Strony

29 stycznia 2018

Terror

Po ten komiks sięgnąłem bez chwili wahania. Opis narobił mi bowiem apetytu na mój ulubiony gatunek, czyli uchronię. Łączy on bowiem fakty historyczne z fantazją autora, dając nam często alternatywną wersję jakiegoś wydarzenia. Dobrymi przykładami takich dzieł są tutaj "Murena" Jeana Dufaux, czy "Requiem Króla Róż" Aya Kanno. Nieraz ten gatunek zbliża się mocno do powieści dokumentalnej, bowiem to faktografia dominuje nad fantazją. Ta druga ma wtedy za zadanie uzupełnić luki, czy białe plamy na kartach historii. Na coś takiego liczyłem w przypadku "Terroru", przedstawiającego nam losy Marie Tussaud. Twórczyni słynnego po dziś dzień, gabinetu figur woskowych w Londynie. Potencjał był ogromny, szczególnie że Madame Tussaud, a w zasadzie Marie Grosholtz, żyła w ciekawych czasach. Urodzona w Strasburgu, spory kawał życia spędziła we Francji, gdy tam wybuchła ewolucja. Towarzyszył jej też mit o rzekomym przyłożeniu ręki do ukrywania jednego z największych skarbów koronnych Francji - Wielkiego Niebieskiego Diamentu, dziś noszącego nazwę Hope. To wszystko znajdziemy w tym komiksie, ale... w formie piekielnie okrojonej. W tym materiale pokaże wam, dlaczego.

Zacznijmy mój trochę przydługi wywód, od elementu, który mnie najbardziej drażnił. Słynnego Wielkiego Niebieskiego Diamentu, skradzionego w 1792 roku podczas grabieży upaństwowionych zbiorów królewskich. Jego temat przewija się ciągle w komiksie, ale praktycznie robi za element dekoracyjny. Główna bohaterka, za czasów gdy prowadziła muzeum figur woskowych w Paryżu, co jest zgodne z prawdą historyczną, wykonała na jego potrzeby replikę klejnotów koronnych Ludwika XVI. Posądzono ją wtedy o ukrywanie pośród falsyfikatów, prawdziwego diamentu, czego nigdy jednak nie udowodniono. Sam klejnot zaginął na wiele lat i światło dzienne ujrzał dopiero w 1830 roku w Londynie, gdzie został sprzedany bankierowi Henry'emu Philipowi Hope. Od tego czasu zresztą został nazwany jego nazwiskiem, co trwa do dziś. Dawało to autorowi komiksu tytaniczne pole do popisu, w wymyśleniu losów jaki spotkał diament. Tymczasem poszedł tutaj po najmniejszej linii oporu, dając tak głupią i wyświechtaną wersję, że aż mnie zęby rozbolały. Mowa bowiem o klejnocie, który w swojej surowej formie posiadał aż 112 karatów, zaś po oszlifowaniu aż 67. Jest to jeden z najrzadszych kamieni szlachetnych, owiany zresztą złą legendą, bo wielu jego właścicieli zginęło tragicznie. Szkoda, że tego nie wykorzystano jak należy, bo już na tym etapie, komiks bardzo dużo stracił.


Kolejną rzeczą, która mocno mnie ubodła, było samo ukazanie losów Marie Tussaud. Już jej młodość była bardzo barwna, w czasach gdy mieszkała najpierw w Szwajcarii, a potem wraz z matką przeniosła się do Francji, nim wybuchła rewolucja. Spokojnie wystarczyłoby tego na jeden, pełnoprawny tom. Potem natomiast można było poświęcić aż dwa na same wydarzenia z okresu Rewolucji Francuskiej, w tym jeden na sam Terror, który dział się w latach od maja 1793 do lata 1794 roku, a kolejne tomy poświecić na wędrówkę Tussaud po Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii, jej trudnym życiu i nieudanym małżeństwie. Całość zaś zwieńczyć wspaniałym albumem opowiadającym o powstaniu oraz losach Muzeum Figur Woskowych w Londynie, w tym też słynnej wystawie, prezentującej terror francuski. To ważne wydarzenie, szczególnie że z tamtej wystawy do dzisiejszych czasów pozostało niewiele eksponatów. część została zniszczona w pożarze, który wybuchł w muzeum w 1925 roku, a inne przepadły podczas bombardowania Londynu w trakcie II Wojny Światowej.

Tymczasem dostaliśmy całość w formie streszczenia, do tego w wielu miejscach wyraźnie uproszczonego i skróconego, co zajęło autorowi dwa cienkie tomy. Na tyle skromne, że Scream Comics, zresztą słusznie, wydało to w jednym albumie zbiorczym, wraz z grafikami koncepcyjnymi. Zajmuje to raptem 120 stron, z opowieści, która spokojnie można było przedstawić nawet na 600-set stronicowym materiale. To dałoby nam około 7-8 rozbudowanych tomów, pełnych akcji, ludzkiego dramatu i wydarzeń jakie przewinęły się na oczach Marie Tussaud. Szczególnie, że na jej drodze stanęło, nieraz na dłużej, wiele wspaniałych osobistości. Przynajmniej z punktu widzenia historyka.


Z drugiej strony, takie odczucia, jak opisałem powyżej, będzie miała tylko osoba interesująca się historią. W przypadku ludzi, chcących poczytać coś związanego z tematem Rewolucji Francuskiej, ale nie mającej o niej w praktyce większego pojęcia, a tym bardziej o legendarnym diamencie, czy Muzeum Figur Woskowych Curtiusa, takie uproszczenia nie zepsują lektury. Może ją popsuć jedynie, choć tylko miejscami, nagłe urwanie akcji. Niestety takie sytuacje mają tutaj miejsce, co bardzo boli. Tak samo w jednej z dat rąbnięto się o 100 lat (podano 1935, zamiast 1835). Są to uchybienia, na które, no może poza ostatnim, zwykły czytelnik, jest gotów przymknąć oko. Szczególnie, że rysunek Rene Folleta jest bajeczny. Kreska, kolory, cieniowanie, twarze poszczególnych postaci, nawiązania do kultury tamtych czasów i tarć społecznych. Po prostu cudo. Tak, jeśli ktoś sięgnie po ten komiks głównie dla rysunku, licząc na w miarę lekkostrawna fabułę, nawiązującą do wydarzeń z tamtych lat, to raczej się nie zawiedzie.

Niestety u mnie historia to jeden z koników, a naprawdę nawet laik nie musi głęboko szukać (wystarczy polska Wikipedia), aby zobaczyć, jak mocno scenariusz został okrojony. Z tego powodu "Terror" to dla mnie tylko poprawne czytadełko. Przecudnie narysowane, ale zbyt ubogie w treści, aby przyciągnąć mnie na dłużej. Gdyby komiks skupił się tylko na samym diamencie lub, jak opisałem to w recenzji, w pełni opisał życiorys Madame Tussaud, to na pewno zostawiłbym go sobie w kolekcji. Tymczasem po jego lekturze czuję głód, którego raczej długo nie zaspokoję, bo dostałem odgrzane resztki z dania, jakie pierwotnie mi zapowiedziano.