komiks adresowany dla nieletniego czytelnika.

Jak zatem oceniam pierwszy tom serii? Cóż, w moim wypadku, jako czytelnika interesującego się historią, jest to po części rozczarowanie. Dotyczy ono tylko i wyłącznie elementu konstrukcji fabuły, gdzie zdecydowanie w wielu fragmentach zabrakło tekstu i autorki niepotrzebnie skróciły opowieść. Natomiast od strony samego pomysłu oraz wykonania graficznego, komiks broni się bardzo mocno. Jest mroczny, przerażający i do bólu realistyczny. Czy zatem zagości w mojej kolekcji? Nie. Osobiście zawsze ceniłem bardziej fabułę niż rysunek, dlatego podzieli on losy "Terroru", stając się jednorazowa lekturą. Natomiast chętnie sięgnę po drugi tom, gdy się już pojawi, bo zwyczajnie chcę wiedzieć, jak potoczą się losy tytułowej bohaterki. Niemniej tym razem nie będę sobie już robił takich nadziei, licząc jedynie na poprawną lekturę. Być może wtedy zostanę czymś zaskoczony.